Jeśli do tej pory nie bardzo pasjonowałem się numerowaniem Rzeczpospolitej, to od piątku coś drgnęło. Za sprawą dumnego obywatela tej trzeciej- puszącego się pod nickiem Chevalier des Arts.
Wszyscy go znamy; wyjątkowy erudyta, wrażliwy na sztukę miłośnik Bacha i Mozarta, czytający w oryginale, nie tylko Hegla, ale i Arystotelesa. Trafnie punktujący adwersarzy nienaganną pompejańską łaciną. Z początku jawił się tylko jako błyskotliwy komentator. Najczęściej można było go spotkać na blogu jednego z ciekawszych uczestników salonu.
Tam na podstawie jego aktywności prof. Kopaliński, gdyby żył, mógłby opracować "Wielki Słownik Wielbienia i Aprobaty" z licznymi suplementami. Zmienne w formie lecz jednakie w treści, euforyczne komentarze : „fantastyczne!, nadzwyczajne! czy „kongenialne!". Pełne klasy, fukanie, w językach martwych i tych jak najbardziej żywych, na maluczkich, którzy nie podzielali jego entuzjazmu, nie dawały już Kawalerowi pełnej satysfakcji.
Założył, więc blog. Pierwszy wpis trochę nie wypalił. Coś tam o obskuranckim Kościele. Niedoskonałość, samego mistrza kłuje w oczy. Kasuje! W następnych ujawnia się jego subtelna, otwarta na poezję dusza. Ba, sam nawet uaktualnia i poprawia niedoskonałego klasyka. Po tych wprawkach następuje wielka premiera.
Pokrętny tekst o Sołżenicynie, kapusiostwie i gnojkach, którzy nienawiścią coś sobie kompensują. Stara śpiewka, w nie najświeższej aranżacji.
Ale jak tu nie skomentować salonowego intelektualisty? Toż to grzech. A poza tym to takie nobilitujące, pokusa, by choć przez chwile poobcować z prawdziwą wielkością. No i wpadłem.
Jak marna ćma, która zbliżyła się zbyt blisko światła. Lecz mojej totalnej porażki nikt nie dostrzeże, bowiem szlachetność autora nie ma granic. Aby oszczędzić mi wstydu, cichuteńko, po angielsku kasuje moje komentarze i wszystkie inne, do nich się odnoszące(!). Nie subtelnie, gazetowo- wyborczo, zostawiając choćby dementi goleniowe. Tylko w starym, dobrym stylu, jak wtedy, gdy ze zdjęć trybuny mauzoleum Wodza, znikali kolejno, starannie wyretuszowani, ci co nie myśleli tak jak powinni. Żadnego śladu, czysto, zero, null.
A ja jestem intelektualnym masochistą i choćbym miał się spalić ze wstydu, przedstawię wszystko jak było. Dla potomnych i gnojków z IPN.
Wszedłem do blogu "Nie mam głowy do tytułów" . Onieśmielony, rozdziawiłem gębę, zdjąłem czapkę, spojrzałem na walonki, czy czegoś nie naniosłem, smarki wytarłem w rękaw kaftana i rzekłem:
Kawalerze,**
Do tytułów to może i nie ma Pan głowy, ale do stawiania absurdalnych tez a następnie skomplikowanymi woltami uzasadniania ich sensowności, to jak najbardziej.(Krąg Krzyżowej jako ogólnoniemiecki opór wobec Hitlera albo rozciągnięcie obskurantyzmu marginalnej grupy na cały Kościół Katolicki).
Tak i tu, równanie stalinizmu lat 40 i 50 w ZSRR ze schyłkowym (po prawdzie bezzębnym już trochę) socjalizmem w najweselszym baraku. Uczciwe?
Rozumiem, że trzeba dać odpór obalaczom rodzimych wątpliwych autorytetów. Ale jakby się nie wić, to jeden grał o życie a drugi o paszport lub stypendium.
A tak nawiasem mówiąc to i postać Sołżenicyna, zwolennika wiekoruskiej mocarstwowości i dość dyskusyjnej demokracji też wybrana chyba nie najszczęśliwiej.
Życzę sukcesu na tej zbożnej drodze.
pozdrawiam
Chevalier na moment oniemiał, lecz po chwili przemówił w swym zwykłym stylu ex cathedra - zaczął sucho;
przykro mi,że nie mogę odwzajemnić serdeczności
Niespodziewanie zrobił się podejrzanie uprzejmy:
przykro mi, ale Pan nie chwycił sensu tekstu, choć wyłożyłem w jednym z komentarzy, że nie porównuję sytuacji ZSRR w latach czterdziestych z Polską z l lat 80-tych a skąd ma Pan tę pewność,że polska opozycja w latach 80-tych to nic takiego wielkiego, a reżim to nic takiego strasznego? trochę dziwne, bo "polityka historyczna" nie ustaje - i słusznie - w przypominaniu zbrodni reżimu. Jeśli Panu się wydaje,że opozycja za schyłkowego Jaruzela to była zabawa, to niech Pan popyta tych, co się w nią angażowali. Ta Pana postawa negowania cudzego wysiłku czy heroizmu, a spotykam się z tym już kolejny któryś raz - to chyba przykład tego zjawiska, o którym piszę w pierwszym akapicie postu, poza tym wielu ludzi ma to do siebie,że lubi "obnażać", "odbrązawiać" bliźnich, "redukować ich zasługi do właściwych rozmiarów" - jakoś lepiej sami się wtedy czują
Po czym sarkastycznie dodał:
czy doprawdy postać Sołżenicyna kojarzy się Panu tylko z "wielkoruskim nacjonalizmem"?; nic więcej Panu jego życie nie mówi?
Oczywiście, nigdy heroizmu nikogo nie negowałem i zasług nie redukowałem ( a i swoje doświadczenia też miałem), a sugestia, że ten Sołżenicyn źle mi się kojarzy, wbiła mnie zupełnie w ziemię, więc tylko zaskomlałem płaczliwie:
Panie Kawalerze, Dziś jestem w tak koncyliacyjnym nastroju, że nie zszedłem do komentarzy. Pan wybaczy odniosłem się tylko do tekstu a nie do podkreskowego; "co autor miał na myśli?".
I skomentowałem to, co przeczytałem. Pewnie niepotrzebnie, bo w końcu wydało się, że mam problemy ze zrozumieniem jakby nie było, prostego przekazu.
Chciałbym też podziękować za zgłębienie mojego życiorysu, co pozwoliło Panu, tak trafnie, określić mnie jako obwąchiwacza, który sobie musi coś kompensować
Zapewne moja nikczemna postać, miętosząca nerwowo czapkę ,spowodowała, że lekko zniecierpliwiony Chevalier machnął tylko wyniośle ręką:
pisze Pan w takiej tonacji, jakby wiedza o "wielkoruskim nacjonalizmie i autokratycznych ciągotkach" Sołżenicyna była niemal wiedzą tajemną, którą Pan zdradza nieświadomym umysłom, zaczadzonym propagandowym obrazem, znam Sołżenicyna i od tej strony, a tak w ogóle te Pańskie rozprawy z "mitami" doprawdy mało mnie rajcują
Dało się odczuć jego rosnącą irytację. Postanowiłem się bronić, bo już czułem na grzbiecie razy jego laski, zwieńczonej srebrnym końskim łbem (sss, ten łeb to dopiero musi boleć!), więc z desperacji odpaliłem, sam zdziwiony skąd u mnie taka odwaga:
Rozwinąłem potoczne wyobrażenie tej postaci. Wzbogaciłem watek i widzę, że niepotrzebnie- propaganda wymaga prostego mitu.
A uzupełnienie o pewne fakty tylko tępi jej ostrze.
Prawda?
Ach! to moje lizusostwo! Na razie, na wszelki wypadek (by nie przeciągać struny) słowem nie wspomniałem, że zacny Kawaler te drobne mankamenty monumentu chytrze przemilcza...
Cdn
(w miarę odzyskiwania skasowanych materiałów)
* tym, którzy zadali sobie trud odzyskania skasowanych tekstów-serdecznie dziękuję.
** część pisana kursywą jest autentyczna( pochodziła z blogu Chevalier'a Des Arts'a- „Kapuś Sołżenicyn") a słowa wypowiadane są autorstwa osób występujących w mojej notce
Chcesz wiedzieć kim jestem? Rozwiń, a całą skrytą prawdę o mnie, zaczerpniesz wprost z krynicy prawd wszelakich, tryskających spod klawiatury pani Renaty Rudeckiej - Kalinowskiej! Tako rzecze źródło; przestrzegając nierozważnych, nieświadomych lub zagubionych: Uważaj - to pisowiec! Nieuczciwy, wredny, głęboko niemoralny, ale inteligentny. I właśnie dlatego wyjątkowo odrażający. Uprawia propagandę pisowską usiłując kpić w sytuacjach, w których kpić z ludzi nie należy. To takie wykalkulowane chamstwo. Nie wiem, czy mu za to płacą, ale zachowuje się, jakby tak było. Nie zawaha się przed rzuceniem na kogoś oszczerstwa, kłamie. Dokarmia się podziwem, jaki czuje do samego siebie. Pieści się słowami i dosrywaniem. Straszliwie pretensjonalny. Prowadzi obronę pisowskiego tałatajstwa nie wprost, ale przez bezwzględny, cyniczny atak na przeciwników. Stosuje zmyły poprzez budzenie do siebie zaufania zwolenników ludzi, których chce niszczyć, zręcznie stwarzając pozory sympatii. Jest podstępny i zawistny. W sumie bardzo ciekawa postać - tak na dwa trzy komentarze. Potem wyłazi z niego całe pisowskie g... Zdemaskowany przyznaję; jestem kryjącym się w mrokach netu, destruktorem o imieniu Mefistofeles. Ich bin ein Teil von jener Kraft, die stets das Böse will und stets das Gute schafft. Z tego też powodu lojalnemu C.K. Żurnaliście - panu Jerzemu Skoczylasowi - zalecałbym daleko posuniętą wstrzemiężliwość przy próbie realizacji jego bufońskiego anonsu, cyt.; Jak cię spotkam na żywo, to obiję ci twój parszywy ryj! Sei reizend zu deinen Feinden, nichts ärgert sie mehr, Herr Redakteur!
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka