Czas jakiś temu media obiegła informacja, że podczas „poświęcenia” otwieranej właśnie galerii handlowej w Gdyni abp Leszek Sławoj Głódź wodą święconą „zniszczył sukienkę” celebrytce Magdzie Mołek. Myślę, że to niezły przyczynek do dyskusji o pracy w niedzielę, która w znacznym stopniu dotyczy osób zatrudnionych w sieciach handlowych.
Gdy usłyszałem powyżej przywołaną informację, nie mogłem pozbyć się nieco złośliwej refleksji, że tak właśnie wygląda katolicka nauka społeczna w Polsce: „święcenie” galerii handlowych przy okazji uroczystych bankietów z udziałem hierarchów kościelnych. Później eminencje wychodzą z przyjęcia i nikt nie pyta, w jakich warunkach pracują tam ludzie, za jakie stawki, kosztem jakich wyrzeczeń, ze szkodą dla dobra własnego domowego ogniska.
Rzadko kto pyta też, czy w Polsce koniecznie sieci handlowe muszą działać w niedzielę. I jeszcze jedno. Jak to jest, że część hierarchów w naszym kraju bezrefleksyjnie sankcjonuje kulturę hiperkonsumpcji, pojawiając się na imprezach związanych z otwieraniem kolejnych galerii handlowych? To ma być ewangelizacja? Jeśli tak, to bardzo płytka, ulatująca wraz z bąbelkami musującego w kieliszkach „możnych tego świata” szampana. Mało to franciszkowe…
Problem pracy w niedzielę, a szczególnie tej wykonywanej w „świątyniach konsumpcji”, jest przede wszystkim objawem tego, jakie zmiany zaszły w obyczajowości Polaków, także naszych katolików, w ciągu ostatnich ponad dwudziestu lat.
Otóż istnieje ogromne przyzwolenie społeczne na niedzielny shopping. Niejednokrotnie ludzie wprost z kościołów idą spędzać wolny czas do galerii handlowych czy mniejszych, prowincjonalnych sklepów wielkopowierzchniowych.
Taki utarł się zwyczaj. I jest on dobrze widziany, a przynajmniej – bardzo rzadko głośno kontestowany, również ze strony osób duchownych. Kiedy Polak wychodzi z kościoła w niedzielę i idzie do hipermarketu, to czy myśli choćby o tym, że współodpowiada także za to, czy inni jego współwyznawcy znajdą czas, by „dzień święty święcić”? Praktyka wskazuje, że taki wywód logiczny jest już dość trudny do przeprowadzenia…
W każdą niedzielę w sklepach w Polsce pracuje ponad 250 tys. osób. Tylko część ma etaty, większość zarabia na umowach śmieciowych i to oni właśnie najczęściej są przymuszani do pracy w niedzielę.
Z całą świadomością używam słowa „przymuszani”, gdyż rynek pracy, obawa przed bezrobociem stawiają ludzi pod murem. Jakiekolwiek, nawet bardzo niskie zarobki albo żadne – to w Polsce realna alternatywa. A ponieważ w handlu zatrudnione są najczęściej kobiety – czyjeś córki, żony, matki, kobiety samotnie wychowujące dzieci – to ich rodziny ponoszą koszta tego, że w naszym kraju duże sieci handlowe i obyczaj społeczny dyktują warunki pracy.
Truizmem będzie uwaga, że nie we wszystkich krajach europejskich sklepy wielkopowierzchniowe są otwarte w niedzielę. Wśród krajów, które zakazują lub poważnie ograniczają niedzielne handlowanie, są Niemcy, Austria, Wielka Brytania, Hiszpania, Szwajcaria, Włochy, Holandia, Belgia, Ukraina, Norwegia. Handel niedzielny to z reguły domena krajów peryferyjnych o gospodarce silnie uzależnionej od zagranicznego kapitału czy szerzej: byłych demoludów, czyli choćby Polski, Słowacji, Czech, Bułgarii. Ale są w tej grupie także takie kraje jak Szwecja czy Finlandia.
Trzeba jednak zaznaczyć, że także u nas świeccy katolicy działają na rzecz ograniczenia handlu w niedzielę. I bynajmniej nie dlatego, że są „socjalistami”. Chlubny przykład daje choćby Społeczny Ruch Świętowania Niedzieli. W jego ramach podkreśla się choćby to, że człowiek nie jest istotą stworzoną do nieustannej eksploatacji w imię czyjejś korzyści finansowej.
