Była osobą o trudnym charakterze. Znaleźli się nawet tacy, którzy posądzali ją o uprawianie czarnej magii. Wierzono, że ma dar jasnowidzenia. W jej powieściach opisane były przecież wypadki, które potem zdarzały się w rzeczywistości. Napisała najbardziej nośną kulturowo powieść zachodniej cywilizacji – "Frankenstein, nowy Prometeusz".
Mary Shelley nie wiedziała nic o genetyce, dzieciach z próbówki i biologicznych eksperymentach dokonywanych przez lekarzy w sterylnych laboratoriach. Sceneria pierwszej powieści opisujące doświadczenia z ludzkim organizmem nie ma z tym wszystkim nic wspólnego. Główny bohater – doktor Wiktor Frankenstein - produkuje sztucznego człowieka z kawałków zwłok wykopanych na cmentarzu, a ożywia go za pomocą iskry elektrycznej. Nowy człowiek, dziecię rodzącej się cywilizacji przemysłowej w niczym nie przypomina słodkich bobasów z próbówki, nie przypomina nawet owcy Dolly. Jest potworem.
W jaki sposób w głowie osiemnastoletniej dziewczyny rodzi się dwutomowa powieść o potworze pozszywanym z kawałków zwłok? Odpowiedzi tej udziela sama Mary Shelley we wstępie do swojej powieści. Udzielają jej też wszystkie te pamiętniki epoki, których autorzy znali dobrze lub tylko poznali przelotnie autorkę Frankensteina.
- Zobaczyłam bladego adepta grzesznej nauki, klęczącego obok przedmiotu który wcześniej sam zmontował. Zobaczyłam ohydną zjawę leżącego człowieka, która nagle za sprawą jakiegoś potężnego motoru zaczęła przejawiać oznaki życia i poruszać się niespokojnym, półżywym ruchem – napisała Mary Shelley w przedmowie do swojej powieści z roku 1831.
Mary wychowywała się bez matki, która umarła dziesięć dni po narodzinach dziewczynki. Jej ojciec Wiliam Godwin, był znanym filozofem, co na pewno wywarło wpływ na kondycję intelektualną dziewczynki. Wpływ na Mary musiały wywierać także inne cechy charakteru jej ojca. Wiadomo, że przyjaźnił się ze znanym poetą Percy’m Shelleyem, późniejszym mężem Mary. Bezwzględnie wykorzystywał zamożnego Shelleya. Uważał, że człowiek, który przychodzi starać się o rękę jego córki, powinien na tę rękę w jakiś sposób zasłużyć, najlepiej żeby dawał pieniądze. Percy i Mary zostawili w końcu kochanego tatusia i uciekli do Szwajcarii, by tam wziąć ślub. Choć Mary nie znała swojej matki, na pewno pozostawała pod wpływem jej legendy – Mary Wollestonecraft zostawiła bowiem po sobie mit, była jedną z prekursorek ruchu feministycznego, intelektualistką i sawantką, dzieckiem rozkwitającej epoki romantycznej.
Powieść o doktorze Frankensteinie zaczęła powstawać w roku 1818. W trakcie pracy nad nią Mary wyszła za mąż. Najpierw urodziła synka, który zmarł po kilku tygodniach. Potem urodziła drugie dziecko – Wiliama, chłopczyk przeżył tylko trzy lata. Trzecim dzieckiem był również chłopiec, przeżył jako jedyne dziecko Mary. Percy Shelley był mężem Mary tylko przez osiem lat. Zdarzył się niezrozumiały wypadek nad jeziorem Genewskim – energiczny, pełen charyzmy, żywotny mężczyzna utonął. Osiem lat wcześniej taką samą śmiercią zginęła jego żona. Dzięki tej śmierci zresztą mógł wziąć ślub z Mary.
Nie może być wątpliwości co do tego, czy wydarzenia te wpłynęły na wrażliwość i postrzeganie świata przez pisarkę – wpłynęły na pewno.
Nawet gdyby doświadczenia Mary były najboleśniejsze nie wystarczyłyby do wykreowania tak potężną powieść, jak „Frankenstein”. Żeby zrozumieć co leżało u podstaw tak nośnego i aktualnego ciągle pomysłu, trzeba przyjrzeć się kilku faktom, które w pewien sposób charakteryzują epokę. Na początku XIX stulecia rodził się nowoczesny świat. Ludzie po raz pierwszy zobaczyli, czym jest przemysł i wielkie fabryki, po raz pierwszy przekonali się, jaką potęgą jest nauka. W kąt poszły wszystkie wyobrażenia o naturze świata i naturze człowieka, którymi karmiono się przez ostatnie stulecia.
Ludzkość po raz pierwszy uległa zbiorowemu złudzeniu, które kazało wierzyć, że człowiek jest jak Bóg – kreator. Może stworzyć istotę sobie podobną i dokonać tego nie za pomocą magii, ale rozumu i metody. Nikt nie traktował już poważnie pomysłów Paracelsusa żyjącego w XVI, który twierdził, że z krwi, kału i spermy można ulepić homunkulusa, nikt nie wierzył, że kluczem do kreacji życia jest mechanika i budowa maszyn wykonujących proste czynności. Rozpoczynała się era biologii. Gazety pełne były opisów biologicznych eksperymentów z pogranicza nauki i jarmarcznego przedstawienia. Giovanni Aldini siostrzeniec Galvaniego jeździł po Europie i demonstrował na specjalnych pokazach, co dzieje się ze zwłokami ludzkimi, kiedy podłączyć je do prądu elektrycznego.
- Ciało zaczynało gwałtownie poruszać się, a nawet podnosić, jakby miało zaraz zacząć chodzić, ramiona na zamianę wznosiły się i opadały, poddane stymulacji przedramię zdolne było do udźwignięcia kilku funtów, pięści zaciskały się i tłukły gwałtownie w stół – donosiła ówczesna prasa.
Lekarze eksperymentowali ze zwłokami. Niektórzy przyznawali się bez zażenowania i wyrzutów sumienia, że mogą „zużyć” w ciągu roku nawet kilkaset trupów. Wszystko to nakręciło dość swoistą koniunkturę – popyt na zwłoki. Najlepsze dla eksperymentów były zwłoki świeże, ale jak to bywa na rynku popyt przewyższył podaż, lekarze potrzebowali więcej ciał niż grabarze mogli ich dostarczyć. Najbardziej sławna afera dotycząca zwłok rozegrała się w Edynburgu. Dwaj jegomoście o nazwiskach Burke i Hare wpadli na genialny w swej prostocie pomysł – sprzedawali ciała zabitych przez siebie biedaków. Mordowali wprost na ulicach Edynburga, tyle że nocą. Kiedy ich schwytano tłumaczyli się, że robili to dla dobra nauki – sprzedawali zamordowanych ludzi miejscowemu chirurgowi nazwiskiem Edward Knox.
Sceneria powieści o nowym Prometeuszu nie musiała być więc inspirowana wizją, nie musiała nawet rodzić się w wyobraźni Mary Shelley. Ten klimat istniał naprawdę. Listopadowa, wietrzna noc kiedy monstrum Frankensteina otwiera swoje żółtawe oko to ta sama noc, wśród której Burke i Hare uzbrojeni w noże wyruszali na ulice Edynburga. „Laboratorium” Wiktora Frnakensteina z pewnością niewiele różniło się od pomieszczeń, w których „przyjmował” Edward Knox. Postać głównego bohatera również nie jest wyłącznie kreacją wyobraźni. Wiktor Frankenstein jest typowym uczonym tamtych czasów, lekarzem, który wierzy, że uda mu się zawładnąć tajemnica życia, dokona tego za pomocą rozumu.
Mary Shelley potępia Frankensteina, powieść jest wyraźnym komunikatem – nie igrajcie z ogniem. Nie sposób oprzeć się jednak wrażeniu, że brutalny potwór, mordujący w końcowych scenach żonę i dziecko swojego stwórcy potraktowany został przez autorkę lepiej. Nie jest to najświeższe odkrycie, zauważono to już dawno i badacze różnie interpretowali fakt, że monstrum obdarzone zostało we wrażliwość i duchowość, jakiej nie ma jego stwórca. Potwór ucieka przecież z pracowni Frankensteina i zdobywa wiedzę o świecie i ludziach w sposób najbardziej nieludzki z możliwych. Jest człowiekiem, ale jednocześnie nim nie jest; chce odnaleźć się wśród innych istot i jest odtrącany. Cierpi potwornie, fizycznie i duchowo.
Jego wygląd – ciało sztukowane z kawałków – jest przerażający dosłownie i metaforycznie. Boi się sam siebie, nie kocha siebie i chce, by to inni go pokochali. Czy potwór Frankensteina to alter ego autorki? Alter Ego to może za dużo powiedziane, ale jest on projekcją lęków i cierpień Mary, najpewniej wszystkich, jakich doznała w dzieciństwie i tych, które spadły na nią podczas pisania książki. Potwór to ona widziana przez siebie samą. Płeć i rzeczywisty wygląd nie mają tu żadnego znaczenia. Wiele lat później Gustave Flaubert napisał – Emma Bovary to ja.
