Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko
202
BLOG

Wiara w czasach popkultury

Krzysztof Wołodźko Krzysztof Wołodźko Kultura Obserwuj notkę 16

Wczoraj w krakowskiej CHIMERZE odbyła się promocja „Przesilenia”, czwartej (mini)powieści Andrzeja Horubały. W weekendowej "Rzeczpospolitej" recenzję – troszkę obok samej książki – opublikował Krzysztof Kłopotowski („Egzorcyzmy popkultury”).

 
Promocję zorganizował Klub Debaty Politycznej, dyskusję moderował Wojciech Kolarski. W roli dyskutantów-zagajaczy wystąpili Maciej Prus (pisarz, właściciel kultowej knajpy „Piękny Pies”), o. Krzysztof Mądel SJ, i autor niniejszej notki. Fragmenty książki czytał Artur Wroński, właściciel CHIMERY (i mecenas wielu krakowskich wydarzeń kulturalnych).
 
„Przesilenie” to rzecz, którą można zakwalifikować jako moralitet, lecz jego puenta urywa się tam, gdzie właściwie całą historię można by zacząć.
 
Media, telewizja publiczna, dwóch producentów, którzy szukają swojej szansy, trampoliny do sławy i wielkiej kasy. W Lubartowie, na początku lat 90-tych, trochę przypadkiem spotykają didżeja lokalnego radia, Krzyśka, którego nazywają Rzeźnikiem. Wszystko jest przaśne i prowincjonalne. Ale facet okazuje się być samorodnym talentem. Ruszają z talk-show, który da im dobrobyt i silną pozycję w branży...
 
Przeskok, skacowany Wojtek - producent budzi się w „kraju umiarkowanego faszyzmu”, jak nazywa III RP rządzoną przez Kaczyńskich. Jest po rozwodzie, odkrywa uroki przygodnego seksu i niezobowiązujących przygód. Wq... go prawicowi politycy, kler i znajomi, których uważa za świętoszkowatych. I raptem dowiaduje się, że jego Rzeźnik, kurak znoszący złote jaja chce mu się urwać ze smyczy. Podkupiony przez konkurencję? Nie, nawraca się...
 
Narrację prowadzi Wojciech, jest to właściwie monolog faceta, którego całym światem jest osiągnięty sukces, złotonośny program w TV i wynikające stąd profity. Człowiek, którego język i mentalność nie wykracza poza dość ciasny krąg zainteresowań i fascynacji. Fascynacji ciałem, pieniądzem, oznakami prestiżu. Dobry w swojej branży, ale totalnie spłaszczony. Postać jak z T.S. Eliota: „chochołowy człowiek”. I nagle musi skonfrontować się z czymś zupełnie innym, z wydarzeniami, którego są mu niemal zupełnie obce, a przynajmniej zewnętrzne wobec tego, czym karmił swoje człowieczeństwo.
 
Język powieści, język narracji, sposób opowieści Wojtka jest agresywny, pogardliwy, nierozumiejący. Wychwytuje tylko to, co jest domeną jego branży, co jest życiem – jak to określił Krzysztof Mądel – ludzi z medialnego półświatka. Dobro, które staje się udziałem Krzyśka (Rzeźnika) jest dla niego brzydkie, modlitwy i rytuały religijne: spłaszczone do zewnętrznych znaków. Brzydzą go ludzie w kościele na warszawskiej ul. Długiej, do którego trafia w poszukiwaniu swojej „zabłąkanej owieczki”. Brzydzą go ludzie nie poddani medialnemu retuszowi, biedniejsi od niego, ludzie, którzy nie osiągnęli sukcesu. Wiarę odbiera jako oznakę słabości, domenę ludzi brudnych i szpetnych. Jego ciało jest inne: jest „fit”, zadbane, poddane dłoniom masażystów, ubrane w najdroższe markowe ciuchy. Bo jego opowieść jest opowieścią ciała, albo umysłu poddanego ciału.
 
I nawet jeśli widzi brzydotę medialnego świata (scena opisu Diny - Niny Terentjew), jego pozory, jego prostaczą, kiczowatą naturę, to jednak jest częścią tego spektaklu, a znajomość kulis czyni go kimś lepszym, wtajemniczonym w tę rzeczywistość, za którą podążają miliony, wpatrzone w ekran.
 
Horubała rozprawia się ze swoim środowiskiem bez taryfy ulgowej. Jak sam przyznał, w opowieści wykorzystał wydarzenia, które przytrafiły się jego znajomym naprawdę. Kłopotowski czyni mu zarzut, że „zepsuł” temat na znacznie dłuższą powieść, która obrazowałaby „medialną III RP”. Taka powieść jest zresztą idee fix red. Kłopotowskiego. Nadto, autor „Egzorcyzmów popkultury” także w typowej dla siebie manierze próbuje łączyć Junga z katolicyzmem, czyniąc – może nie wprost - zarzut Horubale, że ten jego katolicyzm jest tak „przaśny” i nienowoczesny. Ale diabeł, który staje obok Rzeźnika (Krzyśka) w postaci pustki niekoniecznie musi być traktowany jako ontologiczny, augustiański (czy właściwie neoplatoński) brak dobra/brak bytu (a na co tam Jung, ja nie wiem...). Teologia katolicka mówi o szatanie jako dezintegracji bytu, anty-osobie, ruinie bytu tak wielkiej, że przypomina nicość. Tu zresztą, w momencie gdy autor na kartach powieści na chwilę  oddaje głos Rzeźnikowi pojawia się wprost jedyny głębszy moment, moment stricte metafizyczny i ortodoksyjnie katolicki: Zły jako realny byt, który bytowi próbuje zaprzeczyć. A równocześnie ta pustka, którą jest szatan staje się alegorią blichtru i czczości świata mediów, theatrum munditoczy robak pascalowskiej nudy, znicestwienia; puder i światła kamer ukrywają pustkę, moralną i duchową degenerację gwiazdek, gwiazdorów mediów i decydentów pop-kultury.
 
Nie zgadzam się z opinią Macieja Prusa, który trochę z przekory, trochę na serio wcielił się wczoraj w rolę oskarżycia: książka nie jest antykatolicka, ani nie jest zepsuta przez zepsuty, cyniczny, prześmiewczy język, jakiego używa Horubała (że mu się udało, świadczą wczorajsze reakcje: od śmiechu po skonfundowane miny niektórych pań). Ona jest opowieścią o wierze i niewierze w czasach popkultury. Nawrócenie nie odbywa się w scenerii mediolańskiego ogrodu, bez dochodzącego zza muru dziecięcego głosu: „Tolle, lege” (Bierz i czytaj), jest niemal komiksowe, banalne, bo ludziom brak języka, brak gruntu, by to  doświadczenie opisać. Ale jak mówił o. Mądel: jest sens w opisywaniu dobra językiem negatywnym. W ten sposób wydobywa się jego wielkość i rzeczywistą niewyrażalność, nieprzystającą do tego, co potrafią wymówić konsumenci, wyrobnicy i kreatorzy pop-kultury.
 
Powieść urywa się tam, gdzie mogłaby się zaczynać: Rzeźnik uczynił dopiero pierwszy krok. Ale co czeka go dalej? To pytanie dotyczy każdego neofity. I każdego wierzącego, aż do grobowej deski. I po niej.
 
Andrzej Horubała, "Przesilenie", FRONA, Warszawa 2010, seria: "Opowieści z procy"
 

 
Od lewej: o. Krzysztof Mądel, C., Andrzej Horubała, Maciej Prus
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 
 

Krzysztof Wołodźko Utwórz swoją wizytówkę Krzysztof Wołodźko, na ogół publicysta. Miłośnik Nowej Huty. Wyją syreny, wyją co rano, grożą pięściami rude kominy, w cegłach czerwonych dzień nasz jest raną, noc jest przelaną kroplą jodyny, niechaj ta kropla dzień nasz upalny czarnym - po brzegi - gniewem napełni - staną warsztaty, staną przędzalnie, śmierć się wysnuje z motków bawełny... Troska iskrą w sercu się tli, wiele w sercu ognia i krwi - dymem czarnym musi się snuć pieśń, nim iskrą padnie na Łódź. Z ognia i ze krwi robi się złoto, w kasach pękatych skaczą papiery, warczą warsztaty prędką robotą, tuczą się Łodzią tłuste Scheiblery, im - tylko radość z naszej niedoli, nam - na ulicach końskie kopyta - chmura gradowa ciągnie powoli, stanie w piorunach Rzeczpospolita. Ciąży sercu wola i moc, rozpal iskrę, ciśnij ją w noc, powiew gniewny wciągnij do płuc - jutro inna zbudzi się Łódź. Iskra przyniesie wieść ze stolicy, staną warsztaty manufaktury, ptaki czerwone fruną do góry! Silnym i śmiałym, któż nam zagrodzi drogę, co dzisiaj taka już bliska? Raduj się, serce, pieśnią dla Łodzi, gniewną, wydartą z gardła konfiskat. Władysław Broniewski, "Łódź"

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (16)

Inne tematy w dziale Kultura