Urodził się w rodzinie zamożnych mieszczan, kraj w którym przyszedł na świat – Argentyna, był wtedy, w 1928 roku uważany za prawdziwe El Dorado, po świecie krążyło nawet powiedzenie – bogaty, jak Argentyńczyk. Do Buenos Aires ściągali emigranci z całego świata, kraj rozwijał się i rozkwitał. Wszystko to nie interesowało jednak młodego Ernesto Guevary, wrażliwy chłopak rozglądał się wokół i widział, że społeczeństwo nie jest jednolite, są bogaci właściciele ziemi i niezliczonych stad bydła i nędzarze mieszkający w pudłach z tektury. Ernesto chciałby to zmienić, ale nie wiedział jeszcze jak, na początek rozpoczął studia medyczne. Chciałby zostać lekarzem, pomagać chorym i cierpiącym. Decyzja ta dojrzewała w nim kiedy patrzył na nieuleczalnie chorą babcię. W czasie studiów odbył wraz z przyjacielem inicjacyjną podróż po Ameryce Południowej, szalona jazda na motocyklu „Poderosa” (Potężna) jest nie tylko przygodą, Ernesto jeszcze dobitniej przekonuje się, że świat nie jest urządzony, jak należy. Wszechwładne korporacje mogą wszystko, mogą nawet poprosić CIA by obaliła prezydenta Guzmana w Gwatemali, który zagrażał ich interesom. To jest niesprawiedliwe i należy to zmienić. Do zmian wiedzie tylko jedna droga – przez ogień rewolucji. Niestety na całym kontynencie nie zanosi się na rewolucję. Wybuchają bunty w poszczególnych krajach, ale na wielką panamerykańską rewolucję proletariatu nie ma co na razie liczyć, lud jest nieuświadomiony i zmanipulowany przez kapitalistów. Nie porwie się do czynu zbrojnego i nie pozabija swoich katów. Ludowi należy pokazać, jak wygląda rewolucja i jakimi metodami się ją robi. Ernesto Guevara będzie jednym z tych, którzy tego dokonają.
W całej wielkiej Ameryce był tylko jeden kraj, gdzie rewolucja mogła się dokonać – Kuba. Rządy prezydenta Batisty były bardziej niż niepopularne. Kuba nazywana była burdelem Ameryki, pełno tu było mafiosów, agentów wszystkich możliwych tajnych służb, brudnych pieniędzy, przemocy i zła. Każdy normalnie, zdrowo myślący człowiek chciał by to się skończyło. W tropikalnych lasach wyspy działało kilkanaście grup partyzanckich, które za wszelką cenę chciały obalić prezydenta. Byli to ludzie źle wyekwipowani, słabo uzbrojeni i niezdolni do jakiejś zorganizowanej akcji. Siły rządowe zabijały ich bez litości. Jeden tylko człowiek na całej wyspie nie angażował się w beznadziejną walkę z reżimem, nie tracił ludzi, sprzętu i nie narażał własnego życia. Ot, biwakował sobie w masywie gór Sierra Maestra wraz z towarzyszami i czekał na okazję, która mogłaby przynieść mu zwycięstwo. Człowiek ten nazywał się Fidel Castro. Był on najlepszym przyjacielem Ernesto Guevary, który podporządkował się Fidelowi i razem z nim postanowił walczyć o prawa ludu na wyspie.
Nie ma co opowiadać historii rewolucji kubańskiej, wiadomo, że zakończyła się ona szczęśliwie dla Fidela i jego rodziny, a nieszczęśliwie dla ludu kubańskiego, który za Batisty był poniżany i straszony, ale przynajmniej miał co jeść. Po rewolucji trochę się to zmieniło, Fidel straszył i poniżał nie gorzej niż Batista, a do tego jeszcze wprowadził realny socjalizm czyli zatwierdził urzędowo nędzę. Jego komendanci, a wśród nich Ernesto Guevara, znany już teraz jako Che gorliwie wprowadzali w życie socjalistyczną utopię. Kiedy rząd amerykański odmówił pomocy gospodarczej nowemu reżimowi Che pojechał do Moskwy i poprosił o pomoc Chruszczowa. Nikita Michajłowicz nie przysłał co prawda żywności i nowych technologii, ale pomyślał, że warto by zainstalować na wyspie wyrzutnie głowic jądrowych. Przez co o mało nie wybuchła III wojna światowa. Wycieczka Che do Moskwy zapoczątkowała „bratnią pomoc narodu radzieckiego dla narodu kubańskiego”, która trwała po sam koniec ZSRR.
Che zajmował w państwie Fidela same odpowiedzialne funkcje. Na początek został dyrektorem więzienia La Cabana, potem szefem banku centralnego i ministrem przemysłu. Jako naczelnik więzienia dla politycznie podejrzanych wsławił się nasz wrażliwy doktor urządzeniem ponad 900 egzekucji po sfingowanych procesach. Mimo łez matek, żon i dzieci nigdy nikogo nie uniewinnił choć miał władzę absolutną nad osadzonymi. Kiedy ludzie szli na widzenie ze swoimi uwięzionymi bliskimi Ernesto kazał strażnikom, by prowadzili ich tuż przy ścianie straceń obryzganej krwią skazańców po wieczornej egzekucji. Ci którzy go pamiętają z lat rewolucji i pierwszych lat rządów Fidela na Kubie mówią o nim, że nie szanował ludzi, kiedyś kazał garstce swoich podwładnych zaatakować maszerującą na Sierra Maestra kolumnę wojsk Batisty, 30 ludzi ostrzelało i ściągnęło na siebie ogień kilku tysięcy żołnierzy, bronili się na jakimś wzgórzu, a kiedy chcieli się wycofać Che odciął im aprowizację i wydał rozkaz trwania do końca. Żołnierze bronili się trzy dni bez jedzenia i picia dopóki inny komendant Fidela nie zlitował się nad nimi i nie podesłał im posiłków i żywności. W czasie kierowania więzieniem Che przesłuchiwał ludzi trzymając ich w swoim gabinecie bez wody i żywności przez dwa lub trzy dni. Sam wychodził po godzinach urzędowania pozostawiając przesłuchiwanego ze strażnikiem. Więźniowie nazywali go małym rzeźnikiem. Rzeczywiście, największy bohater światowej, komunistycznej rewolucji był kurduplem, niżsi od niego byli chyba tylko Chruszczow i Raul Castro.
W przeciwieństwie do Fidela, który był raczej ostrożny w ferowaniu wyroków śmierci i za wszelką cenę chciał uchodzić za męża stanu Che był typowym rewolucjonistą w starym dobrym radzieckim stylu, można by go uznać za kogoś w rodzaju Dzierżyńskiego Ameryki Południowej. Uważał, że rewolucja bez ofiar w ogóle nie jest rewolucją. Kiedy wyjechał z Kuby, po kłótni z Fidelem, który doszedł do wniosku, że nie sposób robić międzynarodowej polityki z rewolwerem w ręku, postanowił „zrobić” rewolucję w Kongo, a potem w Boliwii. CIA wydała rozkaz schwytania go żywego.
Boliwia była i jest biednym krajem, który nie wygrał nigdy żadnej wojny z sąsiadami. Granica państwa była często naruszana przez obce wojska, a armia boliwijska była rozpaczliwie źle wyszkolona. W tym kraju Che postanowił zrobić rewolucję. Nie przeszkadzało mu to, że rewolucja która ma w nazwie przymiotnik proletariacka ma wybuchnąć w kraju gdzie nie ma prawie robotników, nie ma tam bowiem żadnego przemysłu. W kraju tym są za to nieprzeliczone rzesze niepiśmiennych i bardzo religijnych chłopów, którzy za parę butów wydaliby władzom sąsiada, a co dopiero jakiegoś obcego doktorka z Argentyny, który biega z karabinem po lesie. Che zdawał się w ogóle nie rozumieć swojej sytuacji. Wraz z niewielkim oddziałem włóczył się po lasach Boliwii w nadziei, że sama jego obecność wywoła rewolucję mas pracujących. Amerykanie utworzyli specjalny oddział rangersów do wytropienia i schwytania Che. Rangersi spisali się nieźle i po kilku miesiącach pościgu Che poddał się wraz ze swoimi towarzyszami. Nie odbyło się to, jak chcieli jego komunistyczni apologeci wśród strzałów, przekleństw, zapachu zdrady i przemocy. Guevara zmęczony pościgiem złożył broń całkiem nie po bohatersku licząc na to, że CIA będzie go przesłuchiwało, że zamknie go w luksusowym amerykańskim więzieniu, a potem Fidel albo Moskwa wymieni go na jakiegoś ważnego amerykańskiego szpiega. Nie docenił Boliwijczyków i przeliczył się.
Przewieziono go do małej wioski La Higuera pod eskortą boliwijskich żołnierzy i agenta CIA. Amerykanin liczył na to, że Boliwijczycy oddadzą mu Che i będzie mógł go przewieźć do najbliższej bazy na przesłuchanie. Ale rząd w La Paz zdecydował inaczej. 9 października około 12 w południe do wioski la Higuera przyszła szyfrowana depesza o treści 500-600. Pierwsza liczba oznaczała Che, a druga śmierć. Żołnierze nie zwlekali, kazali mu usiąść w kucki i puścili krótką serię w plecy. Potem zrobiono kilka zdjęć.
Pierwsze zdjęcie jakie zrobiono mu po śmierci pokazywane było we wszystkich dziennikach i na okładkach wszystkich gazet. Martwy Che z burzą czarnych włosów, zmierzwioną brodą i pustką w oczach wgląda zupełnie, tak jak umęczony Chrystus na ludowych obrazkach. Ta jedna fotografia przesądziła o tym, że Che odniósł zwycięstwo zza grobu. Ciekawe czy ktoś przeprowadzi kiedyś ankietę i zbada ilu ludzi uwierzyło w rewolucję po obejrzeniu tego zdjęcia. Na innej pośmiertnej fotografii widzimy Ernesto Guevarę, jak leży z wielkimi bosymi stopami, bez koszuli, a dwóch boliwijskich oficerów przygląda mu się ciekawie. To też wielki triumf rewolucji i komunistycznej propagandy, w dodatku całkowicie darmowy. Mundury Boliwijczyków wyglądają prawie, jak mundury gestapo, a Che wygląda znowu, jak martwy Chrystus. Czy ktoś normalny popierałby faszystów przeciwko męczennikowi? Nigdy. Od tamtej chwili cały świat zachodni reprodukuje fotografie komendanta. Ma je każdy młody buntownik w Ameryce iw Europie. Do tego dochodzi jeszcze zdjęcie żywego Che, najpopularniejsze, w berecie z czerwoną gwiazdą nad czołem.
Było oczywiście kilka krajów, gdzie nie dało się za żadne pieniądze kupić koszulki z wizerunkiem Che, na przykład Polska, albo Czechosłowacja. Nie wspominając już o Związku Radzieckim. Tutaj ten rewolucyjny gadżet pojawi się dopiero po upadku komunizmu.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura