Krzysztof Wołodźko: Gdy spotkałem Pana w 1996 roku, mieszkał Pan wraz z rodziną we Władysławowie (woj. wielkopolskie), z grupą osób niegdyś bezdomnych, mających za sobą lata więzienia, żyjących na marginesie. Obecnie zaglądając na Waszą stronę internetową (www.barka.org.pl), odkryłem prężną instytucję, z wieloma domami, własnymi programami edukacyjnymi, taniego budownictwa... To – w dużej mierze – Pańskie dzieło. Kim Pan jest? Jak powstała Barka?
Tomasz Sadowski: W 1996 roku mieszkałem z trzydziestoosobową grupą w starej szkole we Władysławowie, którą zaadoptowaliśmy na dom. Dzisiaj Barka posiada dwadzieścia domów w szesnastu miejscowościach (województwa wielkopolskie, lubuskie, opolskie), w których zamieszkuje ponad pięćset osób. W dużej mierze to dzieło ludzi poszukujących pomocy, ich przyjaciół w kraju i zagranicą, a także mojej pięcioosobowej rodziny: żony Barbary, córek Ewy, Marysi, Jadzi.
Urodziłem się w 1943 roku, pochodzę z ziemiańskiej rodziny wielkopolskiej, od pokoleń zaangażowanej patriotycznie i społecznie. Studiowałem psychologię na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W latach 1970-1984 jako psycholog pracowałem z trudną młodzieżą, w klinice psychiatrycznej, więzieniu i poradni zdrowia psychicznego. W 1985 utworzyłem nowatorski ośrodek rehabilitacji psychicznej w Poznaniu. W latach 1989-2000 powstał system rehabilitacji społecznej, zawodowej i ekonomicznej dla grup najuboższych i zaniedbanych społecznie. System ten obejmuje grupę około 2000 osób i ciągle się rozwija. Obecnie jestem między innymi przewodniczącym Zarządu Fundacji Barka, członkiem Międzynarodowego Stowarzyszenia Innowatorów dla Dobra Ogółu – Ashoka (USA), przedstawicielem Fundacji Barka w Europejskim Centrum Fundacji w Brukseli.
Pomysł na Barkę zrodził się w połowie lat osiemdziesiątych, pod wpływem ówczesnych zaangażowań, wyboru Papieża, „Solidarności” i nadchodzącej wolności. W 1989 roku postanowiliśmy zamieszkać razem z naszymi przyjaciółmi (pracowaliśmy wówczas jako psycholodzy), z ludźmi którzy mieli za sobą szpital psychiatryczny, więzienie i z ludźmi „znikąd”. Spodziewaliśmy się, że po pierwszych wolnych wyborach nastąpią przemiany polityczne, gospodarcze, że wiele osób straci pracę, „swoje” hotele robotnicze, a także, że państwo w pierwszym okresie nie będzie w stanie im pomóc.
Już po roku przybywali do nas ludzie prosząc o schronienie i możliwość pozostania w naszym domu. Mniej więcej po dwóch latach mieliśmy świadomość, że należy tworzyć kolejne domy. Żyliśmy jak rodzina. Wszystkie sprawy załatwialiśmy przy wspólnym stole, mieliśmy wspólną kasę, wspólne plany, wspólne troski. Okazało się, że zaczęliśmy rozumieć inaczej swoje życie, większość z nas przestała pić alkohol, często korzystając z leczenia.
Budowaliśmy pieczarkarnie, tunele ogrodnicze, mieliśmy własne punkty sprzedaży. Niektórzy z naszych braci i sióstr szybko dojrzewali, stawali się bardzo pomocni, podejmowali coraz poważniejsze odpowiedzialności, chcieli tworzyć i prowadzić nowe domy. Dołączyli do nas zakonnicy, księża. Jeden z nich, ksiądz Józef Krawiec, kapelan więzienny ze Strzelec Opolskich, założył dwa domy – folwarki w swojej gminie i zamieszkał w jednym z nich wraz z bezdomnymi.
Dlaczego nazwa „Barka”? Miała być „Arka” – wspólnota potrzebujących i ich przyjaciół, ale wspólnoty „Arki” prowadził już od wielu lat Jean Vanier. Punktem odniesienia była rodzina wielopokoleniowa z dziadkami, dziećmi, młodzieżą, dorosłymi – tak jest do dzisiaj. Ponieważ większość z nas nie miała zawodów, a nawet podstawowego wykształcenia zaczęliśmy się uczyć.
Jak funkcjonujecie?
