Niemal każdy, kto obserwuje życie publiczne w III RP ma świadomość, że przestrzeń medialna jest zalewana rozlicznymi tematami zastępczymi. Tylko w ostatnim czasie można było wskazać co najmniej kilka spraw, których rozmyślne nagłaśnianie posłużyło do odwrócenia uwagi Polaków od rzeczy prawdziwie istotnych. Począwszy od epatowania opinii publicznej sprawą zabójstwa dziecka, po celebrowanie wrzasków i bełkotu przedstawicieli grupy rządzącej. To ostatnie narzędzie bywa wykorzystywane coraz chętniej – szczególnie od chwili, gdy rządowi propagandyści dostrzegli, jak wyreżyserowane wystąpienia Tuska bądź błazenada posła na P. wywołują nerwowe reakcje wśród publicystów i polityków opozycji.
W ten sposób umiejętnie zwekslowano treść uchwały PiS-u dotyczącą zwrotu przez Rosję dowodów katastrofy smoleńskiej (a szerzej – sprawy związane z obchodami drugiej rocznicy tragedii) czy temat ustawy emerytalnej, zastępując je nagłaśnianiem występów Tuska i bluzgów posła na P. Te dość łatwe i prostackie zabiegi socjotechniczne będą stosowane w przyszłości, bo nie przynoszą grupie rządzącej żadnych szkód, skutecznie za to absorbują uwagę społeczeństwa i rozpalają emocje opozycji. Pozwalają również na bezpieczne sondowanie reakcji oraz pokonywanie kolejnych barier akceptacji dla chamstwa i głupoty. Dla rządowych propagandystów i ich medialnych pomagierów, badanie kwestii: jak dalece schamiało polskie społeczeństwo i jak bardzo przypomina bezwolny motłoch – musi stanowić fascynującą zabawę.
W tym samym czasie, gdy uwagę Polaków rozpalają słowa wynajętych klakierów - w zaciszu gabinetów handluje się koncesjami na polskie łupki, planuje ofensywę Gazpromu czy przygotowuje wdrożenie systemu Indect służącego inwigilacji obywateli.
Gdy większość z nas pasjonuje się roztrząsaniem bulgotu furiata – wprowadza się ustawę o zasadach małego ruchu granicznego z Rosją i bez rozgłosu otwiera kilkadziesiąt centrów wizowych, skazując nasz kraj na rolę rosyjskiej „wycieraczki” - państwa tranzytowego. Spektakl posła na N. został zręcznie wykorzystany do zaciemnienia skutków ustawy emerytalnej i planów wprowadzenia podatku dochodowego oraz posłużył do ukrycia zamachu na kolejną instytucję historyczną.
Dzięki nagłaśnianiu tych incydentów, na plan dalszy zeszła także sprawa włamania do telefonu prezydenta Kaczyńskiego i kłamstw rządu na temat „blokowania kart SIM” czy niezwykle ważne wnioski wynikające z raportu dr Grzegorza Szuladzińskiego o wewnętrznej eksplozji w tupolewie.
W ostatnich 4-5 latach można byłoby znaleźć pewnie z kilkadziesiąt zdarzeń, o których Polacy nie usłyszeli tylko dlatego, że zasypano je tematami zastępczymi i obłożono klątwą milczenia, a jeśli nawet opozycja próbowała je wydobyć – zakrzyczano jej głos zgiełkiem medialnych błaznów. Za rezygnację z drążenia tematów: afery marszałkowej, umowy gazowej z Rosją, ustawy o IPN, poszerzania uprawnień specsłużb czy reaktywacji układu byłych WSI –do dziś płacimy bolesną cenę.
Wprawdzie większość z nas deklaruje znajomość tych mechanizmu lub zapewnia o nabytej odporności, to nietrudno zauważyć, że wraz z pojawieniem się kolejnego substytutu – gra zaczyna się od początku. Sprzyjają temu zachowania polityków opozycji, którzy chętnie podejmują tematy zastępcze i brylują w programach propagandowych.
