cogito48 cogito48
210
BLOG

CZY POWINNIŚMY SIĘ BAĆ MŁODEJ LEWICY?

cogito48 cogito48 Rozmaitości Obserwuj notkę 0

 

Krótka ankieta personalna autora

wiek: 62 lata

stan cywilny: żonaty (raz)

wyznanie: rzymskokatolickie

przynależność partyjna: brak (od zawsze)

Ankieta wiele wyjaśnia. Na przykład to, że jako osoba wierząca jestem w pełni świadom, że raj nie należy do ziemskiej rzeczywistości. Innymi słowy, raj na ziemi to utopia. Ja o tym wiem, ale ponieważ lewicowcy to często ludzie niewierzący, więc o tym nie wiedzą. Nic więc dziwnego, że ci w moim wieku lub ode mnie starsi na pytanie z gatunku "Jak leci?" odpowiadają czasem: "Gorzej niż było, ale lepiej niż będzie". I rzeczywiście – jeśli odrzucimy perspektywę wieczności, to taka jest smutna prawda.

A świat jest naprawdę piękny! Cóż innego może powiedzieć ktoś taki jak ja, kto przeżywszy dwie trzecie swego życia pod rządami lewicowego totalitaryzmu, doczekał jednak Polski demokratycznej, suwerennej, z szansami na rozwój normalnej gospodarki? Polska nie jest rajem na ziemi, bo to niemożliwe, ale w skali mojego jednostkowego życia jest przykładem niewiarygodnej wprost zmiany na lepsze.

Lewicowców to jednak nie cieszy – ich martwi fakt, że świat, Europa czy Polska nie są rajem. Mógłbym im współczuć tego pesymistycznego oglądu rzeczywistości, gdyby nie ponawiane przez lewicę próby wprowadzenia raju na ziemi w jedyny znany jej sposób, streszczający się w trzech słowach:

zburzyć, zniszczyć, wybebeszyć!

Lewica uważa, a przynajmniej postępuje tak jak gdyby od zawsze uważała, że jedynym sposobem osiągnięcia postępu jest budowa nowego, lepszego świata na gruzach starego. Dwieście z góra lat temu uznała, że aby obalić monarchię, nie wystarczy uciąć głowy królowi, ale pod jakże szczytnymi hasłami wolności, równości i braterstwa, należy uciąć głów kilkadziesiąt tysięcy i jeszcze narobić bałaganu w kalendarzu. Ten grzech pierworodny dążenia do celu bez względu na koszty, niszcząc wszystko po drodze, zawsze już będzie lewicy towarzyszyć.

Jakieś sto lat później lewica uznała, że całe zło świata z prywatnej własności się bierze i po jakimś czasie zafundowała nam kolejny nowy, wspaniały świat – tym razem ofiar było niestety po wielekroć więcej, a skutki tego lewicowego eksperymentu odczuwamy w naszej części Europy do dzisiaj.

Potęga słowa

Z tego, jaką bronią może być celne słowo, lewica zawsze zdawała sobie sprawę i wykorzystywała to w sposób tyleż zręczny, co perfidny. Komuniści na przykład wiedzieli, że by przeciwnika zdyskredytować, wystarczy dlań znaleźć odpowiednie imię. Jeśli się kogoś raz nazwało, w zależności od bieżących potrzeb, kułakiem, wichrzycielem, warchołem, skrajnym antykomunistą (reakcjonistę) czy politykierem, to nie tylko zwalniało to z obowiązku odniesienia się do poglądów takiej osoby, ale też często uzasadniało zamykanie jej do łagru czy więzienia, a nierzadko jej fizyczną likwidację.

Metoda ta stosowana jest i dziś, z tym że ponieważ nie żyjemy już na szczęście pod rządami lewicowego totalitaryzmu, inaczej myślących nie morduje się i nie zamyka nagminnie do więzień, co nie znaczy, że nie ciąga się ich po sądach. Inne też są dziś stosowane przez lewicę epitety. Jeżeli ktoś powie, że niektóre środowiska żydowskie, zwłaszcza w Stanach Zjednoczonych, upowszechniają krzywdzący stereotyp Polaka-katolika-antysemity, to znaczy że jest antysemitą. A z antysemitami się nie dyskutuje. Jeżeli ktoś nie wyraża entuzjazmu dla idei zrównania małżeństw ze związkami homoseksualistów i adoptowania przez te ostatnie dzieci, to jest homofobem i basta! A jak jesteś homofobem, to nie jesteś godzien zostać nie tylko unijnym komisarzem, ale nawet Miss USA. Na naszym podwórku, środowiska gejowskie kilka miesięcy temu rozpoczęły walkę o wprowadzenie w Polsce instytucji berufsverbot dla homofobów – na razie, zapewne na zasadzie projektu pilotażowego, dla jednego. I myliłby się kto by przypuszczał, że chodzi tu o przedstawiciela jakiegoś wyjątkowo opiniotwórczego zawodu. Chodzi o faceta, którego zawodem jest pilnowanie, by futbolówka nie wpadła do bramki, podobno zresztą dobrego specjalistę w swoim fachu. Wszystko pod szczytnymi hasłami Rewolucji Francuskiej uzupełnionymi magicznym słowem:

tolerancja

Kiedy prowadziłem na uczelni zajęcia ze studentami, miałem do czynienia ze studentami płci obojga, a także z przedstawicielami różnych nacji – oprócz Polaków, z Niemcami z NRD, z Kubańczykami, Wietnamczykami, Algierczykami i pewnie jeszcze kilku innych narodów i kultur, których w tym momencie nie pamiętam. Różnili się od Polaków – czasem kolorem skóry, a czasem tylko akcentem z jakim mówili zarówno po angielsku jak i po polsku. Ale do głowy by mi nie przyszło, by z powodu tych "widocznych gołym uchem" różnic kogokolwiek faworyzować lub dyskryminować. Dla mnie byli to po prostu studenci; raz lepsi, raz gorsi – jak to studenci.