Zbyt dużo jest tu podobieństw i dosłowności, by wątpić – nawet synek Frankensteina nazywa się tak, jak synek Mary – Wiliam. Motywy w życiu autorki i w powieści powtarzają się, choć oczywiście nie dosłownie. Potwór błaga Wiktora – swojego ojca, by stworzył mu partnerkę, Mary prosiła ojca, by pozwolił jej wyjść za Shelleya. Fraknenstein zgadza się, po czym przerażony wizją rozmnożenia się tych istot, niszczy monstrualną Ewę. Mary ucieka z Shelleyem, ale przeznaczenie dopada ją w kilka lat później – Percy Shelley umiera. Destrukcja i śmierć obecna w jej życiu jest pomnożona przez fizyczną brzydotę potwora w powieści.
Na pewno nie uda się wyjaśnić wszystkich zagadkowych wątków i rozwikłać wszystkich znaczeń tkwiących w powieści Mary Shelley. Spróbujmy jednak zastanowić się, dlaczego bohater powieści, której autorka jest Angielką, nosi niemieckie nazwisko? To oczywiste. Mary zaczęła pisać powieść w Szwajcarii, dookoła pełno było ludzi o niemieckich nazwiskach, „pożyczyła” sobie jedno z nich. Czy aby na pewno?
Wśród budzących grozę opowieści krążących po dziewiętnastowiecznej Europie w przekazach ustnych, pisanych i drukowanych jako „gothic stories” była także historia o grabarzach z leżącego na Śląsku miasta Frankenstein. Miasto to w początkach XVII wieku spustoszyła dżuma. Zmarło prawie 30% mieszkańców. O szerzenie zarazy oskarżono miejscowych grabarzy. Podobno wykopywali oni trupy na cmentarzu, sporządzali z nich proszek i wsypywali do domów najbogatszych mieszczan. Przenosili w ten sposób czarną śmierć. Kierowali się w swoim procederze wyłącznie chęcią zysku. Grabarze z miasta Frankenstein nie byli fanatykami i nie służyli żadnej zbrodniczej idei. Otóż bogaci obywatele byli chowani w drogich strojach, które można było potem ukraść, odkopując trupa po pogrzebie. Grabarze okradali też domy zmarłych. Kiedy odkryto ten makabryczny proceder, a specjalna komisja lekarzy potwierdziła, że pojemniki znalezione u grabarzy zawierały ususzone i zmielone zwłoki ludzkie, zbrodniarzy aresztowano.
W czasie tortur przyznali się oni jeszcze do wielu innych zbrodni takich jak gwałt na dziewicy dokonany w kościele, kradzież kościelnych zegarów w celu sproszkowania ich i dodania do trującej mikstury, rozcinania ciężarnym kobietom brzuchów, by wyjąć i pożreć na surowo płody. Wszystkich skazano na śmierć, poprzedzoną męką: „Najpierw ich wszystkich oprowadzano po mieście. Potem rozdzierano ich rozżarzonymi obcęgami i oderwano im kciuki. Starszemu grabarzowi oraz jednemu z pomocników mającemu 87 lat obcięto prawe dłonie. Potem obu razem przykuto do słupa, z daleka zapalano ogień i ich upieczono. Nowemu grabarzowi rozżarzonymi obcęgami wyrwano członek męski. Potem i jego wraz z innymi przykuto do słupa, gotowano i pieczono” – tak relacjonowała te wydarzenia wydawana w Augsburgu gazeta „Newe Zeyttung”.
Te makabryczne wydarzenia na setki lat zapadły w pamięć mieszkańców miasteczka. Mary Shelley musiała znać historię grabarzy z miasta Frankenstein, znała ją cała Europa i nazwę miasteczka kojarzyła jednoznacznie, podobnie jak dziś cały świat jednakowo reaguje na hasło – Frankenstein.
Dziś miasto Frankenstein leży w Polsce i nazywa się zupełnie inaczej – to Ząbkowice Śląskie. Nie wiadomo dlaczego komisja, która nadawała po wojnie nazwy niemieckim miastom tak właśnie nazwała Frankenstein. Być może panowie komisarze niezbyt dokładnie znali treść powieści Mary Shelley, być może skojarzyli bohatera z wampirem, a wampira z zębami, być może uważali się za ludzi z poczuciem humoru i stąd te Ząbkowice, ale to już zupełnie inna bajka.
Inne tematy w dziale Kultura