Tymczasem lektura 156 tekstu na temat chamstwa Palikota, komentarz do bełkotu Tuska czy opis gulgotania posła na N. – zapewne wzbudzają emocje, zaprzątają uwagę, a nawet mobilizują elektorat wokół słusznego oburzenia – jednak nawet na krok nie zbliżają nas do pokonania przeciwnika. Gdyby było inaczej, kilkuletni spektakl łgarstw, podłości i chamstwa w wykonaniu ludzi PO dawno już zmiótłby ich z życia publicznego. Jeśli zachowania tych postaci podlegałyby ocenom moralnym, a Polacy byliby zdolni do dokonania takich ocen – rządy PO-PSL skończyłyby się z dniem 10 kwietnia 2010 roku.
Jakkolwiek trudno zaakceptować ten fakt, to polskie społeczeństwo nie wymaga od grupy rządzącej ani „standardów demokratycznych” ani nawet elementarnej uczciwości. Odwoływanie się do tych wartości – w odniesieniu do postaci PO – musi brzmieć co najmniej infantylnie. Szczególnie po tragedii z 10 kwietnia i ujawnionych obecnie patologiach. Zasada: kto ma media, ten ma władzę – dopełnia obrazu klęski, bo o wyborach dokonywanych przez Polaków i ich zainteresowaniach decydują wyłącznie mali demiurdzy, zaś wiara w pokonanie tego mechanizmu poprzez uczestnictwo w nagłaśnianiu bredni, przypomina obłędną taktykę potyczek na terytorium kontrolowanym przez wroga, zamiast wymuszenia walki na własnym terenie. Można sobie roić o skuteczności erystyki bądź uprawnianiu makiawelizmu, ale nie wolno zapominać, że o ostatecznym przekazie decyduje ten, do kogo media należą i czyje interesy reprezentują.
Tematy zastępcze, w tym rozpamiętywanie reakcji ludzi PO nie dostarczają nam żadnej wiedzy o polskiej rzeczywistości, nie pokazują niczego, o czym byśmy już nie wiedzieli. Dlaczego więc miałyby mnie poruszać jakkolwiek haniebne słowa Tuska skoro wiem, że wypowiada je tchórz uciekający przed odpowiedzialnością? Czym zadziwi mnie poseł na N., gdy mam świadomość, że chamstwo jest metodą prostaków na ukrycie histerycznego lęku?
Nie czuliśmy się przecież zaskoczeni peerelowską rzeczywistością, w której partyjny funk łgał, a esbek sięgał po pałkę. Skąd zatem zdziwienie u tych, którzy dostrzegają powrót do relacji z tamtego okresu i rosnące przerażenie władzy?
Zachowanie racjonalnej postawy wobec takich zachowań – przyjmujących dziś formę tematów zastępczych - nie może oczywiście prowadzić do ich akceptacji lub lekceważenia chamstwa i podłości. Nie sądzę jednak, by istniała potrzeba czynienia z nich motywów godnych wielodniowych akcji i absorbowania uwagi Polaków.
Tym bardziej, jeśli w tym samym czasie dzieją się rzeczy istotne. Gdy odbiorcy przekazu medialnego pochłonięci byli śledzeniem wypowiedzi kilku pajaców, miały miejsce dwa ważkie wydarzenia: Kongres Mediów Niezależnych i Kongres Polska Wielki Projekt. Oba zostały zgodnie przemilczane przez ośrodki propagandy – co dziwić nie może. Niestety, również media niezależne nie poświęciły obu kongresom wiele uwagi, choć były to wydarzenia, których przekaz należało mocno nagłaśniać i mówić o nich przez kilka dni.
Nie tylko ze względu na doskonałe wystąpienia uczestników i treści prezentowane podczas obrad, ale przede wszystkim dlatego, że były to inicjatywy niezależne od dyktatu władzy, a ze względu na tematykę pozwalały podjąć próbę przełamania monopolu tematów zastępczych. Jeśli w trakcie takich wydarzeń serwuje się głównie doniesienia o zachowaniach ludzi PO i po raz setny roztrząsa atak posła na N. – odbiorcy mają prawo sądzić, że również środowiska opozycyjne nie przywiązują do nich większej wagi.
