Reinhard Heydrich przyjechał do Pragi 27 września 1941 roku. Właśnie mianowano go „protektorem” Czech i Moraw. Ciągle jeszcze rezydujący na Hradczanach Emil Hacha oprowadził go po salach zamku. Heydrich kazał pokazać sobie regalia królów czeskich. Kiedy je przyniesiono, włożył na głowę świętą koronę Przemyślidów. Legenda głosiła, że każdemu kto dokona takiego świętokradztwa pisana jest śmierć w ciągu roku.
Niewiele spraw wzbudzało w Reinhardzie Heydrichu tak złe emocje, jak wspomnienie oficerów marynarki i ich dowódcy admirała Canarisa. Właśnie w marynarce rozpoczynał służbę młody Reinhard, rocznik 1904. Nie zagrzał tam jednak długo miejsca. Wyrzucono go w 1931 za zachowanie niepoprawne obyczajowo, czyli za uwiedzenie córki dyrektora stoczni w Hamburgu i odmowę wstąpienia w związki małżeńskie z wspomnianą wyżej panną.
Było to na tyle przykre doświadczenie dla Heydricha, że nigdy nie zapomniał marynarce, jak źle go potraktowała. Za namową kobiety, która w końcu została jego żoną Reinhard Heydrich związał się z ruchem narodowosocjalistycznym. Od chwili podjęcia tej decyzji jego kariera przebiegała już błyskawicznie i bez przeszkód. Mówią, że był trzecim człowiekiem w Rzeszy po Hitlerze i Himmlerze, mówią też, że Himmler traktował go, jak największego rywala. Pewnie miał po temu powody, bo Heydrich był osobnikiem wyjątkowo bezwzględnym i w przeciwieństwie do Himmlera zwykł interesować się faktami, a nie rojeniami i fantasmagoriami religijno-mistycznymi. Ukoronowaniem życiowej drogi Heydricha było objęcie kierownictwa w Centralnym Urzędzie Bezpieczeństwa Rzeszy.
Nasz bohater brał udział we wszystkich najbardziej plugawych, krwawych, fałszywych i nie dających się niczym usprawiedliwić przedsięwzięciach ekipy Hitlera. To on zorganizował „noc kryształową” , to on podsunął Stalinowi rzekome dowody na zdradę wyższych oficerów Armii Czerwonej, to on opracował plan wymordowania Żydów na terenach okupowanych, to on w końcu organizował prowokację gliwicką i zbudował aparat represji we Francji, a potem w Czechach i na Morawach. W ciągu kilku miesięcy od września do kwietnia Obergruppenfurer SS Reinhard Heydrich pochodzący z miasta Halle na Salą rozprawił się z czeskim ruchem oporu. Wzywały go nowe zadania, Hitler potrzebował go ponownie we Francji. Okazało się jednak, że wódz musi obejść się bez swojego „faceta od czarnej roboty”. Napotkał on bowiem na swej drodze dwóch spadochroniarzy: Józefa Gabczika i Jana Kubisza, którzy na nieszczęście dla Obergruppenfurera mieli w rękach jeden – automat, a drugi - bombę.
Józef Gabczik był Słowakiem, rotmistrzem czechosłowackiej armii, który wraz z blisko 4 tysiącami podobnych sobie wojaków wydostał się z zajętego przez Niemców kraju i znalazł się w Wielkiej Brytanii. Propozycję dokonania akcji dywersyjnej w Protektoracie Czech i Moraw złożył mu pułkownik Moravec szef czechosłowackiego wywiadu współpracujący z brytyjskim służbami wywiadowczymi. Podobno wielkiej spektakularnej akcji domagał się sam prezydent Benesz przebywający na emigracji w Londynie. Gabczik i jego towarzysz mieli zrobić coś, co będzie jednoznacznie świadczyło o tym, że Czechosłowacja walczy i wielcy sojusznicy mogą liczyć na jej żołnierzy. Początkowo rotmistrzowi Gabczikowi miał towarzyszyć Karel Svoboda, ale doznał kontuzji w czasie skoku spadochronowego i musiał zastąpić go ktoś inny.
Tym kimś był młodszy kolega Gabczika, rodowity Czech Jan Kubisz. Całkowicie „nowy” w fachu dywersanta Kubisz musiał zostać przeszkolony i z tego właśnie powodu spadochroniarze zostali zrzuceni nad Czechami nie w październiku, ale w grudniu 1941 roku. Nazwano ich „grupa Anhtropoid”. Mieli niewiarygodnego pecha przeplatanego szalonym szczęściem. Pilot Halifaxa, który doleciał z nimi nad cel pomylił miasta – zamiast w pobliżu Pragi wyrzucił ich pod Pilznem. W czasie upadku na ziemię Gabczik skręcił sobie nogę. Do Pilzna doszedł kulejąc co zwracało uwagę wszystkich mijających go ludzi. Spadochroniarze zachowywali się w czasie przygotowań cokolwiek lekkomyślnie, nawiązywali kontakty z innymi cichociemnymi i opowiadali kim są i po co ich tu zrzucono. Gabczik się zakochał bardzo serio, a Kubisz znalazł sobie przyjaciółkę.
