cogito48 cogito48
260
BLOG

Antyklerykała portret pamięciowy

cogito48 cogito48 Rozmaitości Obserwuj notkę 2

 

Jedną z czynności, która wydaje się sprawiać ludziom największą przyjemność, jest wygłaszanie opinii (często kategorycznych) na tematy na których się nie znają. Medycyna i piłka nożna to dwa sztandarowe już przykłady. Ponieważ mija właśnie półtora roku mojego podglądania Salonu24 z perspektywy kuchni, postanowiłem nie opierać się dłużej pokusie i podzielić się z cierpliwym Czytelnikiem moimi obserwacjami natury socjologicznej, do których zawodowo nie mam absolutnie żadnego prawa.

Na tematy bieżącej polityki raczej się tutaj nie wypowiadam, więc nie daję politycznym szalikowcom dodatkowej okazji do wzajemnego okładania się pałkami wszechzwiązkowego europejskiego postępu czy drzewcami narodowych sztandarów. Jak dotąd, ze wszystkich moich tekstów najwięcej komentarzy wywołał Artystom wolno? dotyczący wyroku gdyńskiego sądu w sprawie osobnika posługującego się ksywką Nergal. Dyskusja – jak na internetowe obyczaje – była średnio agresywna, natomiast ujawniła wysoki poziom antyklerykalizmu u części dyskutantów. Podobne reakcje wywołał niedawny świetny tekst Janusza Wojciechowskiego Uwaga kościołożercy, krzyżowstręty i religiofoby, tyle że tam poziom agresji dyskutantów był już zdecydowanie wyższy, bo w grę wchodziły aż dwie wywołujące emocje kwestie – Kościół i pieniądze.  

Ciekawe, dlaczego tak się dzieje w kraju, w którym zdecydowana większość obywateli jest ochrzczona, a w którego historii Kościół katolicki zapisał tak wiele pięknych kart? Zgorszenie, jakiego powodem bywają pojedynczy duchowni tego nie wyjaśnia, nawet zważywszy rozgłos nadawany takim przypadkom przez media. Antyklerykalizm polityków to często zwykły koniunkturalizm; wojujący z Kościołem publicyści czy, excusez le mot, celebryci mogą liczyć na poklask opiniotwórczych elit i towarzyszący mu dostęp do zaszczytów i mamony. Natomiast szczery antyklerykalizm niektórych blogerów wydaje się być absolutnie bezinteresowny.

Tym ciekawszym zajęciem jest zatem próba dotarcia do jego źródeł, co pozwoli nam stworzyć coś w rodzaju profilu psychologicznego internetowego antyklerykała (żeby było uczciwie - moja wiedza psychologiczna jest mniej więcej równa socjologicznej), albo też kilka profili.

Profil pierwszy trafnie zdiagnozowała mniej więcej pół roku temu blogerka Eska w brawurowo napisanym tekście Dlaczego przeszkadza krzyż w Sejmie. To ludzie, którzy wstydzą się swego wiejskiego pochodzenia i chcieliby o nim zapomnieć. A więc także o babci, która ciągle odmawiała różaniec i o wszelkich przejawach religijności, tak mocno na wsi obecnej. Przedstawiciele tej grupy chętnie usunęliby krzyż z sejmu, ze szpitali, szkół i innych budynków publicznej użyteczności.

Drugą grupę stanowią ci, którzy zazwyczaj w młodości, zaniedbali praktyki religijne – często ze zwykłego lenistwa czy wygodnictwa. Ich rodzice lub najdalej dziadkowie musieli być ludźmi wierzącymi, ale oni uznali, że religia to zacofanie. Czyli zdradzili jakąś część swej tożsamości. Zdradzający – ideę czy osobę – na ogół odczuwa jednak coś, co dzisiaj jest nazywane psychicznym dyskomfortem, a kiedyś nazywało się po prostu wyrzutami sumienia. W takiej sytuacji możemy zrobić jedną z dwóch rzeczy: albo przyznać się przed sobą do błędu (dla większości bardzo trudne) i spróbować go naprawić, albo iść w zaparte. W tym drugim przypadku musimy jednak swój postępek przed samym sobą usprawiedliwić, co najłatwiej zrobić zrzucając całą winę na zdradzonego. Ci, którzy poszli w zaparte, najchętniej usunęliby krzyż także z budynków kościelnych, górskich szlaków, rozstajnych dróg, a także dekoltów żeńskiego personelu pokładowego.

Typ trzeci uaktywnia się gdy słyszy, że publiczne pieniądze trafiają na cele związane z kultem religijnym, także na ochronę zabytkowych obiektów sakralnych. Tym trzeba przypominać, że Kościół istnieje nie dlatego, że jest potrzebny nielubianym księżom i biskupom, lecz dlatego, że jest potrzebny wiernym. Ci jako obywatele i podatnicy mają prawo współdecydować na co przeznacza się ich podatki. O finansowym aspekcie tej sprawy był właśnie wspomniany wcześniej tekst Wojciechowskiego. Antyklerykał o tym profilu pod hasłem rozdziału kościoła i państwa najchętniej pogoniłby siostry zakonne ze szpitali, kapelanów ze szpitali i z wojska, katechetów ze szkół, a wszystkich ich obłożył wysokimi podatkami.

I wreszcie grupa czwarta. To ci, którzy alergicznie reagują na obecność duchownych, gdziekolwiek by się nie pojawili. Najchętniej zakazaliby księżom pojawiania się w sutannach na ulicy – być może nie wiedzą, że jest na świecie kraj, w którym takie przepisy do niedawna obowiązywały, co jednak nie doprowadziło tam do upadku Kościoła, a jakby wręcz przeciwnie. Ten rodzaj antyklerykalizmu może rzecz jasna wynikać z każdej z podanych wcześniej przyczyn, ale ja widzę jeszcze jedną. Otóż kler katolicki niewątpliwie się wyróżnia: przede wszystkim ubiorem i językiem (zarówno tym co i tym jak mówią), a widocznie wielu ludzi ma trudności w zaakceptowaniu tej inności.

No i mamy problem. Bo wygląda na to, że dla naszych czempionów i czempionek tolerancji, z łatwością akceptujących mniejszości narodowe, etniczne, jedno- i dwupłciowe, trzeba będzie zorganizować specjalny dokształt w zakresie tolerancji właśnie. Może wtedy ta niespełna jednoprocentowa mniejszość przestanie im przeszkadzać? Wystarczy dobrze napisać projekt, a Bruksela na pewno dofinansuje.

cogito48
O mnie cogito48

Cogito ergo sum - dlatego nie przepadam za salonami

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Rozmaitości