Decydujące znaczenie ma zapewne fakt, że łatwiej jest nagłaśniać sprawy wywołujące najprostsze emocje niż rzeczowo napisać o tym, co działo się podczas kongresów i co z nich wynika dla Polski. Prościej też epatować kolejnym aktem słowotoku niż zwrócić uwagę na groźne następstwa ustawy lub dostrzec ukryte intencje władzy. Takie tematy nie tylko nie wyglądają atrakcyjnie i nie zapewniają poczytnego newsu, ale wymagają samodzielnych poszukiwań i niezależności od ośrodków propagandy.
Na przestrzeni ostatniego roku można wskazać co najmniej kilkanaście wydarzeń, które zostały szybko porzucone przez niezależne media na rzecz powielania bieżącej sieczki i tematów zastępczych. Począwszy od listu w sprawach polityki zagranicznej, treści Białej Księgi parlamentarnego Zespołu PiS ds. zbadania katastrofy smoleńskiej i sprawy inwigilacji prezydenta Kaczyńskiego, po prezentację „Raportu o stanie Rzeczpospolitej” (zastąpionego tematem „śląskości” i rzekomego nacjonalizmu partii opozycyjnej) czy wysłuchania publicznego w Brukseli.
Ile wypowiedzi Jarosława Kaczyńskiego, wystąpień Antoniego Macierewicza bądź inicjatyw środowisk opozycyjnych zostało zasypanych natychmiastową kontrą tematów zastępczych i było niewykorzystanych przez niezależne media? O ilu działaniach Komorowskiego i groźnych posunięciach rządu nie powiedziano Polakom tylko dlatego, że w tym samym czasie ośrodki propagandy rozgrywały kolejną kampanię dezinformacji?
Jeśli niezależność ma znaczyć cokolwiek poza „byciem w opozycji” i prowadzić nas do odkrywania prawdy - powinna zaczynać się od samodzielnego myślenia i autonomii w sferze informacji. Oznacza to kierowanie uwagi tam, gdzie dostrzegamy sprawy dla nas najważniejsze i potrafimy je ocenić w perspektywie pewnego systemu wartości, ale też według własnych potrzeb i celów.
Niezależność oznacza zatem podejmowanie takich tematów, które my uznajemy za ważne - nie zaś tych, które narzucają nam ośrodki propagandy lub politycy grupy rządzącej.
Podczas Kongresu Mediów Niezależnych Krzysztof Czabański stwierdził: „My chcemy grupować media, które szukają jakiejś prawdy o rzeczywistości, nawet jeżeli się mylą i błądzą”. Trzeba więc zapytać: skoro media III RP nie przynoszą tej elementarnej prawdy – czy wolno nam korzystać z ich przekazu, a nawet powielać go w tych nielicznych miejscach gdzie istnieje jeszcze wymiana wolnej myśli? Gdybyśmy normę prawdy przyjęli jako wyznacznik pracy dziennikarskiej – gdzie usytuować większość publikacji mainstreamu i wytwory telewizyjnych „gwiazdek”? Przywiązywanie do nich wagi jest równie rozsądne, jak obdarzanie ludzi władzy przymiotami honoru.
Konsekwencją tej wypowiedzi, jak i całej koncepcji tworzenia wolnych mediów byłby postulat odrzucenia przekazu ośrodków propagandy i próba samodzielnej oceny rzeczywistości. Takiego postulatu nie postawiono jednak podczas Kongresu, choć dopiero on byłby podstawą do poważnej rozmowy o niezależności.
Jest dla mnie oczywiste, że kto chce tworzyć niezależne media, musi wpierw uwolnić się od podległości informacyjnej i zdobyć na własny głos. Niezależność to również zdolność do dokonywania wyboru i podejmowania zmagań z narzuconymi schematami. Nie jest zatem wartością dostępną dla wszystkich, bo wymaga dojrzałości, głębokiej wiedzy o świecie i odwagi w formułowaniu własnych ocen.
Budowanie "wolnych mediów" tylko w kontrakcji z przekazem ośrodków propagandy, komentowanie tego co inni zrobili, powiedzieli lub napisali, bierne uczestnictwo w medialnych spektaklach czy podgrzewanie nastrojów bez cienia głębszej refleksji - nie ma nic wspólnego z niezależnością.
Tekst, którego Igor Janke nie dopuścił do "strony głownej" S24
....................
Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.
...............
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka