Uważam, że najgorszym kataklizmem jaki dotyka ludzkość jest postępująca pretensjonalność starzejących się mężczyzn. Bierze się to wprost z tego, że wiek dojrzały pozbawiony został atrybutów, a męska populacja siły. Jedyne więc co pozostało to kokieteria wobec młodszych, wobec kobiet, wobec dzieci. To jest prawdziwy dramat i póki co nie widać sposobów na zmianę tego stanu. Tym co określa i towarzysko „robi” mężczyzn jest wtajemniczenie lub jeśli ktoś woli klub. Brytyjczycy mają ekskluzywne kluby, Indianie nad Amazonką także mieli takie kluby, w których nie działo się nic ponadto co znamy z opisów klubów brytyjskich. Siedzieli tam faceci i palili cygara. Tyle, że ci nad Amazonką byli nago i nie czytali gazet, a ci w Londynie odwrotnie, nie dość , że mieli na sobie jakieś łachy to jeszcze męczyli oczy drukiem w „The Times”.
W Polsce obserwować możemy rozpaczliwe próby zbudowania czegoś podobnego. Rozpaczliwie budują swoją tożsamość mężczyźni, którzy nie są w kolizji z prawem i uchodzą za kulturalnych. To ich w największym stopniu dotyka kryzys, o którym piszę. Cała reszta nie przeżywa takich rozterek bo oni mają swoje wtajemniczenia i swoje kluby. Ich jądrem i ideą jest przestępstwo, przekręt, złodziejstwo na wielką lub małą skalę. Tego rodzaju aktywności budują dziś mit dojrzałego mężczyzny w Polsce. Jeśli ktoś programowo nie chce się do tego zbliżać, ani nawet o tym słuchać istnieje duże prawdopodobieństwo, że nazwą go pedałem.
Wszyscy ci mężczyźni, którzy nie uczestniczą w wymienionych tu wtajemniczeniach, bywają również nazywani przez swoje żony pierdołami. Sytuacja ta wynika wprost ze patologii jaką jest nasze państwo, wynika także z fizycznej nieobecności wojska w naszym życiu. Wyobraźcie sobie sytuację, że przed wojną jakiś bandzior atakuje podporucznika kawalerii idącego do narzeczonej gdzieś w okolice Placu Szembeka w Warszawie. To są rzeczy niemożliwe do pomyślenia wtedy, ale dziś można o nich myśleć z całkowitą swobodą. I teraz uwaga: pisząc – obecność wojska – nie mam na myśli kolegów i dawnych podwładnych Wojciecha Jaruzelskiego. Mam na myśli to co zwykło się nazywać esprit de corps i pewną naturalną akceptację dla munduru w towarzystwie. Jeśli tego nie ma komuś może się wydawać, że nie ma również wojska. Ono jednak jest, tyle, że pełni zupełnie inne funkcje i nie uwodzi swoimi wtajemniczeniami w ten sposób co dawniej tylko w inny. W taki, który bliski jest sposobom opisanym przeze mnie w akapicie powyżej. Siła i jej emanacje schodzą do podziemia, w cień. To nie jest dobry objaw, to znaczy tyle, że wrogami tej siły stajemy się my wszyscy, bo przecież nie wróg zewnętrzny, który także ukrywa się w cieniu i porozumiewa się z siłami, przeznaczonymi w teorii do naszej obrony. Sytuacja zaczyna więc przypominać tę sprzed istnienia armii narodowych. Żołnierz, obojętnie jaki żołnierz – swój czy obcy jest wrogiem cywila, a jeśli już nie jest to okaże się nim za chwilę. Tego w Polszcze nie bywało od dawien dawna i to jest patologia bardzo poważna. Nie wiem czy w ogóle do naprawienia.
Zostawmy jednak armię i wróćmy do tych nieszczęsnych, starzejących się mężczyzn, którzy nie mogą odnaleźć swojej misji i przeznaczenia, co skutkuje tym, że albo zaharowują się na śmierć albo porzucają rodziny i dają się robić w bambuko jakimś chytrym i łapczywym gówniarom, albo zwyczajnie wariują. Stany te mają bardzo ładne emanacje i one są łatwe do zauważenia i jeszcze łatwiejsze do opisania. Ja czasem przechodzę obok witryny księgarni w naszym mieście, nie zachodzę jednak do środka, bo pokłóciłem się z właścicielką. Na tej witrynie od wielu miesięcy już leży książka Artura Andrusa, na którą składają się teksty z jego bloga. Tytuł tej książki jest wprost fantastyczny. Brzmi on: „Blog osławiony między niewiastami”. To jest obliczone na tak zwane uwodzicielstwo, ale jak wiemy wszyscy – ja też zaliczam się już do starzejących się mężczyzn – nigdy taka figura swojej funkcji nie spełnia. A jak się raz zdarzy, że ją spełni, to człowiek zawsze potem żałuje, że w ogóle zaczął. Pana Artura Andrusa to jednak nie martwi, on swoim tytułem mówi wprost – jeszcze mogę, ha! Jeszcze mogę! To jest uważam fantastyczna wiadomość i cieszymy się tym razem z panem Arturem, nie wiem tylko czy spełnia ów komunikat swoją funkcję sprzedażową. Przypuszczam, że nie, bo tak książka cały czas tam leży. Jest to jednak próba nawiązania do tradycji wtajemniczeń i męskich klubów. Tylko co to jest przepraszam za wtajemniczenie i co to za klub, skoro dookoła jest mnóstwo młodszych i sprawniejszych facetów, którzy do tego nie potrzebują ani bloga, ani książek, ani w ogóle niczego. Niektórym wystarczy, że zdejmą beret, jak śpiewał przed laty atrakcyjny Kazimierz. O wiele skuteczniejszą na pozór i bardziej wyrafinowaną metodą ratunku jest tak zwana kultura. Ja widziałem już całe zastępy mężczyzn, którzy próbowali ratować się w ten sposób. Osobliwie dużo jest ich w mediach. Pamiętam jak przy okazji tworzenia kolejnego, niepotrzebnego nikomu tygodnika dla elit i ludzi kulturalnych, jego redaktor naczelny powiedział zespołowi na planowaniu, że na końcu każdego numeru drukować będą fragmenty prozy Tyrmanda. Mój kolega skwitował to zdaniem: równie dobrze mogliby drukować tam Homera, efekt byłby ten sam, a może lepszy.
Tak to bowiem właśnie jest, że te tak zwane tradycje kulturalne i ciągłość i wspólnotę podtrzymywać winno państwo. Kluby zaś winny być emanacją jego siły. Jeśli nie ma tej siły, wszelkie próby organizowania się wokół męskości i dojrzałości są skazane na klęskę i zostaną wyszydzone. Inaczej być nie może.
Ja oczywiście postaram się tego wszystkiego uniknąć i będę zachowywał się tak jak do tej pory, bo widzę w tym jedyny ratunek. Inaczej się nie da. Kompromisy to śmierć. A wcześniej bardzo brzydka degeneracja.
Teraz zrobię to za co mnie tu najbardziej nienawidzą. Przeczytałem relację elig o wieczorze autorskim Bronisława Wildsteina w Traffic Club. Próbowałem ją obejrzeć, ale odpadłem. Nie dało się. Uważam bowiem, że to wszystko to jeszcze jedna, fatalnie zakończona próba ratowania etosu dojrzałego, spełnionego i silnego mężczyzny. W istocie jest to klęska i żadne czary tego nie odwrócą. Jest to klęska i triumf wtajemniczeń ponurych i zakulisowych, którym ani Wildstein ani promujący go przyjaciele nic nie mogą zrobić. Mogą przed nimi jedynie uciec. Niech wam się bowiem nie zdaje, że tu chodzi jedynie o książki, o sprzedaż i o budżety. Sprawa jest poważniejsza. Tu chodzi i życie i jego jakość. Chodzi też o dobrą śmierć. Jest w malarstwie monumentalnym wczesnego średniowiecza takie przedstawienie – dobra śmierć. Ukazuje ono spełnionego, pojednanego z Bogiem człowieka, który odchodzi i jest świadom swojego zwycięstwa i drogi, która jest przed nim. To ważne wyobrażenie i ważny przekaz. My zaś jesteśmy go całkowicie i ostatecznie pozbawieni. Dlatego właśnie trzeba o to walczyć, uporczywie i mocno, nie dając się różnym gówniarzom i oszustom.
Na aktywność zaś autorską Bronisława Wildsteina patrzę ze smutkiem, bo wiem, że z tym rodzajem słabości markującej siłę i jakość nie ma co w ogóle marzyć o sukcesie. Można jedynie sukces udawać, zamarkować go i uśmiechać się głupio. Niezbyt długo jednak, bo cierpliwość czytelników jest bardzo ograniczona. A nowa książka Wildsteina nie ma nic wspólnego z Chandlerem, jak to sugerował jeden z dyskutantów. A nawet gdyby miała, to co? Cóż to jest za korespondencja sztuk? I cóż to jest za sznyt? Czym my się podpieramy?
Ponieważ tak się składa, że coraz więcej księgarni zamawia u mnie książki ogłoszę najpierw komunikat, a potem podam listę sklepów, gdzie są one dostępne.
Od dziś już, a na pewno od jutra „Baśń jak niedźwiedź” kupić będzie można w Księgarni Wojskowej im gen Grota Roweckiego w Łodzi przy ulicy Tuwima 34. 1 października zaś w tym miejscu, co zwykle czyli gdzieś na piętrze w budynku obok przy tejże ulicy Tuwima odbędzie się mój wieczór autorski. Początek o godzinie 18.00. W mieście będą wywieszone plakaty z dokładnymi informacjami. Zapraszam.
Książki są do kupienia także w księgarniach:
Tarabuk – Browarna 6 w Warszawie
Ukryte Miasto – Noakowskiego 16 w Warszawie
W Sklepie FOTO MAG przy stacji metra Stokłosy w Warszawie
U Karmelitów w Poznaniu, Działowa 25
W księgarni Gazety Polskiej w Ostrowie Wielkopolskim
W księgarni Biały Kruk w Kartuzach
W księgarni „Wolne Słowo” w Katowicach przy ul. 3 maja.
W księgarniach internetowych Multibook i „Książki przy herbacie” oraz w księgarni „Sanctus” w Wałbrzychu.
No i oczywiście na stronie www.coryllus.pl
Teraz myśl, którą podsunął mi jeden z komentatorów: jeśli Państwo chcecie, by Baśń jak niedźwiedź była dostępna w księgarniach w waszym mieście. Po prostu uporczywie o nią pytajcie, dopóki księgarnie jej nie zamówią. To dobry sposób. W czasie spotkania w klubie Ronina kolega Kamiuszek przypomniał Ghnadiego i jego hasło: Idziemy po sól. Książki co prawda to nie sól, nie są artykułem pierwszej potrzeby, czasem jednak mogą się do czegoś przydać. Pozdrawiam wszystkich i zapraszam do Łodzi na 1 października. 8 z kolei października odbędzie się mój wieczór autorski w klubie Ronina, poprowadzi go Grzegorz Braun. Myślę, że będzie niezły show. 12 października zaś kolejny wieczór autorski w Błoniu, jeszcze nie znam lokalizacji, ale pewnie w którejś ze szkół, albo tradycyjnie w remizie.
Inne tematy w dziale Kultura