Jednak nie świadczy to o mojej tolerancji, a w każdym razie tolerancji w lewicowym rozumieniu tego pojęcia. Nowoczesny człowiek prawdziwie tolerancyjny po prostu różnic nie widzi. To trochę tak, jak podczas meczu piłki nożnej przy deszczowej pogodzie. Na początku widzimy, że w drużynie jest na przykład dwóch czarnoskórych piłkarzy, ale pod koniec wszyscy są już tak umorusani, że trudno ten fakt zauważyć. I to jest ideał, do którego dążą współcześni lewicowcy – wszyscy mamy być tak umorusani, by nie było widać różnic. Ale że nie zawsze można liczyć na deszcz, należy w sobie wypracować bezcenną umiejętność ich niedostrzegania. To naprawdę nie jest takie trudne, o czym można się przekonać czytając "Nowe szaty króla" Andersena. Jak pamiętamy, sytuacja w najlepsze zmierzała już do powszechnej jednomyślności w kwestii królewskich szat, gdy nagle wszystko popsuł jakiś nieodpowiedzialny bachor. Gwarancją, że taki skandal się nie powtórzy, jest tylko

edukacja w odpowiednim środowisku.

Takim środowiskiem nie jest dla lewicy tradycyjna rodzina. Z kilku powodów, ale przede wszystkim właśnie dlatego, że przekazuje z pokolenia na pokolenie pewne tradycyjne wartości. A także dlatego, że ogranicza jednostkę – poprzez stawiane wymagania, wywieraną presję a także, o zgrozo, poprzez stosowanie nakazów i zakazów. A jak wiemy, "zabrania się zabraniać" to jedno z haseł studenckiej rewolty z 1968 roku (nie mylić z wydarzeniami marcowymi w naszym kraju) – mitu założycielskiego współczesnej zachodnioeuropejskiej lewicy – z zapałem głoszone wówczas przez dzisiejszych luminarzy Parlamentu Europejskiego.

Dlatego lewica będzie lansować i popierać wszelkie działania ograniczające wpływ rodziców na własne dzieci, w tym prawo do adopcji przez pary homoseksualne. Daje to po prostu większą szansę na to, że wychowane w takich warunkach dziecko w przyszłości nie wyrwie się z okrzykiem "Król jest nagi!"

A co z państwem? Też jest źródłem nakazów i zakazów, a więc ucisku. Czy też należy dążyć do jego stopniowego rozmontowania? Tu mamy pewną sprzeczność, bo logicznie rzecz ujmując – tak, tylko kto by potem finansował bezpłatną aborcję na życzenie, darmowe środki antykoncepcyjne, ulgi podatkowe dla związków jednopłciowych i inne prezenty, które dzisiejsza lewica zalicza do katalogu podstawowych praw człowieka. Poza tym, bez zaangażowanie państwowego aparatu represji, walka z tymi, których lewica raczy nazwać homofobami, rasistami czy antysemitami będzie na pewno trudniejsza i dużo mniej skuteczna.

Dlaczego boję się (o) młodych lewicowców?

Młodzi z natury rzeczy są wrażliwi na krzywdę, nie tylko własną. Niestety, mają też skłonność do wyciągania pochopnych wniosków z jej przejawów, zwłaszcza jeśli te są odpowiednio naświetlone przez media (brak doświadczenia) oraz do podejmowania nie dość przemyślanych działań. A ponieważ ich pamięć historyczna, zwłaszcza gdy idzie o historię najnowszą, jest krótka, łatwo mogą ulec pokusie aprobowania metod lub systemów już w nie tak odległej przeszłości skompromitowanych, albo najzwyklejszej w świecie manipulacji.

Na stronie internetowej Krytyki Politycznej znalazłem taki oto młodzieńczy wic: REDakcja. Ja wiem, że młodzi nawet gdy się w coś angażują na poważnie, starają się wprowadzać elementy żartu czy "zgrywy". Tylko że ten akurat żart jest w złym stylu, bo natychmiast przywodzi na myśl następujące lewicowe lub lewackie organizacje i ruchy:

  • ­włoskie Czerwone Brygady (porwali i zamordowali byłego włoskiego premiera, Aldo Moro),
  • ­niemiecką Frakcję Armii Czerwonej (zamordowali niemieckiego prokuratora generalnego i przewodniczącego konfederacji pracodawców),
  • ­czerwonych gwardzistów (hunwejbinów) w Chinach, aktywnych w czasach Rewolucji Kulturalnej (liczba ich ofiar trudna do ustalenia),
  • ­Czerwonych Khmerów w Kambodży (wymordowali lub spowodowali śmierć przynajmniej jednej piątej własnego narodu).

Wystarczy? To wszystko działo się nie tak dawno, bo w latach 60-tych i 70-tych XX wieku, o czym pewnie nie wiedzą młodzi lewicowcy z Krytyki Politycznej. Bo jeśli wiedzą, to wtedy wszyscy powinniśmy się ich bać.

cogito48
O mnie cogito48

Cogito ergo sum - dlatego nie przepadam za salonami

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze

Inne tematy w dziale Rozmaitości