Wielokrotnie już pisałem na tym blogu o swojej sympatii dla postaci pułkownika Ignacego Matuszewskiego. Napisałem też zawartą w I tomie Baśni historię wywozu z Polski złota we wrześniu 1939 roku, które to złoto wydostało się na zachód dzięki geniuszowi i energii Matuszewskiego właśnie. Dziś jednak postanowiłem dołożyć łyżkę dziegciu do tej beczki miodu i odnieść się do tekstu, który niedawno umieścił na swoim blogu kolega szpak. Oto link: http://nick.salon24.pl/449664,plk-i-matuszewski-pamieci-jozefa-becka-tekst-z-1944-r
Z niezrozumiałą energią broni Matuszewski postawy Becka. Być może chodzi o to, by upamiętnić człowieka, który miał swoje zasługi i miejsce w historii i o nic więcej. Nas jednak nie powinien interesować w ogóle ten aspekt sprawy. Nas musi zajmować jedynie nauka jaka z postępków i zaniechań Becka płynie dziś i znaczenie jakie ona ma dla naszej obecnej sytuacji. Wszystko inne odrzucamy, albowiem tworzenie narodowych i politycznych panteonów to zajęcie mieszkańców Krakowa, miasta niegdyś stołecznego, a nie nas prowincjuszy.
Zacznijmy od tego co Matuszewski pisze na temat postawy wobec Becka rządów państw obcych. Oto internowany w Rumunii Beck jest pilnowany przez agentów Himmlera. Strzegą go, by nie uciekł, a dobry Churchill i jeszcze lepszy Roosvelt próbują mu tę ucieczkę jakoś ułatwić, ale sprawa kończy się źle. Nie znamy szczegółowych okoliczności towarzyszących tym wypadkom, ale zastanówmy się nad tym co wiemy. Po co Himmler i jego ludzie pilnowali Becka, by nie uciekł z Rumunii? Zapewne mieli wobec niego jakieś plany, gdyby ich nie mieli już dawno znaleziono by go martwego w mieszkaniu, a sekcja zwłok wykazałaby, że były minister nie wytrzymał napięcia jakie się wokół niego wytworzyło i po prostu popełnił samobójstwo.
Ucieczkę Becka planowali ponoć Churchill i Roosvelt, a w jego paszporcie była już nawet brytyjska wiza. I w tym momencie do akcji wkroczył profesor Kot, który ucieczkę uniemożliwił. Ja bardzo przepraszam, ale jak mam w to uwierzyć? Jakiś Kot, który wydaje w swoim gabinecie ciepłe gacie przybywającym z Rosji zesłańcom zablokował decyzję Churchilla? I co? Nie spadł potem ze schodów, nie znaleziono go w Tamizie z 3 promilami alkoholu we krwi. Nie pogryzł go nawet pies w Hyde Park'u? Niepojęte. Aż tak zależało Churchillowi na współpracownikach generała Sikorskiego.
Pisze Matuszewski, że żywy Beck były wielkim oskarżycielem w procesie historii. A pewnie, że byłby. Trzeba tylko ustalić kogo miałby oskarżać. Matuszewski twierdzi, że Stalina. Otóż nie. Nawet gdyby Beck jakimś cudem dożył do końca wojny nikt nie pozwoliłby mu oskarżać Stalina. Mógłby jedynie oskarżać polityków zachodnich, a i to w tym wypadku jedynie gdyby zagarnęła go armia czerwona, a następnie zainstalowała w radiu Moskwa, skąd musiałby nadawać swoje zimnowojenne oskarżenia. W każdym innym przypadku Beck musiałby milczeć żeby przeżyć. Dlatego też właśnie nie przeżył. Niemcy zaś – jak przypuszczam - nie pilnowali go po to, by nie uciekł, ale po to, by nikt nie dosypał mu do kawy arszeniku. Beck jednak był ciężko chory i nie trzeba było go truć, wystarczyło przez jakiś czas narazić go na poważne stresy i już. Koniec. Organizm nie wytrzymał. Nie wiem jak wyglądało owo pilnowanie Becka przez agentów Himmlera, ale wiązało się z pewnością z takimi samymi rachubami jaki Himmler miał wobec Grota Roweckiego. Po wybuchu Powstania Warszawskiego, Beck zostałby zamordowany przez tych, którzy do tej pory tak pilnie go strzegli. Na swoje szczęście umarł w czerwcu 1944
Wróćmy do oskarżeń. Przede wszystkim Beck nie rozumiał jaką polityką kierują się tak zwane wielkie mocarstwa. Nie zauważył też momentu kiedy ciężar decyzji politycznych przesunął się do Londynu. Więcej, wziął udział w rozbiorze Czechosłowacji, pomimo tego, że istnienie tego państwa miało czterostronne gwarancje, w tym również brytyjskie. Potem zaś sam przyjął te same brytyjskie gwarancje, które tak mało znaczyły w przypadku Czechosłowacji. Na co liczył? Trudno dociec. Wańkowicz napisał gdzieś, że do końca był przekonany o tym iż atak niemiecki skierowany zostanie najpierw na południe. Opowiadał o tym samemu Wańkowiczowi. To się nie mieści w głowie. Wańkowicz nazywa to chciejstwem, myśleniem życzeniowym. Ja bardzo przepraszam, ale są jednak jakieś granice zidiocenia w przypadku ludzi zdrowych psychicznie, a Beck był zdrowy pod tym względem. Ktoś musiał go w tych chorych mniemaniach utwierdzać i to utwierdzać uporczywie. Kto?
Matuszewski broniąc Becka powołuje się na prawo międzynarodowe i jego przestrzeganie. Nie ma żadnego prawa w stosunkach międzynarodowych, to znaczy jest jedno i brzmi ono: ustępujcie silniejszemu agresorowi, póki można. Róbcie to kosztem słabszych, nigdy ich nie zabraknie. I w tamtym czasie także ich nie zabrakło. Wielka Brytania zaś, która podrzucała Hitlerowi coraz to tłustsze kąski do zjedzenia mogła się czuć bezpiecznie, albowiem ci których kraje niszczono przybywali na wyspę właśnie po to by jej bronić. O żadnym innym prawie nie może być nawet mowy. O wszystkim decyduje mapa i handel. Nie wiemy w czyim interesie leżało przekazanie czeskiego przemysłu Niemcom w roku 1939. Chodziło zapewne o to, by skłonić Niemcy do ataku na Rosję, kiedy zaś okazało się, że Hitler ma inne plany, a czeski przemysł służy mu do robienia wojny na zachodzie, pozostała jeszcze dywersja.
Zamach na Heydricha położył definitywnie wszelką współpracę gospodarczą pomiędzy Czechami a Niemcami. Hitler dostał szału, kazał wymordować dwie wsie, rozstrzelać partyzantów, a Czesi stali się takimi samymi wrogami Rzeszy jak Polacy.
To wszystko stało się jednak później i tego Beck nie mógł przewidzieć. My to jednak wiemy i widzimy dziś naocznie jak działają tak zwane gwarancje i tak zwane prawo. Nie ma się co łudzić. Czeski przemysł w czasie wojny mógł przydać się tak samo Anglikom jak i Francuzom. Oni jednak nie potrafili i nie mogli go obronić. Nie chcieli także by bronił go ktoś inny. Na przykład Polska. To byłoby zresztą bardzo trudne, bo w stosunkach pomiędzy obydwoma krajami było wiele do naprawienia. Tak już jest, że historia Polski i Czech nie ma punktów stycznych pomimo bliskości geograficznej i pokrewieństwa językowego. Jest jednak wiele krajów, których historia nie ma punktów stycznych, a one mimo to ze sobą współpracują. O tym nie myśleli w roku 1939 piłsudczycy. Nie myśleli, bo liczyli na rozpad Czechosłowacji oraz na zajęcie Śląska Zaolziańskiego. W jakim celu, że spytam? Wobec sytuacji międzynarodowej rysującej się coraz wyraźnie, wobec zapewnień Francji, że jeśli powstanie jakieś partnerstwo wschodnie to jedynie z udziałem ZSRR, jedynym wyjściem były lokalne sojusze. Na te jednak nie mogła zgodzić się Wielka Brytania. Ja tu wszystkich odsyłam do tekstu mojego kolegi Kamiuszka, który nie tak dawno pięknie pisał o polityce brytyjskiej http://kamiuszek.salon24.pl/416145,dziesiec-milionow-manka
Jedyna pociecha w tym, że Czesi również nie myśleli o sojuszu z Polską. Dlaczego? Bo także liczyli na rozpad Polski. Kto ich w tym utwierdzał? Kamiuszek twierdzi, że Wielka Brytania, a ja się do tej opinii przychylam. Nie można było bowiem dopuścić do tego, by w Europie środkowej powstało jeszcze jedno mocarstwo bazujące na czeskim przemyśle i oparte o polskie oraz węgierskie rolnictwo. I nie powstało. Spory historyczne o ziemie koronne dawno nie żyjących królów wzięły górę. A dziś? Dziś nie ma żadnego przemysłu, tak więc regionalne sojusze straciły rację bytu.
Polska nie może wyrzec się sojuszu z państwami zachodu – pisał Matuszewski – a one wyrzekają się łatwo Polski. To prawda, ale jest też jeszcze jedna prawda. Jedynym bytem, któremu polityk polski winien jest bezwzględną lojalność jest naród, lub jak kto woli społeczeństwo. Wszyscy inni muszą być traktowanie wrogo i bezwzględnie. O tym pamiętali na przykład politycy fińscy, którzy porzucili sojusz z Niemcami w odpowiednim momencie i nie trwali uporczywie przy Hitlerze. Nie skończyło się to dla Finlandii całkowitą wasalizacją wobec ZSRR jak pamiętamy.
Żeby prowadzić politykę w takim kraju jak Polska potrzebne są umiejętności szczególne. Potrzebna jest ostrożność i brawura, nie wolno myśleć schematycznie i nie wolno traktować poważnie żadnych zapewnień, poza zapewnieniami Rosjan. Jeśli oni mówią, że wejdą, to wejdą na pewno. Inni tylko tak sobie plumkają.
Matuszewski wypisuje całą listę grzechów i zaniechań Wielkiej Brytanii wobec Polski oraz gestów sympatii tego kraju wobec Niemiec. Zapomina jednak o tym, że Wielka Brytania wykonała także kilka gestów wobec ZSRR i bynajmniej nie były to gesty Kozakiewicza. Po tej liście zaś, świadom nieszczerości, a wręcz wrogości Londynu wobec Polski, usprawiedliwia Becka i jego decyzję o przyjęciu gwarancji brytyjskich. Tyle samo były warte te gwarancje co gwarancje udzielone Czechom. Pisze Matuszewski o tym, że po Locarno istniało zagrożenie iż Pomorze zostanie oddane Niemcom w drodze pokojowej przez Francję i Anglię. Sytuację uratowało to, że Niemcy były słabe, a Polska zdecydowanie zareagowała wzmożoną aktywnością wojskową na terenie wokół Gdańska. I tu dochodzimy do rzeczy najważniejszej. „Trzeba zawsze być dość silnym” - napisał dawno temu Clausewitz. Tyle na początek. Potem zaś trzeba poszukać partnera do dialogu i nie patrzeć na żadne zaszłości.
Dlaczego ja to wszystko piszę akurat dziś? Wczoraj bowiem napisałem o tych całych panteonach. Obawiam się więc, że szykuje się wielkie poszukiwanie bohaterów, nadających się do zapuszkowania w takim panteonie. I na wszelki wypadek przypominam Becka, by każdy wiedział – jeśli już musi być ten panteon – kto się do niego nie nadaje.
„Baśń jak niedźwiedź” można już kupić w Księgarni Wojskowej im gen Grota Roweckiego w Łodzi przy ulicy Tuwima 34. 1 października zaś w tym miejscu, co zwykle czyli gdzieś na piętrze w budynku obok przy tejże ulicy Tuwima odbędzie się mój wieczór autorski. Początek o godzinie 18.00. W mieście będą wywieszone plakaty z dokładnymi informacjami. Zapraszam.
Książki są do kupienia także w księgarniach:
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
Teraz myśl, którą podsunął mi jeden z komentatorów: jeśli Państwo chcecie, by Baśń jak niedźwiedź była dostępna w księgarniach w waszym mieście. Po prostu uporczywie o nią pytajcie, dopóki księgarnie jej nie zamówią. To dobry sposób. W czasie spotkania w klubie Ronina kolega Kamiuszek przypomniał Ghnadiego i jego hasło: Idziemy po sól. Książki co prawda to nie sól, nie są artykułem pierwszej potrzeby, czasem jednak mogą się do czegoś przydać. Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do Łodzi na 1 października. 8 z kolei października odbędzie się mój wieczór autorski w klubie Ronina, poprowadzi go Grzegorz Braun. Myślę, że będzie niezły show. 12 października zaś kolejny wieczór autorski w Błoniu, jeszcze nie znam lokalizacji, ale pewnie w którejś ze szkół, albo tradycyjnie w remizie.
Inne tematy w dziale Polityka