Polacy i tak pracują bardzo dużo, są niejednokrotnie przemęczeni, fizycznie i psychicznie. A to właśnie w sieciach handlowych śrubowane są tzw. normy tempa skanowania. Kasjerki muszą bardzo się spieszyć z przeciągnięciem towarów przez czytnik. Z reguły na zeskanowanie produktu mają ok. 2 sekund.
Konsekwencje wolniejszej pracy mogą być różne: od zwolnienia przez utratę części zarobku po szykany (bo tak po imieniu trzeba nazwać mniej wymowny, zapożyczony z angielskiego termin „mobbing”).
Czy podczas „święcenia” galerii handlowej w Gdyni abp Głódź wspomniał coś na temat takich praktyk? Czy może nakazy Ewangelii i „troska o wartości” w Polsce dotyczą tylko spraw obyczajowych, ale już nie traktowania ludzi jak trybików w odczłowieczonej maszynie rynkowej?
Częstym kontrargumentem wobec ustawowego zakazu pracy w niedzielę jest to, że w jego wyniku firmy stracą dochody, a ludzie pracę. Tyle że w Polsce sieci handlowe wciąż zwiększają dochody, równocześnie zatrudniając coraz mniejszą liczbę pracowników na coraz gorszych warunkach (coraz mniej etatów, coraz więcej umów śmieciowych). Ludzie wyciskani są jak cytryna, a gdy protestują, słyszą jedynie, że może być jeszcze gorzej.
Dokąd to doprowadzi nasze społeczeństwo? A przecież zakaz handlu w święta państwowe i religijne nie spowodował kryzysu w branży handlowej! Z kolei przykład krajów zachodnich, gdzie obowiązuje zakaz handlu w niedzielę, pokazuje, że „ruch zakupów” rozkłada się tam po prostu na inne dni tygodnia, a zyski również nie maleją.
W znacznej mierze to polska obyczajowość konsumpcyjna decyduje o tym, jak wygląda naszkicowana tu sprawa. W gruncie rzeczy żyjemy w bardzo egoistycznym świecie, gdzie sprawy innych ludzi, którzy właśnie nas obsługują, kompletnie się nie liczą. Dla części katolików to także nie jest żaden problem – nawet jeśli sarkają na otaczający nas świat, w wielu sprawach są do niego świetnie przystosowani.
Na szczęście działalność takich organizacji jak wspomniany wyżej Społeczny Ruch Świętowania Niedzieli pokazuje, że wciąż istnieje w Kościele w Polsce myśl społeczna ambitniejsza niż „święcenie” sieci handlowych.
Tekst ukazał się pierwotnie w internetowym tygodniku "Nowa Konfederacja", NR 4/2013, 31 PAŹDZIERNIKA–6 LISTOPADA.
Krzysztof Wołodźko
Utwórz swoją wizytówkę
Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty.
Wyją syreny, wyją co rano,
grożą pięściami rude kominy,
w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną,
noc jest przelaną kroplą jodyny,
niechaj ta kropla dzień nasz upalny
czarnym - po brzegi - gniewem napełni -
staną warsztaty, staną przędzalnie,
śmierć się wysnuje z motków bawełny...
Troska iskrą w sercu się tli,
wiele w sercu ognia i krwi -
dymem czarnym musi się snuć
pieśń, nim iskrą padnie na Łódź.
Z ognia i ze krwi robi się złoto,
w kasach pękatych skaczą papiery,
warczą warsztaty prędką robotą,
tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery,
im - tylko radość z naszej niedoli,
nam - na ulicach końskie kopyta -
chmura gradowa ciągnie powoli,
stanie w piorunach Rzeczpospolita.
Ciąży sercu wola i moc,
rozpal iskrę, ciśnij ją w noc,
powiew gniewny wciągnij do płuc -
jutro inna zbudzi się Łódź.
Iskra przyniesie wieść ze stolicy,
staną warsztaty manufaktury,
ptaki czerwone fruną do góry!
Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi
drogę, co dzisiaj taka już bliska?
Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi,
gniewną, wydartą z gardła konfiskat.
Władysław Broniewski, "Łódź"
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka