Księdzu Adamowi Bonieckiemu szefostwo zakazało niedawno wystąpień w nie-katolickich mediach, W Tygodniku Powszechnym wolno mu nadal pisać, co przeczy szeroko upowszechnianej tezie, jakoby Kościół kneblował duchownemu usta. Zakaz wydał prowincjał marianów, którego jurysdykcja nie sięga niestety tak daleko, by objąć wszystkich duszpasterzy lubiących bywać na medialnych salonach – a to u Moniki Olejnik, a to u Tomasza Lisa, a to jeszcze w paru innych redakcjach, całkiem dla osoby duchownej niestosownych.
Dlaczego niestosownych? Ano dlatego, że Kościół i media (poza katolickimi) należą do dwóch odrębnych porządków – Kościół do "być", a media – między innymi poprzez swą zależność od reklamodawców – do "mieć". I to jest powód, dla którego "cywilne" media, nawet jeśli nie są opanowane przez antyklerykalnych lewaków, są Kościołowi mało przychylne.
Cóż zatem może osiągnąć duchowny dający się namówić na wystąpienie w cywilnych mediach? Że jego wystąpienie przysłuży się ewangelizacji? A może że głos Kościoła w ważnej dlań sprawie dotrze do szerokiej opinii publicznej? Owszem, dotrze, choć niekoniecznie w formie zamierzonej przez autora wypowiedzi. Dziennikarz (nolens volens reprezentujący "mieć") często nie potrafi właściwie zrozumieć sensu wypowiedzi osoby duchownej, bez czego nie może dokonać nie zniekształcających owego sensu redakcyjnych skrótów. Nawet jeśli założymy jego dobrą wolę.
A czegóż może szukać osoba duchowna w programie dziennikarza, którego nie sposób nawet o dobrą wolę podejrzewać? Mołojeckiej sławy? A może sądzi, że jest w stanie takiego dziennikarza przechytrzyć i dotrzeć do szerokiej publiczności ze swym przesłaniem? Taki duchowny popełnia chyba grzech pychy (mniej zorientowanym Czytelnikom przypomnę - w chrześcijaństwie jest to jeden z siedmiu grzechów głównych). Wiadomo przecie, że przechytrzyć diabła udaje się tylko bohaterom ludowych baśni.
Jeśli nie z naiwności ani nie z pychy, to z czego wynika to dające się zaobserwować u niektórych pasterzy mojego Kościoła tzw. parcie na szkło? Z perspektywy mojej kuchni wygląda na to, że ze zwykłej próżności. Wszak duchowni to też ludzie i mają ludzkie słabości. I dlatego nie dziwię się prowincjałowi marianów że próbuje przeciwdziałać szkodom, jakie ta właśnie przywara może wyrządzić całemu Kościołowi.
Niech więc biskupi i księża pisują w katolickich czasopismach, goszczą w katolickich redakcjach, telewizjach i rozgłośniach, piszą listy pasterskie w ważnych dla narodu sprawach, ale niech się nie dadzą wodzić na pokuszenie gazetom wyborczym, wprostom czy tefauenom. Bo z tego więcej szkody niż pożytku.
Inne tematy w dziale Rozmaitości