Chciałem się dziś z Państwem podzielić kilkoma spostrzeżeniami do tyczącymi blogosfery, czyli naszych tutejszych, codziennych, zmagań z idiotyzmem i agresją. Czas kiedy Internet należał do autorów niezależnych i wolnych mija bezpowrotnie. Teraz nadchodzi pora, a wręcz wiosna autorów wynajętych. Ktoś może powiedzieć, że się mylę, bo już od dawna sieć pełna jest oszustów udających blogerów, jakichś pracowników wydawnictw, recenzentów podających się za „Zdziśka z Radomia, miłośnika kryminałów”. To prawda, tak jest, ale nie do końca, bo my niezależni autorzy ciągle jesteśmy widoczni i ciągle walczymy. Cień jest coraz głębszy, ale my walczymy. Myślę, że już niedługo. Mamy bowiem oto kolejną falę ludzi kupionych, opłaconych i lansowanych, którzy zalewają blogosferę. Po czym się ich poznaje? Z grubsza po tym, że już na wstępie informują czytelnika o swoich związkach z tą czy inną wyższą uczelnią. Czynią to, ponieważ wydaje im się, że to ich zrobi towarzysko, podniesie ich rangę na samym początku i będą mieli łatwiej. W mojej ocenie zachowanie takie równoznaczne jest z zachowaniem nowego więźnia skazanego za alimenty, który wkracza do celi z samą grypserą i już od progu oznajmia: dzień dobry Panowie, jestem Dzidek ukończyłem kurs bukieciarstwa. Opowiedzieć o tym?
W ten mniej więcej sposób zachował się tutaj niejaki Kazimierz Mrówka. Nie dość, że jest pracownikiem wyższej uczelni, lub nim był, o czym oznajmił już na wstępie, to jeszcze pisze o sobie: „Filozof z pokładu Titanica”. Co może być traktowane jako jakaś próba uwiedzenia czytelnika, ale tylko przez moment, bo zaraz wpada nam w oko tytuł tekstu pana Mrówki, który brzmi: Pułapka smartfonu, czyli o nierzetelnych praktykach Polkomtelu. I to nie jest bynajmniej wyrafinowany żart, czy coś w rodzaju kokieterii, jaką często nauczyciele akademiccy stosują wobec studentów. Pan Mrówka, z autentyczną troską chce nas poinformować o tych nierzetelnych praktykach. Jeśli jest w tym szczery, to mi go po prostu żal, ale jeśli przyszedł tu po to, by sprowadzić dyskusję do takiego poziomu, to należałoby go omijać szerokim łukiem.
Ponieważ pan Mrówka upodobał sobie z nieznanych mi przyczyn mój blog i zaczął wpisywać tam jakieś żarty, w rodzaju tego o Polkomtelu, został zeń usunięty. Skłoniło go to do napisania tekstu o mnie. Jest to tekst w formie przestrogi dla młodych pisarzy. Ja go przeczytałem dość pobieżnie i z tego co zrozumiałem pan Mrówka troszczy się o mój talent i moją przyszłość. Ma też zastrzeżenia do sposobu w jaki prowadzę promocję swoich książek. Ponieważ w takich wypadkach od razu włącza mi się w głowie agregat produkujący podejrzliwość, zacząłem sobie klikać w poszukiwaniu pana Mrówki i śladów, które zostawia on na ziemi. Właściwie kliknąłem tylko raz i oto co ukazało się moim oczom: http://www.empik.com/szukaj/produkt?author=Kazimierz+Mrowka&pl=on&category=book&gclid=CMSMpJjDyLICFYYNfAodMnEAjQ
Otóż okazało się, że pan Mrówka jest autorem książki pod tytułem „Androgyn”. Książki tak popularnej i poszukiwanej, że nie ma jej już w Empiku i jest ona właściwie nie do dostania nigdzie, a oszalała ludność kraju biega po księgarniach pytając: czy macie Mrówkę, czy macie Mrówkę...!
To jest oczywiście szyderstwo, o czym informuję wszystkich zwolenników i kolegów pana Mrówki, którzy tu zaglądają. Kiedyś był w rozrywce taki dobry zwyczaj, który nakazywał, by artyści przyjmowali sceniczne i literackie pseudonimy, żeby im się płyty i książki lepiej sprzedawały i łatwo kojarzyły, a także po to, by uniknąć jakich kompromitacji związanych ze złym brzmieniem nazwiska. I tak Jurek Pająk z Radomia przybrał sobie nazwisko Połomski i został gwiazdą, Apolonia Chałupiec została Polą Negri, a Aleksander Głowacki Bolesławem Prusem. Mrówka zaś dalej jest Mrówką, pisze książkę pod tytułem „Androgyn”, która z tego co się zorientowałem opowiada o miłości idealnej. Potem zaś poucza innych co czynić powinni, by ich talent się nie zmarnował i by ich książki sprzedawały się jeszcze lepiej.
Tak już jest na rynku wydawniczym, że autor, który coś wydaje i to coś ląduje w Empiku musi mieć jakieś jawne lub niejawne powiązania z wydawcą lub musi być związany z którymś z wielkich mediów. W pierwszym przypadku książki po odleżeniu jakiegoś miesiąca w Empiku idą na przemiał, w drugim przypadku robią kasę, bo promocja jest za darmo. Tak więc obstawiam, że Kazimierz Mrówka, przyszedł nas tu pouczać ponieważ pracował lub nadal pracuje dla jakiegoś wydawnictwa, tak jak szacowne jury nagrody „Złota zakładka” w Katowicach i jak inni, którzy włażą do blogosfery jak wielkie, tłuste robaki i siedzą tu z jasnym i bardzo konkretnym celem przed oczami – żeby nie było niczego. Już niedługo panowie, jeszcze chwilka i nie będzie niczego. Wtedy ktoś was pozbiera, powyciąga za grzbiety z tych norek i wrzuci wprost do klozetu. Przestaniecie być potrzebni.
Zidiocenie Mrówki polega na tym, że on wierzy w swoją misję. Ukrywa to, ale wierzy, bo inaczej by przecież nie pisał. On jest trochę podobny do Sowińca, który siedzi na blogach od rana do nocy, a potem opowiada, że to taka rozrywka. Mrówka, któremu zdjęli książkę z półek w Empiku, odsunęli go od wykładów z etyki biznesu, wierzy w to, że wszystko jest w porządku i jedyne na co go stać to wynajęcie się do roboty dla Systemu. Dokładnie to samo robią autorzy książek, którzy godzą się na stawki po złotówce od egzemplarza. Tyle ponoć dostaje Pilipiuk, mówił o tym na targach w Katowicach. Jeśli tak jest to ja się mogę tylko cieszyć, dawajcie się wykorzystywać dalej i płaczcie, niedługo książki pisał będzie jakiś automat, według kilku schematów, a wy pójdziecie na śmietnik. Już nie mogę się tego doczekać.
Służba Mrówki nie jest bynajmniej łatwa, bo on – na co wskazuje tytuł jego nieszczęsnej książki – ma jakieś ambicje. I pewnie długo żywił złudzenia, że je zrealizuje. Okazało się, że jednak się nie da i Mrówka jak wszyscy biedni i słabi ludzie zaczął szukać winnych. System jednak wyciągnął do niego pomocną dłoń i rzekł – idź Kaziu w blogosferę, popiszesz, pogadasz, poznasz nowych ludzi i pokażesz tym ciemniakom kim jesteś naprawdę. No i Mrówka uwierzył i jest tu teraz z nami. Kochamy się Mrówko!
Pod tekstem Mrówki dotyczącym mojej osoby pojawiły się rozliczne komentarz osób, które o książkach i rynku mają mniej więcej takie samo pojęcie jak sam Mrówka. I ograniczenia te nie spędzają im snu z powiek, oni się z nimi świetnie czują, bo wiedzą, że tu ich nikt nie zweryfikuje, nie powie sprawdzam. Tekst Mrówki został obliczony na łagodną, taką ojcowską kompromitację mnie jako autora. No więc Panie Mrówka, postanowiłem Panu pomóc w tej blogosferze i piszę ten tekst, po to, by mógł Pan napisać kolejny, wpisać w tytule „coryllus” i zrobić jakąś klikalność. Podejrzewam bowiem, że płacą panu od ilości odsłon. Ja zaś jestem z natury dobroduszny i lubię pomagać bliźnim.
Tekst pana Mrówki porusza jeden dość ważny aspekt naszej tutaj obecności i tak się składa, że – sam nie wiem jak to się dzieje – dotyka to bezpośrednio II tomu „Baśni jak niedźwiedź”. O czym pisać i jakie tematy poruszać. Sam Mrówka wybrał temat nośny i popularny – miłość i spełnienie. Ja mam inne projekty i piszę o czymś zgoła odmiennym, o pieniądzach, nienawiści i polityce. Ponieważ wielu ludziom się to nie podoba, chciałem na chwilę pochylić się nad tymi uwagami. W książce mojej postaci ważne i znane stanowią jedynie tło, najistotniejsze zaś dla rozwoju akcji są te osoby, które w oficjalnej, polskiej historii nie występują lub pojawiają się w kontekstach nie przystających do ich rzeczywistej roli dziejowej. Jedną z tych postaci jest Georg Hohenzollern a drugą Jakub Fugger. Ten sposób opowiadania spotkał się z krytyką osoby podpisującej się w portalu niezależna.pl pyza mazowiecka, czy jakoś podobnie. Po co pisać o ludziach, którzy czynili szkody Polsce? Po co się nimi zajmować? Takie pytania stawia ta osoba, a potem dodaje, że widziała w moim oku błysk, kiedy mówiłem o poczynaniach Georga Hohenzollerna. To jest wprost fantastyczne proszę Państwa, doszliśmy do tego, że ludzie śledzą błyski w moich oczach. Ja się mogę z tego tylko cieszyć. Mogę wręcz skakać z radości.
Kwestia, którą tu właśnie poruszamy jest kluczowa dla naszego życia, nie tylko politycznego, ale życia w ogóle. Chodzi o tak zwaną pozytywną propagandę, która ma w nas wywołać poczucie, że jesteśmy fantastyczni i sroce spod ogona nie wypadliśmy. Jakość tej propagandy jest taka sama jak jakość euforii, z którą Polska wstępowała do UE. Ja nie wiem czy dokładnie zacytuję Jana Pawła II, ale on zdaje się mówił o tym jak upokarzające są te konstrukcje, które każą nam wierzyć, że oto wreszcie dorośliśmy do tego, by traktowano nas jak ludzi. Nikt jednak nie zwraca na to uwagi, bo godność własna jest już dawno wytrzebiona z naszych serc. Podobnie jak poważne myślenie o polityce. To tak jak z tą historią o dzwonie Zygmunta, którą ostatnio umieścił pod jednym z moich tekstów A-tem. Działa i broń zdobyta pod Orszą zostały przetopione na dzwon zwany Zygmuntem. Dzwon ten przypomina o wielkości i chwale państwa i narodu. Zwracam na to uwagę – przypomina o wielkości i chwale. Gdyby tych dział na dzwon nie przetopiono, nie trzeba by było niczego przypominać, bo wielkość i chwała byłyby naszym udziałem dziś. Po prostu. I to jest znakomita ilustracja tych wszystkich apetytów i tego obłąkania, które każe ludziom wierzyć, że kiedy młodzież obejrzy film i Witoldzie Pileckim to zacznie przeprowadzać staruszki przez ulicę.
Wrócę jeszcze do dzwonu. Okazało się, że jest on lżejszy o połowę niż to zaplanowano, bo połowa metalu, który przekazano niemieckim rzemieślnikom gdzieś zniknęła. Została wyprowadzona za granicę. Tak napisał A-tem, a Wy drodzy Państwo możecie z tą informacją zrobić co wam się podoba. Pani pyza uważa, że trzeba takie newsy ukrywać, bo to niepolityczne i szkodliwe. Oczywiście łatwiej się oszukiwać i łudzić, że coś się stanie samo z siebie, niż wziąć się za analizę okoliczności, w których przyszło nam żyć. W tych ostatnich czynnościach przeszkadza również strach, by nie wykryto czegoś, co zburzy nam całą, piękną fikcję, jaką zbudowali dla nas ci sami ludzie co zarąbali kilka ton brązu przeznaczonych na odlanie „pamięci narodu”. W mojej książce jest rozdział zatytułowany „Hans z Czarnolasu”. Warto go przeczytać ku przestrodze.
Najgorsze co może nas spotkać to zanurzenie w kolejnym kłamstwie, po uszy. Tak jak przez lata całe od roku 1918 oczadziali byliśmy od kłamstwa socjalistycznego, które przesłaniało ludziom cały horyzont, tak teraz mamy inne kłamstwo – wyrastające wprost z tego ostatniego – kłamstwo neopogańskie. Mamy oto tak zwany panteon narodowy. Ja zwracam uwagę na słowo „panteon”. Ludzie, których umieszczono w tym panteonie są poza wszelką krytyką i dyskusją. Są jednak inni ludzie, których czyny są dyskutowane szeroko. Są to święci Kościoła Powszechnego. Na przykład św. Stanisław. O nim można dyskutować do woli, analizując na podstawie braku źródeł jego rzekomą zdradę. Spróbujcie jednak powiedzieć coś na Kochanowskiego. Koniec. Szarganie świętości. Jeśli to nie jest pogaństwo to ja proszę o wyjaśnienie tego terminu, dokładne wyjaśnienie. Chciałbym też, by historia nie była pozbawiana kontekstu religijnego, by powróciły do niej postacie świętych Kościoła. To nam wiele ułatwi, nie spodziewacie się jak wiele. Trzeba tylko odwagi.
Musimy mieć także świadomość, że ludzie zajmujący się zawodowo propagandą są bardzo wyrafinowani, a ich metody były doskonalone przez lata. Zamiary zaś mają bardzo poważne. I trzeba mieć naprawdę sztywny kark, by się na te plewy nie nabrać. Dlatego właśnie potrzebujemy świętych, bo oni wyznaczą kierunek i wskażą metodę.
Ponieważ tak się składa, że coraz więcej księgarni zamawia u mnie książki ogłoszę najpierw komunikat, a potem podam listę sklepów, gdzie są one dostępne.
Od dziś już, a na pewno od jutra „Baśń jak niedźwiedź” kupić będzie można w Księgarni Wojskowej im gen Grota Roweckiego w Łodzi przy ulicy Tuwima 34. 1 października zaś w tym miejscu, co zwykle czyli gdzieś na piętrze w budynku obok przy tejże ulicy Tuwima odbędzie się mój wieczór autorski. Początek o godzinie 18.00. W mieście będą wywieszone plakaty z dokładnymi informacjami. Zapraszam.
Książki są do kupienia także w księgarniach:
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
Teraz myśl, którą podsunął mi jeden z komentatorów: jeśli Państwo chcecie, by Baśń jak niedźwiedź była dostępna w księgarniach w waszym mieście. Po prostu uporczywie o nią pytajcie, dopóki księgarnie jej nie zamówią. To dobry sposób. W czasie spotkania w klubie Ronina kolega Kamiuszek przypomniał Ghnadiego i jego hasło: Idziemy po sól. Książki co prawda to nie sól, nie są artykułem pierwszej potrzeby, czasem jednak mogą się do czegoś przydać. Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do Łodzi na 1 października. 8 z kolei października odbędzie się mój wieczór autorski w klubie Ronina, poprowadzi go Grzegorz Braun. Myślę, że będzie niezły show. 12 października zaś kolejny wieczór autorski w Błoniu, jeszcze nie znam lokalizacji, ale pewnie w którejś ze szkół, albo tradycyjnie w remizie.
Inne tematy w dziale Polityka