Jesteśmy jako społeczeństwo przeżarci kalkami myślowymi pierwszych lat transformacji. I stąd porównania wizyty premiera Morawieckiego w Mlekovicie do realiów z epoki Edwarda Gierka. Do tego dochodzą zwyczajowe uprzedzenia wobec wszystkiego, co się wiąże ze sprawami wsi.
W ubiegły piątek Mateusz Morawiecki odwiedził podlaską Mlekovitę i jedno z gospodarstw rolnych we wsi Rębiszewo-Studzianki w powiecie wysokomazowieckim. Pozwolę sobie zebrać w jedno kilka cytatów z premiera: „Nie jest sztuką na salonach brukselskich mówić ich językiem. Jest sztuką mówić o problemach polskiego rolnictwa, o tym, żebyśmy nie zostawiali rolników samych, żeby nie byli na gorszej pozycji niż ich konkurenci na Zachodzie. W różnych sieciach zagranicznych są teraz tygodnie włoskie, tydzień portugalski, hiszpański, francuski. Bardzo pięknie, ale apeluję również o to, żeby w Polsce przede wszystkim był tydzień polski, co najmniej raz w miesiącu w każdej sieci”.
Z kogo się śmiejecie?
Wydawać by się mogło, że skoro z takim aplauzem propisowska część opinii publicznej traktuje hasła o odzyskiwaniu przez Polskę choćby suwerenności gospodarczej, to wypowiedzi i cała wizyta premiera na Podlasiu zbierze pozytywne opinie. Stało się coś dokładnie przeciwnego: kpinom i kpinkom nie było końca. Co rozbawiło w znacznej mierze także prawicową i propisowską opinię publiczną? Ano że „premier głaskał krówki” i pochwalił się, iż umie doić krowy. Jak rozumiem, gdyby premier pokazał się w polskiej fabryce produkującej lokomotywy i wagony, gdyby sfotografował się przy czyimś stanowisku pracy, nie wzbudziłoby to ani połowy tej szydery. No ale krówki, wieś, obornik w tle – to takie obciachowe, siermiężne, zabawne. A guzik prawda! Polskie rolnictwo może być wciąż naszą dumą, polscy rolnicy, nasze przetwórstwo i przemysł spożywczy – pomimo mało sprzyjających przez lata warunków funkcjonowania – starają się radzić sobie jak najlepiej. Choć często mieli przeciwko sobie nie tylko klasę polityczną, nie tylko media liberalnego nurtu, ale sporą część opinii publicznej, także tej prawicowej – przeżartej najgłupszymi stereotypami o wsi i rolnikach. A przecież choćby produkcja wielu owoców i warzyw czyni nas potentatami eksportu w skali świata.
Nie dziwi zresztą, że przy tak płytkim nastawieniu do tematyki wsi w rodzimej debacie publicznej niemal nie występują bardziej skomplikowane, ale nader istotne gospodarczo tematy. Choćby suwerenność białkowa: kilka lat temu prawie 80 proc. zapotrzebowania na białko paszowe w naszym kraju zaspokajał import. Od tego czasu nic się nie zmieniło na lepsze. Nasza produkcja drobiu i świń uzależniona jest niemal zupełnie od kilku zagranicznych potentatów. Na marginesie: oligopole w globalnym przemyśle spożywczym to od dawna fakt – ale w Polsce uświadamiamy sobie to rzadko, oglądając ikonografiki z rozpisaną strukturą własnościową najbardziej rozpoznawalnych światowych marek. A przecież suwerenność gospodarcza to nie tylko własne fabryki samochodów, sprzętu komputerowego, RTV i AGD, to również wysokiej jakości rolnictwo, przemysł spożywczy i przetwórstwo. Eksperci od wsi bardzo dobrze wiedzą, że terapia szokowa pana Balcerowicza w znacznej mierze uderzyła właśnie w polską wieś. Prawicowym lemingom radziłbym się zastanowić, czy nie robią za pożytecznych idiotów wobec ludzi, którzy po 1989 r. instalowali nad Wisłą nowe formy gospodarczego kolonializmu.
