Pamiętacie co działo się przed emisją filmu „1612”? Filmu rosyjskiego, zrobionego przy współpracy z kimś tam jeszcze? Ja pamiętam Gazownia opisywała co się dzieje na planie, w „Dużym formacie” były wielostronicowe reportaże o tym kto kogo gra, a potem przyczynki historyczne. Pisano kim był Minin, kim Pożarski i jacy okropni byli ci Polacy, jak im się należała tak Syberia i w ogóle wszystko co ich spotkało później. W czasie promocji Żebrowski udzielał wywiadów, ktoś się tam na niego obrażał, ktoś skreślał go z listy swoich znajomych. Coś się działo. I w dodatku wszystko działo się w Polsce. Film jednak okazał się klapą, nędzą i fajansem. No a niby czym miał się okazać, jak ruscy wymyślili całkowicie fikcyjnego bohatera po to, by nakłamać? Po nic więcej. Mieli prawdziwą historię dymitriad, ale jej nie wykorzystali. Mieli tam wszystko: dwóch fałszywych carów, kobietę z dzieckiem na ręku uciekającą przez step, morderstwa na masową skalę, garnki pełne złota, władzę, nienawiść i wojnę. I wyobraźcie sobie zostawili to wszystko, dla jakiejś dętej historii, która musiała być zabezpieczona ze wszystkich stron przez media, żeby się nie rozlecieć na szwach. Czemu? Może dlatego, by nikt potem nie zaczął zgłębiać tego co było clou tamtych wydarzeń – podmiany władcy jako metody robienia polityki? Nie wierzycie mi, że mogło tak być? Że to mógł być główny motyw takiego posunięcia? Poczytajcie sobie dokładnie historię Iwana Groźnego i zwróćcie uwagę jak bardzo zmienił się w pewnym momencie.
Wracajmy jednak do meritum. Przed nami premiera filmu „Bitwa pod Wiedniem”. Z tego co widzę nie ma o tym słowa w mediach. Olbrychski grający Kątskiego coś tam gada na tubie. Jest jakiś zwiastun, ale szkoda o tym w ogóle pisać, bo biedne to i słabe. Pokazują jakichś facetów stojących na murach, łąkę z innymi facetami rozstawionymi tak jakby to był serial „Znak orła” nakręcony na podstawie powieści „Gniewko syn rybaka” gdzie cztery osoby, w tym jedna na koniu udawały armię komtura von Plauen. Potem widzimy tych Turków, którzy wyglądają jakby szykowali się do zagrania w hinduskim pornosie dla emerytów – popatrzcie na tego całego Mustafę – a na końcu przez moment widzimy pół twarzy Jerzego Skolimowskiego, który gra Sobieskiego.
Promocja filmu w mieście takim jak Grodzisk Mazowiecki polega na tym, że na olbrzymiej ścianie centrum kultury wisi jakaś nędzna i ciemna płachetka z napisem „Bitwa pod Wiedniem”. Kiedy promowali „Ladies” czy „To nie tak jak myślisz kotku” było zupełnie inaczej. No, ale tamte filmy miały jakieś znaczenia dla mediów, dla recenzentów, dla dystrybutora. Ten o Wiedniu nie ma żadnego znaczenia. Został nakręcony właściwie nie wiadomo po co. Może jakimś wyjaśnieniem będzie informacja, że sponsorem czy tam mecenasem było przedsiębiorstwo „Polska Miedź. S.A.”. Nie wiem o co chodziło, ale może trzeba było upuścić trochę grosza w widowiskowy sposób i wymyślono ten właśnie film.
Zastanówmy się dlaczego film taki nie powstał wcześniej? Najpewniej dlatego, że nikt nie był tym zainteresowany. Niemcy nie prowadzą polityki historycznej za pomocą filmów, robią to w inny sposób. Może kiedyś zaczną, ale wtedy nakręca film o rodzinie Hohenzollern von Ansbach i jej osiągnięciach na polu gospodarczym, a nie o jakimś Wiedniu i Polakach. Nasi nie byli tym zainteresowani, bo nie mieli pieniędzy, a może mieli, tylko nikt im nie powiedział, że wolno taki film nakręcić. No, a sam z siebie nikt na to nie wpadł. W Polszcze naszej jest już bowiem tak od dawna, że wszystkie oryginalne pomysły muszą być przez kogoś podsunięte i dobrze opłacone. Sam z siebie, z przekonania, z mocy wewnętrznej i chęci by osiągnąć sukces, polski reżyser nie zrobi nic. Podobnie będzie z polskim pisarzem i polskimi naukowcami z uniwersytetów. Oni się mogą zajmować co najwyżej badaniem własnych ograniczeń i zastanawianiem się dlaczego im nic nie wychodzi. Czasem także zwalczaniem tych, którym coś się udaje, ale to też tylko za opłatą. Najważniejsze jest bowiem w ich życiu to, by właściwie określić okoliczności, czyli tak zwane realia i się do nich dostosować. Niestety nie wiedzą najważniejszego, tego mianowicie, że nigdy nikomu jeszcze na całym świecie nie udało się dostosować do okoliczności. Hipokryzja zaś to maskowanie tego właśnie stanu. Okoliczności bowiem zawsze wymagają od człowieka więcej niż im może w danej chwili dać. Jeśli komuś na przykład wydawało się, że wystarczy donieść na kolegę z teatru, żeby uzyskać paszport i pojechać do Paryża, tam zaś przyglądać się dziwkom na pigalaku, szybko przekonywał się, że do okoliczności nie dorasta. Jeden donos to w ogóle nie są okoliczności, a paryskie dziwki wcale nie są takie fajne jak opowiadali. Kiedyś ktoś przekonywał mnie o niemożliwości spełnienia, a tym samym o konieczności dostosowania się do realiów i mówił tak: jechałem stopem z Londynu i cały czas marzyłem o tym, by wreszcie wejść do wanny wypełnionej gorąca wodą. I marzenie to, kiedy już je spełniłem, okazało się rozczarowaniem.
