Ludzie, szczególnie młodzi z upodobaniem szydzą z powierzchownej wiary katolików, a najbardziej z różnych religijnych gadżetów, które sprzedaje się w sanktuariach, na odpustach i na pielgrzymkach. Przedmiotem drwin są obrazki, butelki na „cudowną wodę” w kształcie Matki Bożej i temu podobne dewocjonalia.
Jak to się jednak dzieje, że ci sami ludzie, po odbyciu podróży do Indii, Pakistanu, Izraela, czy gdzie indziej, gdzie wpływy kościoła katolickiego nie sięgają, przywożą ze sobą zestawy identycznej religijnej tandety, tyle że z innych kręgów kulturowych i zarzekają się, że owe błyskotki to przejaw autentycznej religijności, która nie jest zakłamana.
Myślę, że jeśli sprowadzimy wszystko do zachwytu nad egzotyką to spłycimy sprawę , to jest coś głębszego. Ludzie mają potrzebę religijnego spełnienia, a kościół im tego spełnienia nie daje, to znaczy nie daje im takiej religijnej mistyki, jakiej oni oczekują. Kościół mówi: służ bliźnim! A co to znaczy „służ bliźnim” nad Wisłą? Jakieś nudne zajęcia z pewnością, jakieś pomaganie biednym, albo chorym, gdzie tu mistyka? Ludzie wybierają się w podróż dajmy na to do Indii i ten wielki i piękny kraj ich oszałamia. Religia, jest przeżywana tak intensywnie, że bardziej już chyba nie można. Kiedy ktoś wstąpi do aśramy i pobędzie tam trochę może doznać wrażenia, że dotknął absolutu. A ksiądz da mu takie poczucie? Nie. Bo ksiądz, choćby nie wiem, jak wykształcony i otwarty na drugiego człowieka, jest produktem lokalnym, swojskim. Nie usiądzie w pozycji lotosu i nie będzie medytował przez całą noc, bo ma inne sprawy na głowie.
Łatwiej nam uwierzyć, że to czego nie znamy jest prawdziwe. Właściwie zaczynamy wierzyć w to zanim jeszcze zobaczymy owe egzotyczne „cuda” na własne oczy. Potrzebujemy kontaktu z absolutem i każdy kto da nam złudzenie takiego kontaktu ma nad nami władzę.
Wszelkiej maści hinduscy swami wiedzą o tym doskonale. Od lat 60 wyspecjalizowali się w przyciąganiu do siebie mniej lub bardziej bogatych młodych ludzi z zachodu. Ludzie, ci spragnieni prawdy, której nie daje im ich własne religia, z dziecinną łatwością uwierzą w świętość guru.
Najsłynniejszym hinduskim swami ostatnich lat jest Sai Baba, osiemdziesięcioletni dziś „mistrz duchowy”, który wsławił się tym, że materializuje z powietrze różne przedmioty. Najczęściej materializuje święty popiół wibhuti, nieraz w dużych ilościach. Materializuje też zegarki, złote łańcuszki, szlachetne kamienie i temu podobne rzeczy. Kiedyś „urodził” poprzez usta wielki kryształ w kształcie jaja, który wziął się w jego wnętrzu nie wiadomo skąd. Do jego aśramy, która jest nowoczesnym centrum mistyczno-medyczno-bógraczywiedziećjakimjeszcze, przybywają tysiące ludzi. Podobno czołowi indyjscy politycy szukają jego rad i pomocy. Mnóstwo młodych ludzi przyjeżdża tam, by zostać oświeconym. Nie wiem dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na to, że owa duchowa energia, ten sublimat czystości i bezinteresowności „stwarza” rzeczy jak najbardziej kojarzące się z interesami, na przykład rolexy (takie zegarki). Nie mnie o tym rozstrzygać, nie dostąpiłem jeszcze całkowitego oświecenia.
Sai Baba ma wielu przeciwników, część z nich wywodzi się z grupy jego dawnych uczniów. Zwalczają oni mistrza zawzięcie, twierdząc że jest łasym na pieniądze i zaszczyty hochsztaplerem oraz pedofilem. Nie zmniejsza to jednak w dający się zauważyć sposób jego popularności.
