coryllus coryllus
2881
BLOG

Czy Moryc Welt był gejem?

coryllus coryllus Kultura Obserwuj notkę 6

Do tego w zasadzie sprowadzić dałoby się dwie bardzo charakterystyczne i wymowne, aczkolwiek mylące sceny z filmu Andrzeja Wajdy „Ziemia obiecana”. Podobne motywy występują także w powieści Reymonta Wajda więc nie wziął ich z powietrza i nie chodziło mu o taniochę, jaką niewątpliwie jest epatowanie tandetną erotyką w wykonaniu mało przystojnego Pszoniaka. O co więc chodzi?

W Filmie „Ziemia obiecana” widzimy, jak śpiącemu na sofie Karolowi Borowieckiemu przygląda się Moryc Welt, jego żydowski przyjaciel i wspólnik. Moryc patrzy na Karola tak, że dziś wszystkie wychowane na kolorowych pismach i telewizji matołki mogą skojarzyć to z jednym. Z tym co wyżej. Moryc bowiem kocha Karola, więcej – on go wielbi. On patrzy na niego tak, jak po raz pierwszy zakochana dziewczyna patrzy na swojego śpiącego chłopca. Moryc jest w tej scenie bardzo romantyczny, choć wiemy, że nie jest to człowiek skłonny do ulegania emocjom i inwestujący pochopnie cokolwiek, nawet uczucia. Karol śpi, ale spod półprzymkniętych powiek patrzy na przyjaciela, bo zdaje sobie sprawę ze swojej siły i charyzmy. On się może nawet nią podnieca. Max z kolei, niemiecki przyjaciel Karola Borowieckiego, podziwia go trochę mniej i trochę mniej kocha, ale za to więcej Karolowi zazdrości. Przede wszystkim zazdrości mu Anki oraz sposobu w jaki jego polski przyjaciel traktuje płeć przeciwną. Max też by tak chciał, ale jest zbyt delikatny i przez to musi zadawać się z tancerkami z baletu, które w owych czasach niewiele różniły się od dziewek przedajnych stojących na rogach ulic, za to nie wymagały wiele i nie przysparzały kłopotów. Wróćmy jednak do Moryca. W jednej z ostatnich scen, w trakcie bójki pomiędzy przyjaciółmi, Maks podnosi z podłogi zdjęcie Karola Borowieckiego, które wypadło z kieszeni Moryca – Karol, on nosi twoje zdjęcie – mówi Max. Borowiecki zaś traktuje ów fakt, jak rzecz całkiem naturalną, nie unosi nawet brwi ze zdziwienia. Za to Moryc wydziera fotografię z rąk Niemca, wygładza ją pieczołowicie dłonią i chowa za pazuchę. O czym to wszystko świadczy? Ano o tym, że w podzielonej na trzy części Rzeczpospolitej Obojga Narodów jedyną dominującą i budzącą podziw grupą ludzi było polskie ziemiaństwo. Fabryki fabrykami, kapitał, kapitałem, ale to szlachectwo, tradycja, herby, konie i białe dwory były tym co najbardziej kręciło przybywających do Królestwa i urodzonych tutaj żydowskich chłopaków z aspiracjami i ich niemieckich kolegów. U Moryca ma to charakter szczególny, dla niego Karol jest uosobieniem tego wszystkiego czym Moryc chciałby być i czym nigdy nie będzie. On wie, że tutaj gardzą Żydami, ale on się nie przejmuje, bo on wie także co zrobić, żeby ludzie bali się nim gardzić. Moryc wie także, że nigdy nie będzie taki, jak Karol, ma jednak nadzieję – a mieli ją wszyscy asymilujący się Żydzi – że jego dzieci będą już kimś zupełnie innym, kimś takim jak Borowiecki. Max i Niemcy w ogóle nie mieli aż takich deficytów, może dlatego, że nie gardzono nimi tak ostentacyjnie, a może dlatego że czuli się bardziej solidarni. Oni jednak także pragnęli stać się kimś takim, jak Borowiecki. Wilhelm, szwagier Karola, brat Mady Muller, kiedy tylko jego siostra wzięła ślub, natychmiast obstalował za pieniądze papy karetę z herbem Borowieckich na drzwiczkach. Jego polski szwagier wspaniałomyślnie mu na to pozwolił.
Postawy dorabiających się Żydów i Niemców z Kongresówki są dziś całkowicie niezrozumiałe, ale też my dzisiaj nie mamy tego co mieliśmy wtedy. Nie mamy ziemi, nie mamy tradycji, nie mamy siły i jeszcze do tego wszystkiego potrafimy wstydzić się przeszłości i na nią pomstować.
Żeby nie było zbyt poważnie na koniec zostawiłem dykteryjkę. Otóż jeszcze w dwudziestoleciu międzywojennym przyznawanie się w towarzystwie do niemieckiego pochodzenia nie było zbyt dobrze widziane. Ludziom starszego pokolenia, którzy przeżyli wojnę, a wywodzili się ze zasymilowanych niemieckich rodzin nawyk ten pozostał także w PRL, choć czasy były zgoła inne. I tak profesor Stanisław Lorenc, wieloletni dyrektor Muzeum Narodowego w Warszawie opowiadał zwykle studentom, że jego rodzina pochodzi ze Szwecji i był nawet w domu profesora jakiś szwedzki talar, który miał o tym zaświadczyć, ale niestety zginął.
Na tym kończę, Polacy.
coryllus
O mnie coryllus

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Kultura