Zmarnowana szansa na poważniejszą rozmowę
Niestety, wizyta premiera Morawieckiego w Mlekovicie nie stała się okazją do dyskusji na ważne tematy związane z polskim rolnictwem – zwyciężyły powierzchowne i szkodliwe kalki myślowe. No bo to takie śmieszne, że premier się pochwalił, iż umie doić krowy. Rozumiałbym takie poruszenie u lemingów, rozumiałbym, że wizyta w oborze irytuje ludzi chorujących na nieuleczalną awersję do prowincji i wsi, siedzących w stołecznych snobistycznych knajpach nad sushi. Ale obserwuję takie reakcje również u ludzi, którzy chętnie podkreślają swoją troskę o polską suwerenność. Prawoskrętny Twitter, blogosfera, komentatorzy pod tekstami na prawicowych portalach – w tej sprawie są niemal nieodróżnialni od tych, których uważają za lemingów.
Zrozumiałbym, gdyby Mlekovita była jak potiomkinowska wieś, czyli kompletnie nierentowny moloch, kiepsko zarządzany, nieefektywny finansowo, z epoki gospodarki nakazowo-rozdzielczej. Zrozumiałbym, gdyby na okoliczność wizyty premiera malowano tam trawę na zielono i myto krowy, zawyżano normy produkcji itd. Ale przecież z niczym takim nie mieliśmy do czynienia. Mlekovita jest świetnie radzącą sobie polską marką, firmą, której się udało. Mlekovita może się pochwalić konkretnymi osiągnięciami: to najcenniejsza marka w sektorze produkcyjnym polskiej gospodarki według rankingu „Rzeczpospolitej”, to firma, która eksportuje najwięcej produktów mleczarskich poza granice Polski. Tak, Mlekovita to żadne „wzorcowe PGR” z czasów PRL‑u, to marka, z której możemy być dumni – tak jak Francuzi, Niemcy, Amerykanie są dumni z wielu swoich firm z przeróżnych branż. To właśnie my, szydząc z premiera w Mlekovicie, potencjalny sukces przekuwamy w porażkę wizerunkową. Oto na co dzień głośno wołamy, że Polski nie docenia się w świecie, że nie szanuje się w świecie polskich marek, ale gdy pojawia się okazja do znakomitej promocji – zaplątujemy się we własne nogi. Z lenistwa umysłowego, z przyzwyczajenia do stereotypów i sloganów, z wiecznie niewyleczonego kompleksu polskiej wsi.
Jedzenie nie bierze się z internetu
Proszę wybaczyć emocjonalny ton – ale cała ta historia w symptomatyczny sposób pokazuje, jaki jest u nas poziom odniesienia do spraw związanych ze wsią i z rolnictwem. Na nic się zdadzą agencje marketingowe, na nic się zdadzą płomienne wołania o szacunek dla Polski w świecie – bo trzeba zacząć od zmiany własnych nawyków w sprawach z pozoru drobnych i małych. Dla Mlekovity zdjęcie premiera z logo firmy w tle jest naprawdę cenne – wizerunek nie od dziś przekłada się dla przedsiębiorstw na ewentualne zyski i straty. Dla wsi Rębiszewo-Studzianki odwiedziny bardzo wysokiego rangą urzędnika państwowego również są bardzo ważne – no ale w internetach znów podśmiechiwanie. To przygnębiające – ten brak szacunku dla czyichś aspiracji. A założę się, że niejeden z tych, co kpią, chętnie zrobiłby sobie zdjęcie z ważnym politykiem. No ale nam, miastowym, to przystoi, a jacyś tam wieśniacy – toż to obciach.
Nie pierwszy raz przekonałem się przy tej okazji, że podział na Polskę lemingów i Polskę wolną od tego zjawiska nie przebiega według prostych etykiet politycznych. Kpimy z celebrytów i celebrytek, którzy wyśmiewają zwykłe Polki i Polaków. Dlaczego zatem szydzimy również z wizyty u rolników premiera Rzeczypospolitej? Czy to rzeczywiście taki obciach, że premier sfotografuje się z krową? Naprawdę, jedzenie na sklepowych półkach nie bierze się z internetowych symulatorów farm. Strasznie jesteśmy wykorzenionym społeczeństwem, strasznie.
Tekst pierwotnie ukazał się na łamach "Gazety Polskiej Codziennie"
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka