Każdy kto parał się nauczaniem języka obcego musiał się zetknąć z pytaniem dlaczego, zadanym gdy użycie takiej lub innej formy wydawało się pytającemu nielogiczne albo niezgodne ze znanymi dotąd zasadami. Ja wtedy odpowiadałem pytaniem: "A dlaczego po polsku mówisz, że w auli jest około setki studentów ale w sali obok nie ma nikogo. Czyli używasz czasownika być na przemian z mieć?"
W języku jak w życiu, fakty trzeba po prostu przyjąć do wiadomości. Taka a nie inna jest poprawna forma i koniec, kropka – nie ma o czym dyskutować. Znajomych czy przyjaciół miewamy w Niemczech, we Francji, w Wielkiej Brytanii, ale nie wiedzieć czemu, na Białorusi, na Węgrzech czy na Litwie, choć w tym ostatnim przypadku niektórzy Litwini dopatrują się przejawów polskiego imperializmu.
Podobnie do niedawna rzecz miała się z nazwami zawodów czy specjalności – moja koleżanka po fachu to tłumaczka, w rejonowej przychodni pieczę nad mym zdrowiem sprawuje lekarka, do której wszelako zwracam się Pani Doktór i odnoszę wrażenie, że wcale nie zależy jej na tym by ją tytułować doktórką.
Z kolei na wyższych uczelniach tradycją było, że tytuły, stopnie naukowe i niektóre specjalności występowały wyłącznie w rodzaju męskim – archeobotanik, magister, doktor, profesor i tyleż miało to wspólnego z męskim szowinizmem, co na Litwie z imperializmem.
Owszem, istnieje też w polszczyźnie forma profesorka – dawno temu, bo za moich licealnych czasów, takiej formy używaliśmy zwracając się do naszych nauczycielek. A ponieważ młodzież zawsze mówiła szybko i niezbyt starannie, brzmiało to na ogół pani psorko. Do nauczycieli używało się formy profesor, czyli takiej samej, jak na uniwersytecie, a więc – o paradoksie – to żeńska forma profesorka mogła być przez niektóre nauczycielki traktowana jako dyskryminująca, bo mniej prestiżowa. A że bywały wśród nich kobiety dużo bardziej światłe od niektórych dzisiejszych dżenderowych profesorek, to już zupełnie inna historia.
Spotkaną właśnie koleżankę o feministycznych poglądach a podobnym do mojego wykształceniu spytałem, czy jako filologa nie razi jej ministra – dla mnie niewątpliwie obce ciało w języku polskim. Najpierw mnie poprawiła, że jest filolożką, a potem powiedziała, że trzeba zmieniać te formy w języku, które są przejawem męskiej dominacji. Biedna premier Suchocka, pomyślałem – ciekawe, co jej zrobią?
Na szczęście język, będący tworem żywym, niechętnie poddaje się zabiegom na otwartym organiźmie. Stąd też moja nadzieja, że i tym razem obroni się przed ideologicznie motywowaną krucjatą. Tak jak przed laty obronił się przed polityczną kampanią "odgermanizowywania". Wtedy Bogu ducha winnego listonosza, istotnie żywcem przetłumaczonego z niemieckiego, wszelako z poszanowaniem zasad języka polskiego, próbowano zastąpić doręczycielem pocztowym, a hebel strugiem. Listonosz na szczęście się ostał, bo trudno by się Skaldom śpiewało o doręczycielu pocztowym, a jeśli ktoś ten strug kupił – w przenośni i dosłownie – to i tak przy jego pomocy nadal hebluje, a nie struga. Chyba że wariata – jak współcześni inżynierowie i inżynierki językowej politpoprawności.
Inne tematy w dziale Rozmaitości