Poszukiwanie prawd, objawień i mistyki w polskim wydaniu zawsze ma w sobie jakiś posmak tandety. Nie wiem dlaczego tak się dzieje. Może chodzi o to, że jesteśmy ciągle zbyt biedni, by podróżować naprawdę i naprawdę odkrywać świat? Nie wiem. Każda wyprawa w nieznane, która owocuje książką, serią artykułów lub programem telewizyjnym okazuje się po bliższych oględzinach odgrzewanym kotletem, który już dwadzieścia razy pokazywany był na Discovery Chanel. Nie inaczej jest z mistyką i poszukiwaniem religijnych spełnień. Dość dawno już, na jednym z portali ukazał się wywiad z Maxem Cegielskim, pisarzem i podróżnikiem, autorem książki „Pijani Bogiem”, w wywiadzie tym, jest opis eklektycznego ołtarza, który Cegielski ma ponoć w domu i który służy mu do prywatnej dewocji. Nie przytoczę tego opisu z pamięci, ale gdy go czytałem miałem przed oczami różne gadżety z Lichenia, bardzo było to zbliżone. Sądzę bowiem, że tandeta hindusko-muzułmańska niczym nie różni się od chrześcijańskiej, może tylko tym, że lepiej się sprzedaje. Ale to też zależy gdzie. Nie odmawiam panu Cegielskiemu talentu literackiego, sądzę jednak że mógłby oględniej i z większą znajomością rzeczy mówić o swoich religijnych przeżyciach i nadziejach z wyznawanym kultem wiązanych. Na pewno wyjdzie to jemu i jego książkom na dobre.
Nie wszyscy jednak Polacy wyjeżdżający w egzotyczne rejony świata popadają w cielęcy zachwyt nad wszystkim co im się tam wciska.
Wszystko co pokazuje się turystom ma to przecież aspekt handlowy. Jogini zbierają na tacę o wiele skuteczniej niż katoliccy księża. Faceci, którzy otwierają kursy różnych wschodnich praktyk, czy to jogi, czy medytacji jakichś to są najzwyczajniej w świecie przedstawiciele handlowi swoich guru, oni ich reklamują i robią im PR. Przy tym sprzedają różne potrzebne do ćwiczeń rzeczy. Żeby chodzić na zajęcia jogi musisz mieć specjalną matę, są producenci takich mat i ich odbiorcy, musisz mieć torbę, w której będziesz nosił te wszystkie rzeczy, nie jakąś torbę, specjalną torbę. Jak jesteś nie rozciągnięty sprzedadzą ci specjalny klocek do podpierania, żebyś nie musiał wyrywać sobie ścięgien. Jest producent tych klocków i są ich odbiorcy. No i oczywiście książki i broszury, gdzie cała mądrość guru jest wyłożona czarno na białym. Nie ma to nic wspólnego z prawdziwymi praktykami joginów, ze studniowymi postami i spaniem na gołej ziemi przez całe życie. To sklep, który ma bardzo absorbujący program lojalnościowy. Oczywiście, daje coś w zamian, ale w większości przypadków chyba się nie opłaca. Mnóstwo ludzi się na to nabiera, no ale dopóki nikomu to nie szkodzi, a niektórym pomaga to nie ma o co kruszyć kopii.
Patrząc na poszukiwaczy prawd i oświecenia nie mogę się oprzeć wrażeniu, że będąc na tym niezbyt głębokim poziomie duchowych penetracji przypominają oni nieco kibiców piłkarskich. Ten sam absurdalny fanatyzm i to samo odwrócenie się od realiów. No ale może się mylę, może obrazek z błękitnym Śiwą i jego piękną małżonką jest rzeczywiście nieporównywalnie lepszy od obrazka z błogosławionym Honoratem Koźmińskim, patronem Podlasia.
Na koniec chciałem przypomnieć o swojej stronie
www.coryllus.pl, na której ukazują się teksty inne niż te pomieszczane na bieżąco w salonie24. Serdecznie zapraszam. Komentarze wpisywać można klikając w tytuł notki
Inne tematy w dziale Kultura