Wielu pracuje na umowach będąc pracownikami Fundacji, którą wspólnie tworzymy. Odróżniamy Wspólnotę Barki od Fundacji, która jest zarejestrowana, ma swój zarząd. Jesteśmy niezależni, mamy swój bank żywności, sprzętów i odzieży, własne gospodarstwa, sklepy na wzór „Emmaus” we Francji (wspólnoty założone przez Abbe Pierre), warsztaty rzemieślnicze, transport, prowadzimy usługi budowlane, krawieckie, introligatorskie, rozpoczynamy budowę tanich domów socjalnych z własną technologią. Jest to więc ruch społeczny bez zbędnej biurokracji i etatowych kierowników. Zapraszani jesteśmy do współpracy w nowych województwach, staramy się o granty na rozwój ekologicznych gospodarstw na obszarach po byłych PGR-ach, na organizowanie warsztatów przyuczenia zawodowego, na budownictwo. Są wśród nas wolontariusze z Korpusu Pokoju – USA, Niemiec, Danii, przyjaźnimy się ze wspólnotą Taize i innymi wspólnotami, które odwiedzamy kilka razy w roku.
W dniach 27 11. 2000 - 5 12. 2000 odbyliśmy pielgrzymkę do Ojca Świętego. Czterdzieści trzy osoby bezdomne zostały przyjęte przez Papieża, któremu zanieśliśmy dary – nasze własne wyroby: kosz z miodem i konfiturami, album ze zdjęciami z życia wspólnoty. Byli z nami przedstawiciele schronisk i noclegowni z całej Polski, między innymi ze Schroniska Brata Alberta, ze Wspólnoty Chleb Życia „Betania”, z Markotu z Rożnowic, Fundacji Pomocy Samotnej Matce, przedstawiciel bezdomnych z dworca, ze schroniska miejskiego w Poznaniu.
Czasami, obserwując ludzi mieszkających na dworcach i tych nie tyle idących, co zataczających się przez życie, mam wrażenie że sami wybrali swój los. I że często czynią wszystko, by swego życia nie odmieniać. Ale mogę się mylić. Kim są według Pana ci, dla których powstała Barka?
Nikt, tak do końca, nie wybiera swojego losu. On wynika ze splotu życia z innymi. Wszyscy jesteśmy słabi i skazani na siebie. Niepodobna podnieść się w całkowitym opuszczeniu. Wszyscy potrzebujemy bliskich, rodziny; nie rozwijamy się kiedy ich brakuje, kiedy jedynie towarzyszą nam Pracownicy, Zwierzchnicy, Odpowiedzialni... Otwarcie na siebie, wzajemne zaangażowanie i wspólna perspektywa tworzą godne i odpowiedzialne życie. Barka powstała dla ludzi, których inni nie chcą, powstała też dla ludzi, którzy się nigdzie nie zakorzenili. Człowiek żeby mógł się rozwijać musi być zakorzeniony. Do tego są potrzebni inni, bliscy ludzie.
Pracowałem przez jakiś czas w ośrodku dla bezdomnych, mieszkałem tam 24h na dobę i czasami miałem wrażenie, ze my, „opiekunowie” zbyt odsuwamy się od swych podopiecznych, którzy wciąż żyją we własnym świecie. Czy nie boi się Pan, że wielkie instytucje, mające pomóc człowiekowi, często tracą go – paradoksalnie – z oczu? Czy można być zarazem, w tym środowisku, administratorem i przyjacielem?
Oczywiście, że opiekunowie funkcjonują z pozycji nieco wyższej niż podopieczni i to niweczy współdziałanie, które może być podejmowane tylko z własnego wyboru, przyjaźni, lojalności i odpowiedzialności za innych. Do takiej sytuacji każdy człowiek ma prawo. Najczęściej my, opiekunowie, godzimy się na inne reguły gry, na prace w przytułku, mając wrażenie, że jest to zwieńczenie naszego miłosierdzia. Jednakże dzisiaj należy rozumieć miłosierdzie nieco głębiej. Miłosierdzie musi objąć prawo do rozwoju, prawo do nabywania nowych umiejętności, do współdecydowania, podejmowania nowych, coraz trudniejszych zadań i odpowiedzialności. W przeciwnym wypadku zgadzamy się na filozofię przetrwania a nie rozwoju. Rozwój osoby ludzkiej, rozwój grupy społecznej ma swoje prawa , trzeba je poznać i umieć animować sytuacje jak najbardziej naturalne. Nauka społeczna Kościoła i wskazówki Ojca Świętego przy odpowiednim przygotowaniu moralnym i społecznym mogą dać dobre owoce.
Jesteśmy, ja i moja rodzina, wciąż szczęśliwi, że dane jest nam uczestniczyć w rozwoju naszych braci i sióstr, ale do tego potrzebna jest odpowiednia „maszyneria”. Nie wystarczą same domy, musi być różnorodna praca, musi być własność, muszą być podróże, muszą być sąsiedzi, przyjaciele, muszą być niezbyt liczne: 25., 30.osobowe domy – rodziny.
Myślę, że wielkie instytucje mające zamiar pomoc człowiekowi nie zakładają sobie powyższych celów. I oczywiście nie widzą konkretnych osób. Potrzebni są autentyczni ludzie, którzy narażają swoje dobra, swoje zdrowie dla innych, konkretnych ludzi i tylko wtedy przychodzi odpowiedź. W takim współbyciu rozwija się zarówno ten, który angażuje się na rzecz brata (byle bez demonstracji), jak i ten, który zwraca się pośrednio czy bezpośrednio o towarzyszenie mu. Trzeba być przyjacielem, a administratorem w wyjątkowych przypadkach i tylko wtedy, kiedy inni, w tym potrzebujący na to zezwolą. Oczywiście nie chodzi tu o zgodę formalną. Można działać, za coś odpowiadać tylko wtedy, kiedy potrzebujący nas wybiorą. Ten rodzaj relacji często wynika z długiego współdziałania, z bezinteresownego zaangażowania i uznania kompetencji, ale to prawo dotyczy każdego członka wspólnoty.
Ja sam najczęściej czuję się powołany przez moich braci do różnych zadań. Zawsze muszę zdać szczegółową relację z każdego działania, chociażby przedstawicielom różnych grup, których to działanie dotyczy.
Według profesora Ryszarda Legutki polski kapitalizm jest kapitalizmem najgorszym z możliwych – bo w dużej mierze egoistycznym i konsumpcjonistycznym. Czy ludzie majętni w naszym kraju, ludzie za ten kraj odpowiedzialni mają troskę o innych?
Generalnie zaskoczony jestem razem z moimi przyjaciółmi skalą trudności, przed jaką stają „wyzwoleni obywatele”. Brak wyrobienia społecznego, brak odpowiedzialności za dobro wspólne, zawężony sposób widzenia, egoizm urastają do poważnego problemu przed którym stoimy i który musimy przezwyciężać. Całe szczęście, że istnieje Papież, który w tym „zamęcie” jest pewnym i jednoznacznym punktem odniesienia.
Jednakże to, co nam przyrodzone, jest niebywale silne i wyznacza skalę niedostatków i bólu. Chciałoby się, żeby było lepiej, abyśmy byli odpowiedzialniejsi, bardziej dojrzali, potrafili ograniczać swoje egoistyczne potrzeby. Ludzie majętni w naszym kraju są majętni od niedawna. Mają poczucie sukcesu i nie rozumieją na ogół, jakie skutki przynosi brak wykształcenia, słabego wychowania w grupach społecznych dziedziczących biedę. Nie potrafią przełożyć swojej energii na rozwijanie dzieł solidarnych ze słabszymi.
Wspólnota, zapewnienie godziwego bytu, dachu nad głową, wolność od nałogów wobec samotności i bezdomności, braku perspektyw i mnóstwa uzależnień... Więcej dobra czy zła? Powodów do radości czy smutku? A jeśli warto mieć nadzieję, to proszę powiedzieć – skąd ją Pan czerpie?
Wspólnota – miejsce zmagania się z samym sobą (z nałogami i nawykami) i z innymi, nauka życia i pracy, rozumienia siebie i innych, dzielenia się nawet najtrudniejszymi doświadczeniami. Mimo bardzo trudnych okresów w życiu naszej wspólnoty, mam wrażenie, że wciąż zwycięża dobro i prawda (mimo że często bywają w zagrożeniu). Udaje się nam zachować wspólnotę jako miejsce „oczyszczenia” i odkrywania radości z prostego, uczciwego życia. Jest to proces, który czasem trwa latami. Od dzieciństwa towarzyszy mi niezłomna wiara w porządek rzeczy, w to że człowiek stworzony jest dla wzrastania i że dotyczy to każdego. Wierzę, że ci, którzy upadli są szansą dla tych, którzy się dobrze mają; że rozwój ku człowieczeństwu jest możliwy tylko przez drugiego człowieka. Nic tu nie odkrywam, to wszystko znane jest przynajmniej od dwóch tysięcy lat. Konsekwentnie każdego dnia staram się z pokorą odnaleźć właściwy szlak, by nie zabłądzić. Te wszystkie szlaki zostały nam wytyczone. My w naszym życiu powinniśmy je odkrywać i nie buntować się, że są trudne, albo na ich miejsce wybierać łatwiejsze. Nadzieja wynika z wiary w porządek rzeczy, że jeśli budujemy solidnie, na skale, to zbudujemy „Dom”.
Dobro jest tym większe, im powszechniejsze (św. Ignacy Loyola). Co decyduje o rozwoju Barki? Po jakiej wodzie płynie Wasza łódź? I jakie przed nią horyzonty?
Chcielibyśmy rozszerzyć tę drogę na inne rejony kraju. Mamy świadomość, że może być ona bardzo ważna dla Europy Środkowo-Wschodniej. Przygotowujemy się do tego. Wiemy, że nie dokona się tego tylko przez tak zwane „szkolenia”, ale że wymaga to większego wysiłku, dłuższych stażów w naszych domach, towarzyszenia życiu wspólnoty i następnym jej etapom (edukacja, praca, budownictwo). Potrzebne jest zaangażowanie wielu ludzi i środowisk, aby umożliwić rozwój grup najsłabszych w Polsce i nie pozostawić ich bez nadziei.
Dziękuję za rozmowę.
Wywiad opublikowany w „Życiu Duchowym” (wiosna 26/2001)