"Miała lecieć z prezydentem. W ostatniej chwili zrezygnowała" - tylko to można w kontekście Smoleńska znaleźć o tej pani. Nie przeprowadzono z nią żadnego wywiadu, nie została też wezwana na przesłuchanie przez ZP. A powinna, bo przecież jej zeznania mogłyby pomóc ustalić przynajmniej godzinę, o której miała się stawić na lotnisku, jak wyglądały przygotowania do wylotu - bo to ona jako jedna z ostatnich miała widzieć prezydenta w piątek wieczór, a jako osoba, która "ustala porządek dnia, umawia wizyty, plan wyjazdów, przynosi prezydentowi dokumenty do podpisu" - powinna znać wszystkie dane dotyczące wylotu delegacji do Smoleńska.
W związku z bombowym zamachem, do którego przekonany jest poseł Macierewicz - tym bardziej zeznania jedynej osoby, która nie stawiła się do odprawy powinny być kluczowe - aby wykluczyć chociażby jej ewentualny udział w zamachu.
Dziwnym trafem też "jedynym ocałym z katastrofy" okazał się Jacek Sasin, który miał przecież w ogóle nie lecieć 10.04.2010, a być już na miejscu dzień wcześniej. Moim zdaniem tą "ocalałą" jest właśnie Zofia Kruszyńska - Gust. Tym bardziej, że jej paszport został znaleziony w Smoleńsku... (nie mogę znaleźć źródła do tej informacji, ale taka informacja się kiedyś pojawiła).
Uzupełnienia:
"Pierwsza to Zofia Gust, szefowa sekretariatu prezydenta, która współpracuje z nim od ponad 20 lat. - Pracowała kiedyś dla Wałęsy, potem dla Kaczyńskiego. Bez niej kancelaria chyba przestałaby funkcjonować - opowiada współpracownik prezydenta. - To ona de facto ustala porządek dnia, umawia wizyty, plan wyjazdów, przynosi prezydentowi dokumenty do podpisu. Bez jej zgody nikt do niego nie wejdzie".
Maciej Łopiński
"Jak wyglądało pana ostatnie spotkanie z prezydentem?
– Dzień przed katastrofą, w piątek pod wieczór, spotkaliśmy się w Belwederze. Prezydent postanowił popracować tu w spokoju nad swoim wystąpieniem w Katyniu. 70-ta rocznica zbrodni katyńskiej była dla niego sprawą niezwykle ważną, dlatego potrzebował skupienia. Gdy był gotów poprosił mnie i dyrektorkę swego sekretariatu Zofię Kruszyńską-Gust. Siedzieliśmy przy okrągłym stole, w małym pokoju na pierwszym piętrze Belwederu. A Leszek chodził i mówił. Z głowy. Niemal nigdy nie czytał wystąpień z kartki. Tak samo miało być w Katyniu. Krążył więc po pokoju, mówił, a my słuchaliśmy".
Inne tematy w dziale Rozmaitości