Uśmiercanie PiS-u stanowi ulubione zajęcie rządowych mediów. W równym stopniu jest oznaką chorobliwych obsesji trawiących pracowników ośrodków propagandy, jak ich zabobonnej wiary w moc słowa pisanego. Wielu z nich zdaje się wierzyć, że projekcją życzeń można zastąpić rzeczywistość, a ponieważ zabobon ten podziela większość Polaków festiwal uśmiercania PiS-u trwa nieprzerwanie od co najmniej 6 lat. W okresach powyborczych przybiera postać masowej histerii, ogarniając zasięgiem nawet zwolenników partii Jarosława Kaczyńskiego. Stałość tego zjawiska zawdzięczamy łatwości, z jaką nasi rodacy przyjmują każdą medialną brednię, jak i osobliwej chorobie krótkiej pamięci, która nie pozwala objąć refleksją okresu dłuższego niż czas od włączenia i wyłączenie telewizora.
„W niektórych mediach obowiązuje zasada - jak chcesz pracować, to musisz atakować PiS. A w każdym razie nie możesz o nim pisać dobrze” – zauważył już w listopadzie 2007 roku Jarosław Kaczyński. Po czterech latach rządów PO-PSL agresję wobec opozycji podniesiono do rangi naczelnej reguły dziennikarstwa III RP, co dowodzi nie tylko ciągłości peerelowskiej tradycji i stałości wzorców leninowskich, ale świadczy o kompletnym braku wyobraźni i tępocie małych demiurgów. Dawno przecież powinni zadać sobie pytanie: czym będą się zajmowali i do czego będą potrzebni, gdy uśmiercą jedyną opozycję? Z tym dylematem wiąże się również obawa: ileż sierot pozostawi PiS po sobie, iluż publicystów i blogerów zmusi do milczenia z powodu prozaicznego braku tematu?
Nim nastąpi ta apokaliptyczna chwila – trwa kolejny festiwal uśmiercania PiS-u, nabierając z każdym dniem rozpędu i frenetycznych pląsów. Z doświadczeń poprzednich kampanii wynika, że najlepsze teksty agonalne powstawały z inspiracji politycznych renegatów i zdesperowanych rozłamowców, biegających po mediach z nadzieją na swoje pięć minut. Każdy występ takiego osobnika stanowił nieocenione źródło pogłosek i spekulacji, dając okazję do produkcji nieprzebranej ilości bredni. Scenariusz z powodzeniem stosowano w roku 2007 i 2010, wykorzystując do woli megalomanię błaznów, a czasem dobrą robotę oficerów prowadzących.
Ta radosna eksploatacja okazała się na tyle wyniszczająca, że po ostatnich wyborach zabrakło użytecznych „źródeł osobowych”. Nowe jeszcze nie wykiełkowały, a te najgłębiej ukryte, pozostawiono w odwodzie.
Sposobem na chwilowe braki kadrowe okazała się ulubiona metoda małych demiurgów polegająca na wykreowaniu nieistniejącej rzeczywistości. Do działań przystąpiono natychmiast po wieczorze wyborczym, spekulując nad przyczynami nieobecności Zbigniewa Ziobry. Dwa dni później, artykuł Wojciecha Wybranowskiego - „Ziobro wyprowadzi ludzi?” opublikowany w „Rzeczpospolitej”, nadał kombinacji precyzyjny kierunek
„Jak wynika z nieoficjalnych informacji „Rz", Komitet Polityczny PiS ma zażądać wyjaśnień w sprawie kampanii od europosłów Zbigniewa Ziobry i Jacka Kurskiego. Część działaczy PiS zarzuca im, że przed wyborami działali nie na rzecz partii, ale we własnym interesie.” – donosił dziennikarz „Rzepy”. Tytuł nadany temu doniesieniu przez „Wyborczą”: „Dojdzie do secesji w PiS? Kurski i Ziobro obwiniani o klęskę” – musiał wzbudzić zawiść mniej rozgarniętych kolegów.
Tak szczęśliwie rozpoczęta akcja spotkała się ze spontanicznym wsparciem Joanny Kluzik-Rostkowskiej, która kilka dni później podzieliła się ze słuchaczami pewnej rozgłośni cenną uwagą: "Prezes PiS powinien wreszcie wyciągnąć wnioski z porażek a Zbigniew Ziobro jeżeli ma ambicję, dziś jest najlepszy czas, by zawalczył o wpływy w PiS".
Od tej chwili, uczynienie ze Zbigniewa Ziobry pisowskiego secesjonisty stało się ideą fix rzeszy żurnalistów, blogerów i samorodnych analityków. Wizja uśmiercenia PiS-u rękami młodego „delfina” rozgrzała inwencje małych demiurgów, pozwalając im poczuć dreszcz podniecenia na myśl o czekających nas zdarzeniach. Do „pomocy” Ziobrze przydano natychmiast Tadeusza Cymańskiego, okraszając wrażych rozłamowców szwarccharakterem Jacka Kurskiego. Złaknione śmiertelnych konwulsji towarzystwo prześcigało się w produkowaniu coraz wymyślniejszych doniesień: „Zbierają haki na Ziobrę i Kurskiego. Wytną opozycję w PiS?”, „"Ziobro boi się Kaczyńskiego, doznał wielu upokorzeń", ”Ziobro na wylocie”.
Troska o uwiarygodnienie kombinacji nakazała włączyć w nią inne organy państwa oraz sprawdzonych w boju towarzyszy. Przesłuchanie Zbigniewa Ziobry w rzeszowskiej prokuraturze, w sprawie tzw. afery gruntowej pozwoliło uruchomić Janusza Kaczmarka. Stwierdzenie byłego szefa MSWiA, iż "Zbigniew Ziobro wybiela siebie i pogrąża w zeznaniach Jarosława Kaczyńskiego", poparte natychmiast słowami Jaromira Netzela: „Zbigniew Ziobro swoimi zeznaniami obciążył byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego” - miało przekonać odbiorców, że polityk PiS-u już przeszedł na „ciemną stronę” i zachowuje się jak bezwzględny renegat.
Kolejną kreatywną wizję stworzyła ponownie „Rzeczpospolita”, publikując doniesienia anonimowych informatorów z posiedzenia komitetu politycznego PiS. Tytuł nadany temu donosowi: „Ziobro i Cymański kontra zwolennicy Kaczyńskiego” – nie pozostawiał wątpliwości, że w partii opozycyjnej doszło do dramatycznego rozłamu. Bezimienny „poseł PiS” informował „Rzepę”: „Były już powyborcze rozliczenia, ale takiej wojny jeszcze nie widziałem”. Na podstawie tej relacji przenikliwi żurnaliści uznali, że „Stronnicy prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego twierdzą, że do porażki przyczynili się Ziobro oraz dwaj inni eurodeputowani – Jacek Kurski i Tadeusz Cymański”.
Kropkę nad i miał postawić wywiad Zbigniewa Ziobry udzielony tygodnikowi „Uważam Rze”. „Ziobro przemówi w poniedziałek.” – elektryzował tytuł zapowiedzi i „ujawni o co naprawdę mu chodzi. Deklaruje lojalność, ale żąda zmian”. Co prawda, ze słów polityka PiS: „Po pierwsze jedność. Po drugie korekta i modernizacja. Po trzecie zwycięstwo” - wynikały wnioski rażąco odmienne od tez propagandystów, nie przeszkodziły jednak w podtrzymaniu dotychczasowej narracji i wybiórczym podkreśleniu w tytule dzisiejszej „Rzepy”: „Ziobro chce modernizacji PiS”.
Nie można zmusić kogoś, by stał się wytworem chorobliwych spekulacji lub sprostał kaprysom małych demiurgów. Tym bardziej, jeśli zabieg kreowania rzeczywistości dotyczy zaspokojenia obsesyjnych dążeń i przypomina nieudolne praktyki voodoo. O los Zbigniewa Ziobry i pozostałych „rozłamowców” możemy być spokojni. Rozłam dziś PiS-owi nie grozi, zaś występy propagandystów pozostaną kolejnym świadectwem czasów hańby.
Jarosław Kaczyński w wywiadzie z listopada 2007 roku, z którego słowa cytowałem na wstępie wyjaśnił, dlaczego nie chce zmieniać relacji z dziennikarzami i nie zamierza być w stosunku do nich bardziej przymilny.
„Merdanie ogonem w odpowiedzi na agresję nic nie da” – trafnie stwierdził prezes PiS-u. Trafnie, bo kłamstwo i manipulacja są zawsze wyrazem agresji – najczęściej z powodu tchórzostwa lub smrodliwego koniunkturalizmu. Byłoby dobrze, gdyby Jarosław Kaczyński i pozostali politycy PiS- u przypomnieli sobie o tych słowach i zamiast zbędnego merdania ogonem potrafili zdzielić agresora tak, jak na to zasługuje.
Źródła:
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,4663922.html
http://wpolityce.pl/wydarzenia/16848-ziobro-przemowi-w-poniedzialek-w-uwazam-rze-ujawnia-o-co-naprawde-mu-chodzi-deklaruje-lojalnosc-ale-zada-zmianhttp://www.rp.pl/artykul/16,737423.html
http://www.rmf24.pl/fakty/polska/news-netzel-ziobro-obciazyl-w-zeznaniach-bylego-szefa-cba,nId,369183
http://www.rp.pl/artykul/16,737637.html
http://www.rp.pl/artykul/16,738522.html
....................
Nie będziemy razem, bo nie ma przyzwolenia na zdradę o świcie i na fałsz przekraczający ludzką miarę. Nie możemy być razem, bo nasz gniew jest dziś bezsilny, gdy zabrano nam tylu niezastąpionych. Nigdy nie będziemy razem, bo pamiętamy - kto siał nienawiść i chciał zebrać jej żniwo.
...............
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka