21 października 1918 roku na peron dworca w miejscowości Pasewalk na Pomorzu wjechał pociąg z rannymi żołnierzami z Flandrii. Brudni i zmarnowani młodzi ludzie zaczęli wyczołgiwać się z wagonów. Jako jeden z ostatnich wysiadł z pociągu niewysoki brunet. Był prawie ślepy, cudem bowiem ocalał z ataku gazowego, nazywał się Adolf Hitler.
Do jednej ze znakomitych klinik w mieście Pasewalk nie trafiało się z przypadku. To nie było miejsce, gdzie leczono trudno gojące się rany postrzałowe czy poparzenia. Lekarze zajmowali się tam głównie nerwicami i chorobami o podłożu psychicznym.
Hitler trafił do kliniki w Pasewalk po ataku gazowym, który przeżył na froncie we Flandrii. Niemieccy żołnierze zostali zaatakowani gazem musztradowym, pojemniki z tą groźną substancją padały pomiędzy biwakujących Niemców, jak wielkie tłuste kurczaki, pękały natychmiast, a ich zawartość w kilkadziesiąt sekund zabijała wszystkie ssaki, które znalazły się w pobliżu. Gaz wżerał się śluzówki pod wpływem jego działania żołnierze tracili wzrok – czasowo lub na zawsze.
15 października 1918 roku, rankiem grupka niemieckich żołnierzy posilała się pomiędzy okopami, nie zdążyli nawet się poderwać kiedy dookoła nich zaczęły padać pojemniki z gazem. Kiedy ogarnęła ich śmiercionośna chmura wydawało się, że to koniec, jednak jeden z nich – Herman Heer wyprowadził kolegów z zagrożonego terenu i dostarczył na punkt opatrunkowy. Poparzeni i ślepi żołnierze przedstawiali opłakany widok, szli jak ślepcy na obrazie Breughla, potykając się i wspierając jeden na drugim. Lekarze zbadali ich zaczerwienione oczy i odesłali do szpitala mieszczącego się na przedmieściach Brukseli. Nie wszystkich jednak, kapral Adolf Hitler został skierowany gdzie indziej.
Oto kończyła się wojna, Niemcy były pokonane, a lekarskie konsylium zebrane w przyfrontowym lazarecie decyduje, by poparzony gazem kapral jechał na koszt państwa ponad tysiąc kilometrów. Nie sposób w tym miejscu nie pomyśleć ciepło o pruskiej biurokracji. Taka troska o jednego rannego żołnierza! Po co jednak kapral Hitler miałby jechać aż tysiąc kilometrów? Kapral Hitler nie był jeszcze nikim szczególnym i mógł go obejrzeć każdy lekarz, nawet niezbyt wybitny. Gdyby rzecz działa się w innym kraju, być może tak właśnie by zadecydowano, ale to były wilhelmińskie Niemcy. U Hitlera nie rozpoznano poparzenia gazem – rozpoznano u niego histerię wojenną. Chorobę psychiczną, na którą zapadało wielu żołnierzy, jej objawy były identyczne lub prawie identyczne jak objawy prawdziwych chorób, tyle że nie można ich było wyleczyć stosując maści i opatrunki. Żołnierze przerażeni wojną przestawali mówić, mieli tiki nerwowe, ślepli, nie mogli chodzić. Cesarskie Ministerstwo Wojny nie mogło pozwolić na to, by dotknięci histerią żołnierze przebywali na tych samych oddziałach co „zwykli” ranni. Histeria uważana była za coś w rodzaju dżumy, za zarazę która rozprzestrzenia się i czyni z dobrych żołnierzy symulantów niechętnych do walki. Żołnierzy dotkniętych histerią kierowano do odległych od frontu klinik, by tam wyleczyli ich doskonali niemieccy psychiatrzy. Skierowania takie wydawano do końca wojny.
Wielu z nas pamięta komedię pod tytułem „Czy leci z nami pilot”, jest tam taka scena: grupka sanitariuszy tłucze pod murem pałami jakiegoś nieszczęśnika, na murze jest napis „Szpital imienia Ronalda Reagana – leczymy starymi metodami”. Doprawdy metody stosowane w szpitalu imienia Reagana były samą łagodnością w porównaniu z terapią, jaką serwowały swoim pacjentom kliniki dla nerwowo chorych Cesarstwa Niemieckiego. Psychiatria niemiecka preferowała metody nazywane tajemniczo terapiami aktywnymi. Najgorętszym ich zwolennikiem był doktor Otto Muck z Essen, nie psychiatra bynajmniej, lecz laryngolog. Wsławił się on wśród niemieckich lekarzy rekordową liczbą wyleczeń histerycznej niemoty. Metodą, którą stosował nazywała się „krzyk agonii” i była dziecinnie prosta. Doktor Muck przykładał pacjentowi do szyi stalową rurkę o średnicy jednego centymetra i dociskał ją dopóty, dopóki przerażony histeryk nie wydał z siebie jakiegoś głosu. A Jeśli pacjent przypadkiem nie był histerykiem tylko zwykłym niemową? – No cóż, trudno – życie przynosi różne niespodzianki. Jednak większość pacjentów Ottona Muck’a odzyskiwała mowę po takim leczeniu. On sam wspominał, że wyleczeni żołnierze rzucali mu się na szyję ze szczęścia, a jeden nawet pogłaskał go po twarzy. Naprawdę, wiele bym dał, żeby zobaczyć scenę, jak wyleczony z niemoty niemiecki żołnierz głaszcze po twarzy swego dobroczyńcę Ottona Mucka, kiedy ten wstydliwie chowa za plecy stalową rurkę o średnicy jednego centymetra.
Były też inne metody, trochę mniej aktywne. Popularne było wstrzykiwanie soli fizjologicznej i wmawianie histerykom, że to nowy rewelacyjny preparat, który od razu ich wyleczy. Jeśli placebo trafiło na rzeczywistego histeryka, bywało że pomogło, jeśli histeryk był dodatkowo sprytnym symulantem poradził sobie z tą metodą bez trudu.
Trochę mniej brutalną metodą serwowaną żołnierzom z urojonymi przypadłościami były elektrowstrząsy. To nie to samo co stalowa rurka Ottona Mucka, ale też bywało wesoło. Elektrowstrząsy stosował z zapałem doktor Edmund Forster, przed którego obliczem stanął w roku 1918 kapral Adolf Hitler. Doktor Forster przyjechał do Pasewalk z Berlina, wezwał go jego kolega neurolog Karl Kroner, doświadczony specjalista, który widział wiele poparzeń i uszkodzeń oczu, sam także doznał takich obrażeń. Nie stwierdził on u Hitlera, żadnych objawów rzeczywistego poparzenia rogówki gazem. W oczach czarnowłosego kaprala nie było nic co przeszkadzałoby tym oczom wiedzieć.
Karl Kroner był Żydem, który znał swój fach, badał Hitlera zaledwie kilka minut, to wystarczyło mu, żeby postawić trafną diagnozę. Nie miał pojęcia, że rozpoznając przypadłość stojącego przed nim żołnierza wydaje na siebie wyrok śmierci. Zawiadomił swego berlińskiego kolegę o tym nowym pacjencie, bo Hitler go intrygował. Nie chodziło o to, że był kimś wybitnym, był raczej namolnym i rozżalonym gadułą, ale gadułą którego słuchało pół oddziału. Hitler wielokrotnie mówił, że dobrze się stało iż oślepł, bo nie będzie musiał oglądać klęski Niemiec, które zostały doprowadzone do tego pożałowania godnego stanu na skutek intryg Żydów z Austrii. Wokół łóżka kaprala przybyłego z Flandrii zbierał się co wieczór wianuszek rekonwalescentów i niższego personelu medycznego, by wysłuchać kolejnej pogadanki o przyczynach klęski i niegodziwości Żydów i komunistów.
To zachowanie i reakcja ludzi na ślepca z Flandrii były wystarczające by zaintrygować Edmunda Forstera. Zwykle próbował on przekonać symulantów i histeryków do powrotu na front za pomocą prądu elektrycznego, czasami za pomocą hipnozy, wobec Hitlera jednak nie zastosował żadnej z tych metod. Forster ocenił przyszłego kanclerza trafnie i dokładnie: „…on sam był jednym wielkim kłamstwem, dla którego nie istniała żadna prawda absolutna, poza prawdą jego wyobraźni, dążeń i potrzeb.
Forster postanowił przeprowadzić na Hitlerze eksperyment – postanowił przekonać go, że nie jest nędznym brudnym, przerażonym żołnierzem z frontu, tylko człowiekiem w którym drzemią nadprzyrodzone moce. Forster chciał wyleczyć Hitlera kłamstwem wielkim, jak Graf Zeppelin, chciał przekonać go, że jest wielki i może uchronić Niemcy od klęski.
Edmund Forster został zamordowany w 1933 roku, tuż pod zdobyciu władzy przez nazistów. Można wierzyć lub nie w to co zrobił, bo w rzeczy samej wydaje się to nieprawdopodobne, warto jednak zacytować zeznania jednego ze świadków, którzy stanęli przed trybunałem w Norymberdze.
7 września 1948 roku przed trybunałem w Norymberdze stanął Fritz Wiedemann, dowódca Adolfa Hitlera z lat pierwszej wojny światowej. Śledczy Kempner zadał mu pytanie: czy może wyjaśnić dlaczego wykluczył możliwość dalszej kariery wojskowej Hitlera, dlaczego go nie awansował.
Wiedemann odpowiedział: Hitler był dobrym żołnierzem, był odważny, spolegliwy, cichy i skromny, nie widziałem jednak żadnego powodu, by go awansować, nie miał zadatków na przywódcę.
Kempner: Chce pan powiedzieć, że Adolf Hitler nie przejawiał żadnych skłonności przywódczych?
Wiedeman: tak właśnie tak, on w najmniejszym stopniu nie przejawiał takich skłonności, był za słaby.
Zainteresowanych moją książką "Pitaval prowincjonalny" zapraszam na stronę www.coryllus.pl
Inne tematy w dziale Kultura