"Następnego dnia, w sobotę, 10 kwietnia rano, szykowałam się do wyjazdu. Walizka już stała w przedpokoju, gdy usłyszałam telefon. Dzwoniła starsza córka. Zapytała, co robię. "Przecież wiesz, Kamilciu, że za chwilę jadę do Warszawy" - powiedziałam do słuchawki. A ona pyta, czy oglądam telewizję i czy słyszałam o katastrofie samolotu lecącego do Katynia. W pierwszej chwili nie docierało do mnie to, co ona mówi. Uspokajałam ją: "Dziecko, przecież tatuś był tyle razy w Afganistanie, w Iraku, w Czadzie. Nie martw się, wszystko będzie dobrze. Na pewno nic się tatusiowi nie stało". A ona: "Proszę cię, nie wychodź z domu, ja zaraz tam będę". Przyjechała, włączyłyśmy telewizor. Zaczęłyśmy słuchać i przeżyłam szok. Pierwsza myśl - "to nieprawda, to niemożliwe". Dostałam telefon z Dowództwa Operacyjnego Sił Zbrojnych. Adiutant męża mówił, żebym się nie martwiła, bo generałowie polecieli innym samolotem. Potem dotarła do mnie kolejna informacja, że trzy osoby przeżyły katastrofę".
http://www.dziennikpolski24.pl/pl/magazyny/magazyn-piatek/1216565-jest-mi-go-zal.html
Pierwsze informacje o "katastrofie" pojawiły się w mediach po godzinie 9.00. Córka powiadamia matkę telefonicznie, powiedzmy o godz. 9.20, przyjeżdża (9.40? - skracam czas do minimum). Po jakimś czasie dzwoni Dowództwo Operacyjne Sił Zbrojnych z informacją, że gen. Kwiatkowski poleciał innym samolotem. Czy ktoś mógłby podać w tym czasie niesprawdzoną informację żonie generała?
Nie sądzę.
Gen. Błasik wiedział ponoć na dzień wcześniej, że poleci tupolewem. Z pewnością pilnowano tego, żeby wszyscy generałowie nie zostali wsadzeni do jednego samolotu.
Sądzę, że gen. Kwiatkowski poleciał casą, tą samą, co generał Potasiński.
Inne tematy w dziale Rozmaitości