I wiecie co sobie pomyślałem? Właściwie to nic, przypomniałem sobie tylko jak małą i nędzą łazienkę ma ten facet i jak nieproporcjonalna do jego gabarytów wanna w niej stoi. Czasem chodzi po prostu o to, by znaleźć właściwą wannę. Naprawdę. O nic więcej.
Z tym filmem o Wiedniu zaś sprawa ma się następująco; od wielu już lat słyszymy o potrzebie nakręcenia wielkich filmów opiewających wielkie wydarzenia z naszej historii. Argument za wydawaniem pieniędzy na te produkcje jest zawsze jeden: jeśli powstaną takie filmy wszyscy, którzy je obejrzą wzruszą się i będą kochać Polskę. Otóż nie wzruszą się i nie będą kochać. Wielkie produkcje historyczne są bowiem od dawna sformatowane i zawsze pokazuje się w nich to samo, konflikt z silniejszym przeciwnikiem, który na koniec przegrywa. I nie ma znaczenia, czy jest to film „Ben Hur”, czy „Bitwa pod Wiedniem”. Zwolennikom takich filmów chodzi o to, by pokazać masy pędzącej kawalerii, bo to ponoć dobrze wpływa na wzrost patriotyzmu. Ja się z tym pozwolę nie zgodzić. Za komuny pokazywano mnóstwo tego rodzaju scen i były one tak samo fałszywe jak „Trybuna ludu”.
Skąd się bierze przekonanie, że ten prosty, wymyślony dawno temu w Hollywood schemat kina monumentalnego ma zastosowanie akurat w Polsce do budzenia patriotycznych uczuć? Otóż bierze się to wprost z niezrozumienia prozy Henryka Sienkiewicza. Bierze się to z uwodzicielskich opisów Henryka, które rozgrzewają serca ludzi bojących się koni i nie potrafiących przebiec odległości dłuższej niż 400 metrów. W prozie Sienkiewicza zaś najważniejsze są postaci, a nie kawaleria. Postaci złożone i nieraz bardzo skomplikowane psychologicznie. Na tym polega siła jego książek. Nie na opisach szarży w bitwie pod Warszawą.
Ponieważ Henryk – o czym tu już pisaliśmy wiele razy – jest od dnia swojej śmierci, a może nawet wcześniej najmocniej zwalczanym pisarzem w Polsce, trudno liczyć na to, że – przy tym natężeniu antysienkiewiczowskiej propagandy i tym beznadziejnym niezrozumieniu jego książek – kogoś uwiedzie i poniesie film taki jak „Bitwa pod Wiedniem”. Tak mogą myśleć tylko wielcy oszuści drobni kanciarze i ludzie bezgranicznie naiwni. Poczekajmy jednak na ten film, w którym Skolimowski gra Sobieskiego, Adamczyk zaś odstawia cesarza Leopolda II.
A co jeśli film o Wiedniu nie jest przekrętem, celowo słabo promowanym? W takim razie jest spóźnioną jałmużną. I my tej jałmużny nie potrzebujemy. Myślę, że czas kiedy pokładaliśmy wiarę w takich filmach i w filmowcach w ogóle, minął bezpowrotnie i trzeba się trochę bardziej wysilić by odnaleźć drogę do widza i czytelnika. Film o Sobieskim pod Wiedniem jest tym samym mniej więcej czym rewelacje Obamy na temat Katynia. Niech je sobie Obama wsadzi na pawlacz razem z tym filmem.
Ja tu celowo nie zajmuje się roztrząsaniem politycznych aspektów tej odsieczy, która była w mojej ocenie politycznym błędem. Przyjdzie jeszcze na to pora.
Ponieważ tak się składa, że coraz więcej księgarni zamawia u mnie książki ogłoszę najpierw komunikat, a potem podam listę sklepów, gdzie są one dostępne.
Od dziś już, a na pewno od jutra „Baśń jak niedźwiedź” kupić będzie można w Księgarni Wojskowej im gen Grota Roweckiego w Łodzi przy ulicy Tuwima 34. 1 października zaś w tym miejscu, co zwykle czyli gdzieś na piętrze w budynku obok przy tejże ulicy Tuwima odbędzie się mój wieczór autorski. Początek o godzinie 18.00. W mieście będą wywieszone plakaty z dokładnymi informacjami. Zapraszam.
Książki są do kupienia także w księgarniach:
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i na stronie www.coryllus.pl
Teraz myśl, którą podsunął mi jeden z komentatorów: jeśli Państwo chcecie, by Baśń jak niedźwiedź była dostępna w księgarniach w waszym mieście. Po prostu uporczywie o nią pytajcie, dopóki księgarnie jej nie zamówią. To dobry sposób. W czasie spotkania w klubie Ronina kolega Kamiuszek przypomniał Ghnadiego i jego hasło: Idziemy po sól. Książki co prawda to nie sól, nie są artykułem pierwszej potrzeby, czasem jednak mogą się do czegoś przydać. Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do Łodzi na 1 października. 8 z kolei października odbędzie się mój wieczór autorski w klubie Ronina, poprowadzi go Grzegorz Braun. Myślę, że będzie niezły show. 12 października zaś kolejny wieczór autorski w Błoniu, jeszcze nie znam lokalizacji, ale pewnie w którejś ze szkół, albo tradycyjnie w remizie.
Inne tematy w dziale Kultura