Na łamach „Dziennika" trwa inteligentna, ale merytorycznie trochę dziwna dyskusja o aspiracjach polskich konserwatystów (czy jak kto woli prawicy). Wszystko wzięło się od przewrotnej tezy naczelnego tej gazety, że konserwatyści w Polsce mają wszystko co mogliby chcieć mieć, a nawet trochę więcej. W związku z tym - chyba - powinni w końcu zamknąć dzioby, a może najlepiej zbiorowo emigrować w takie miejsca na ziemi, gdzie mogliby jeszcze o coś trochę powalczyć (może do pięknej ojczyzny pana Zapatero, a może najlepiej od razu do ludowych Chin, aby tam wprowadzić zakaz aborcji?). Naczelny - jak przystało na intelektualistę - w sposób dość wysublimowany nam - konserwatystom lekko grozi, że gdybyśmy jednak tu i teraz, czyli w Polsce nadal zamierzali o coś walczyć, to on w każdym razie uzna nas za RECONQUISTĘ, czyli (przypomnijmy tym, którzy nie pamiętają) - potencjalnych przynajmniej sprawców jakiejś rzezi religijnej na heretykach.
W całej tej ciekawej dyskusji mnie uderzają dwie kwestie. Pierwsza, bardzo praktyczna, a może nawet pedagogiczna. Że mianowicie w czasie gdy prawica umiarkowana w Polsce rządzi, a ta trochę ostrzejsza jest w opozycji - naczelny „Dziennika" wzywa ją najnormalniej do nic-nie-robienia. Zupełnie tak, jakby owa prawica żyły sobie każdego dnia wypruwała, żeby nam tu na prawicową modłę polską rzeczywistość przeorać i trzeba ją było wzywać do choć trochę większej dawki sybarytyzmu i lenistwa. Czytam i oczy przecieram ze zdumienia, bo jako żywo widzę prawicę niebotycznie rozleniwioną, której naprawdę nic naprawdę robić się nie chce. I głowę sobie wysilam, co by tu zrobić, żeby im się choć trochę chciało chcieć. Skąd więc naczelnemu wpadł do głowy taki akurat dziwaczny pomysł na pedagogikę nie-chcenia-niczego wobec rządzących? Może się odezwie na naszym blogu i do czegoś nas przekona?
A druga kwestia, to ta, że obie strony tego sporu przyjmują jakiś tajemniczy dla mnie katechizm konserwatywnych wartości w polityce. Bo przecież jeśli z otwartą głową i bez przesądów i ideologicznych kalek przez sekundę się zastanowić nad najważniejszymi postulatami politycznymi konserwatystów, to widać od razu, że Polska jest dla konserwatystów wyjałowionym ugorem, na którym warto by zabrać się do orki, a nie kwitnącym ogródkiem, w którym nie wiadomo czy nie zasadziliśmy już za dużo i nadmiernie bujnie kwitnących kwiatuszków.
No, weźmy do ręki jakiś podręczny katechizm polityczny konserwatysty. Po pierwsze - mówi on - buduj cały czas lepszy ustrój Rzeczypospolitej i coraz sprawniejsze instytucje, bo człowiek jest słaby i grzeszny i tylko dobre i skuteczne instytucje ocalają świat i nas samych. Czy od wielu lat widział kto w Polsce władzę troszczącą się o dobrą konstytucję i sprawnie zbudowane instytucje?
Po trzecie pamiętaj, że życie i ludzkie sprawy mają przekraczający nasz rozum i wiedzę odwieczny tor, nad którym nie można zapanować i dlatego wszelka władza wymaga decentralizacji, bo inaczej więcej czyni zamieszania niż pożytku. Czy ostatnim konserwatystą w Polsce w tym sensie nie był aby premier Buzek, a od tego czasu będzie już koło 10 lat?
Po czwarte - a tak naprawdę to chyba po pierwsze w katechizmie konserwatysty - wspólnota polityczna staje się lepsza tylko wtedy, gdy stara się jakoś - nawet nieudolnie, ale stara się - praktykować cnoty obywatelskie: odwagę cywilną, sprawiedliwość, roztropność, bezinteresowność. Czy poza krótkim czasem niezwykłym, jakim była końcówka komisji Rywina, któraś z partii ma stanowczy projekt podniesienia standardów władzy i polityki w Polsce?
Nie rozśmieszajcie zacni Panowie Dyskutanci prosto myślących ludzi. Miarą politycznej prawicowości nie jest publiczny wpływ Kościoła i religii, jak się zdaje Panom i Paniom wydaje. Są i były zawsze kraje bardzo religijne i politycznie zarazem bardzo lewicowe. Wystarczy popatrzeć na Amerykę Łacińską, w której rewolucyjno-lewicowe rządy, jak ostatnio sandiniści w Nikaragui, wprowadzili właśnie całkowity zakaz przerywania ciąży. To nie przypadek, że czołowa postać europejskiego socjalizmu Tony Blair - stał się dopiero co, w bardzo spektakularny sposób katolickim konwertytą. Oczywiście, warto także w polityce cenić religię. Ale - na miły Bóg - od tego nie zostaje się jeszcze politycznym konserwatystą!
13 kwietnia 2008 r.
Jan Rokita
Tekst opublikowany na portalu Polska XXI
Komentarze
Pokaż komentarze (59)