Tego samego dnia z brytyjskich samolotów wyskoczyły jeszcze dwie grupy spadochroniarzy o kryptonimach „Silver A” i „Silver B”.
Zima i wczesna wiosna przeszła spadochroniarzom na wyczekiwaniu dogodnego momentu, który umożliwiłby przeprowadzenie akcji. W marcu Londyn zrzucił jeszcze jedną grupę spadochroniarzy. Ci z kolei zgubili jeden egzemplarz fałszywych dokumentów i ściągnęli sobie na głowę czeską policję. Ukrywali się od początku prawie bez możliwości sensownych działań. Wśród tych pechowców był rotmistrz Karel Czurda, były podoficer rezerwy i celnik. Zdążyli oni jednak zapoznać się ze wszystkimi uczestnikami spisku i szczegółami zamachu na Heydricha.
Wiosną Heydrich przeprowadził się do rezydencji w Panenskych Brezanach, musiał stamtąd dojeżdżać swoim mercedesem z rejestracją SS-3 do Pragi. Na przedmieściach w Holeszovicach ulica zakręca nagle pod kątem prawie 90 stopni. Każdy szofer zwalnia tu do 30 km na godzinę. Zwolnił także Johannes Klein, kierujący odkrytym kabrioletem Obergruppenfurera. Tak, tak odkrytym…Heydrich jeździł po Pradze i okolicach bez eskorty eksponując całą swą potężną osobę. Był to dowód, że jego metody zwalczania dywersantów są skuteczne. Nic złego nie mogło mu się przytrafić.
Był 27 maja 1942 roku, ciepło. Klein widział po przeciwnej stronie ulicy dwa odrapane damskie rowery i faceta, który przeglądał się w lusterku tak intensywnie, że puszczał dookoła „zajączki”. Jechał już bardzo wolno kiedy przed maskę samochodu wyskoczył jakiś człowiek z płaszczem przewieszonym przez ramię. Spod płaszcza wyłonił się, zupełnie dla Johannesa Kleina niespodziewanie, pistolet maszynowy Sten. Pistolet ten od razu zaciął się w rękach zamachowca Józefa Gabczika.
Heydrich zauważył co się święci i sięgnął po broń. Odbezpieczył lugera i wymierzył. W tej samej chwili coś twardego uderzyło z boku w karoserię samochodu, odbiło się od niej i stoczyło pod tylne koła mercedesa. Sekundę później nastąpił wybuch. Klein widział, jak jakiś inny facet cały okrwawiony biegnie roztrącając tłumek gapiów, którzy wysypali się z tramwaju. Nie miał czasu go gonić. Ten z zablokowanym automatem była dla niego ważniejszy. Klein biegł za nim aż do sklepu rzeźniczego. Tamten schował się za wystawą i wydawało się, że szofer Obergruppenfurera już go dopadł, kiedy nagle otrzymał postrzał w udo, a potem w pierś. Już się nie podniósł.
Kiedy Jan Kubisz zobaczył, że sten rotmistrza Gabczika nie strzela zachował się poprawnie i spokojnie, wyjął z teczki bombę i rzucił ją wprost do samochodu Heydricha. Nie wiadomo dlaczego bomba tam nie wpadła. Odbiła się od tylnych drzwi i potoczyła pod koła. Tam wybuchła. Kubisz zaczął uciekać przekonany, że zamach się nie udał. Haydrich wytoczył się za nim z samochodu i wystrzelał w jego kierunku cały magazynek, nie trafił ani razu. Na drodze Kubisza stanęli pasażerowie przypadkowo przejeżdżającego tramwaju. Ani myśleli pozwolić mu uciec. Dopiero, kiedy rotmistrz wyjął pistolet i wystrzelił w górę, ludzie się rozpierzchli. W czasie ucieczki Kubisz zauważył, że jest cały zakrwawiony. Odłamek trafił go w oko.
Przypadkowo przejeżdżająca furgonetka zabrała Heydricha do szpitala. Okazało się, że bomba wyrwała w podwoziu potężną dziurę, strzępki wszystkiego z czego składa się podwozie i tapicerka mercedesa wbiły się Obergruppenfurerowi w plecy i w pośladki. Nikt nie śmiał rozpocząć operacji bez konsultacji z osobistym lekarzem Hitlera. Ten przybył za późno. Niemcy nie dysponowali antybiotykami i Reinhard Heydrich schodził z tego świata przez osiem długich dni trawiony sepsą. Zmarł 4 czerwca 1942 roku.
W Rzeszy i w Protektoracie rozpętało się piekło. Hitler nie mógł uwierzyć, że ktoś mógł odważyć się na zamordowanie trzeciej po nim i Himmlerze osoby w państwie. Zarządził represje na niespotykaną skalę. Kazał od razu rozstrzelać 10 tysięcy Czechów. Wyperswadowano mu to, wmawiając że dozowanie terroru będzie skuteczniejsze. Zamiast tego rozstrzelano 100 osób powiązanych z ruchem oporu i dokonano zbrodni pokazowej. Wymordowano mieszkańców osady Lidice, samych mężczyzn – czyli tych którzy skończyli 15 lat, kobiety i dzieci wywieziono do obozów koncentracyjnych.
Potem powtórzono zbrodnie zabijając mieszkańców osady Leżaky, stamtąd nikogo nigdzie nie wywożono. Nagroda za wskazanie sprawców zamachu osiągnęła niespotykaną wysokość – 10 milionów koron. Wprowadzono obowiązek meldunkowy dla wszystkich mieszkańców, kto się nie zameldował w odpowiednim urzędzie był już martwy.
W czasie nieudanego lądowania grupy spadochroniarzy, w której znajdował się Karel Czurda, Niemcy przejęli fałszywe dokumenty z pieczęcią urzędu w Brnie. To wystarczyło, żeby odnaleźć i porządnie przetrzebić szeregi ukrywających się jeszcze spadochroniarzy. Bohaterowie dnia: Gabczik, Kubisz oraz Josef Valczik (facet z lusterkiem) ukryli się z czterema innymi cichociemnymi w katakumbach cerkwi Cyryla i Metodego w Pradze. Była to dobra kryjówka, bo podziemia nie były zaznaczone na żadnej mapie.
Rozmontowanie psychiki Karela Czurdy i obejrzenie wszystkich jej części wydaje się zajęciem raczej jałowym. Ot, zwyczajny facet, co to mu się w życiu nie wiodło. Celnik, podoficer rezerwy, bez jakichś specjalnych wyników. Agent specjalny, który gubi dokumenty i musi ukrywać się na strychu u matki. Wreszcie kapuś wydający w ręce oprawców wszystkie znane mu osoby, które kiedykolwiek znalazły się w pobliżu jego kolegów z wojska Gabczika i Kubisza. Dlaczego to zrobił? Z dwóch powodów. Po pierwsze: matka mu kazała, po drugie akurat potrzebował 10 milionów koron. Zaczął ostrożnie. Wysłał list do czeskiej żandarmerii w Beneszowie, a w liście tym napisał, że co do zamachu to on wszystko wie. Komendant posterunku po przeczytaniu listu o mało nie dostał zawału.
Robił wszystko, by sprawa nie wyszła na jaw. Niemców postanowił zawiadomić dopiero po kilku dniach i to w taki sposób, by autor listu jawił się im, jako biedny idiota, który potrzebuje rozgłosu. Biedny wiejski żandarm nie docenił Czurdy. On naprawdę bardzo potrzebował 10 milionów. Kiedy komendant dowlókł się na gestapo i pokazał list okazało się, że akcja już trwa. Niemcy już wszystko wiedzą. Cały posterunek z Beneszowa został aresztowany, wszystkim groziła śmierć. Czurda nie mógł doczekać się na reakcję gestapo i w końcu sam do nich poszedł.
Pieniądze otrzymał, ale tylko pięć milionów. Zamiast drugiej połowy Rzesza awansowała go na Reichsdeutscha.
Dzień przed ewakuacją siedmiu spadochroniarzy greckokatolicki kościół Cyryla i Metodego otoczony został przez żandarmów, SS i agentów gestapo. Ci ostatni wdarli się do kościoła licząc na to, że niespodziewanie zaaresztują zamachowców. Na kościelnych chórze czekali już na nich trzej spadochroniarze w tym Jan Kubisz. Po krótkiej walce policja polityczna Rzeszy pozostawiła na posadzce świątyni kilka trupów swych funkcjonariuszy i wycofała się za kościelne wrota.
Do akcji weszli szturmowcy z SS. Obrońcy nie mieli szans, dwóch z nich zastrzeliło się widząc, że kończy się amunicja, a Jan Kubisz rozerwał się granatem.
Teraz pozostało już tylko wydobyć pozostałych czterech tkwiących w katakumbach, do których wiodło tylko jedno wąskie przejście. W tym przejściu żołnierze i policja Rzeszy postawili 14 trupów. 21 esesmanów wyciągnięto stamtąd półżywych i ciężko rannych. Zanim Spadochroniarze zginęli Niemcy musieli wezwać strażaków, którzy wpompowali go katakumb wodę. Czesi walczyli w okropnej cuchnącej brei, Niemcy wpuścili także do katakumb gaz łzawiący. Dopiero po tych „zabiegach” odważyli się tam wysłać żołnierzy. Przez cały czas Czurda nawoływał swoich kolegów do poddania się. Używał do tego celu megafonu. Po akcji miał zidentyfikować zwłoki. Zrobił to. Kiedy sądzono go w 1947 roku twierdził, że każdy na jego miejscu zachowałby się tak samo. Powieszono go jeszcze tego samego roku.
Inne tematy w dziale Kultura