Ciemnogrodzianin Ciemnogrodzianin
115
BLOG

Zapomniane sci-fi (cz. 2): "Silent Running" i "Sleeper"

Ciemnogrodzianin Ciemnogrodzianin Kultura Obserwuj notkę 4

Lata 70 to złoty okres filmowego sci-fi. Rynek już był rozruszany przez Star Treka, który ruszył w 1966 roku. Ponadto Kubrick i jego "2001: Odyseja Kosmiczna" z 1968 r.udowodnili, że ludzie także bardzo, ale to bardzo chcą oglądać ciekawe i ambitne filmy z gatunku fantastyki popularno-naukowej. Rozpoczął się więc wysyp wspaniałych obrazów, z których wystarczy wymienić "THX 1138" (1971), "Meczaniczną Pomarańczę" (1971), "Solyaris" (1972) czy w końcu pierwsze Gwiezdne Wojny (1977), "Battlestar Galactica" (1978) i "Mad Max" (1979). 

Prawdziwie wspaniały okres! Praktycznie każdego roku widzowie mieli okazje zobaczyć w kinach jakiś fantastyczny film sci-fi. Nic więc dziwnego, że na fali popularności gatunku, obok tych "wielkich" tytułów powstawało wiele pomniejszych filmów, które nie zdobyły statusu kultowych... no i odrobinkę o nich zapomniano. A szkoda, bo w wielu przypadkach są to bardzo dobre filmy, warte nie tylko obejrzenia, ale wręcz zakupu i dołączenia do swej kolekcji :-)

Dziś więc chciałem pokrótce wspomnieć o dwóch perełkach z lat siedemdziesiątych, którym warto przyjrzeć się bliżej i przypomnieć sobie o ich istnieniu. 

Od którego zacząć? Stara zasada mówi, że aby przykuć czytelnika, należy najpierw odpalić swe najpotężniejsze działa - dzięki temu wzbudzi się zainteresowanie do dalszej lektury tekstu. W takim razie nie mam innego wyboru, jak rozpocząć od "Sleepera" (1973) - science-fiction made by Woody Allen. Tego pana chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. Aczkolwiek jego prace są na tyle specyficzne, że W. Allena albo się kocha, albo nienawidzi. Nie inaczej jest w przypadku "Sleepera", bo to typowo woody-allenowy film, pełen absurdalnego, slapstickowego humoru, w którym wszystkie przepiękne kobiety (tu: wspaniała Diane Keaton) zawsze kochają się w... Woodym Allenie.

Wniosek z tego jest prosty - jeżeli ktoś do tej pory nie trawił Allena, to "Sleeper" mu się nie spodoba. Ale jeżeli jego filmy potrafiły człowieka rozśmieszyć, to warto obejrzeć i to dzieło. Nie jest to najwybitniejsze dzieło Woody'ego. Jednak ze spokojnym sumieniem mogę powiedzieć, że to jego najlepszy film sci-fi (chociaż po prawdzie nie mam pojęcia czy nakręcił jakieś inne :-) ). 

Fabuła jest prosta jak drut i bazuje na pewnych utartych już w literaturze sci-fi schematach: oto szary człowiek, żyjący w latach 70 XX w. zostaje zahibernowany i rozmrożony circa 200 lat później. Oczywiście jednym z głównych motywów filmy jest próba dostosowania się biednego anachronicznego człowieka do nowej rzeczywistości. Allen wykorzystuje to zderzenie dwóch kultur - przeszłej i przyszłej - tak naprawdę do wykpienia naszej obecnej rzeczywistości. Są więc fragmenty pokazujące nowe narkotyki przyszłości (w postaci metalowych kul, które trzeba głaskać) czy maszyn do natychmiastowego wywoływania orgazmu (od kiedy je wynaleziono cała ludzkość zatraciła całkowicie pociąg seksualny). Jakby tego było mało, głowny bohater zostaje wciągnięty w wielką rewolucję, która ma na celu obalenie totalitarnego porządku i morderstwo przywódcy stojącego na jego czele. Wszystko zaś kończy się uprowadzeniem pewnego niepozornego nosa (tak!).

"Sleeper" jest w sumie dobrym filmem, dobrym Allenowym filmem. Przyjemnie się go ogląda - czysta rozrywka. Tak jak pisałem na początku nie jest to dzieło wybitne i nie należy w taki sposób do tego podchodzić. Wystarczy nastawić się na zabawę w klimatach sci-fi. Albo wręcz zabawę z klimatów sci-fi. Wtedy każdy się chyba ze mną zgodzi, że solidna czwórka się temu obrazowi należy!

Drugim filmem, na który warto zwrócić uwagę, jest "Silent Running" z 1972 roku. Sporo się o tym dziele naczytałem zanim je obejrzałem. Okazuje się bowiem, że obraz speca of efektów specjalnych Douglasa Trumbulla miał spory wpływ na wiele późniejszych filmów sci-fi, które powstały. Elementy inspirowane tym filmem pojawiały się bowiem w obu edycjach "Battlestar Gallactici", kultowym serialu "Red Dwarf" czy z nowszych filmów: w "Sunshine". Ponadto idę o zakład, że fabuła "Silent Running" była bardzo bliska sercom twórców genialnej - niedawno jeszcze wyświetlanej w kinach - bajki "Wall-E". 

"Silent Running" jest filmem z przesłaniem... ekologicznym. Czy słyszałem zrezygnowane westchnienia? Że oklepane, że wybitnie moralizatorskie, że nachalne? Noo tak, też podobnie myślałem na początku. Nawet pierwsze sceny filmu, pełne natchnionych monologów eko-friendly głównego bohatera, na to wskazywały. Ale nagle, dosyć niespodziewanie, fabuła znacznie się poprawiła i film zrobił się niesamowicie wciągający... Ale ale, zacznijmy od początku. 

Skrót fabuły: ludzie są źli, zanieczyścili Ziemię, zniszczyli wszystkie roślinki i z tego powodu musieli opuścić swą ojczystą planetę (a nie mówiłem, że twórcy "Wall-E" musieli się na tym wzorować?). Jednak zanim nastąpiła ostateczna zagłada roślinności udało się zachować niewielką ilość flory z całego świata. Zapuszkowano te ocalone drzewa, krzaki i kwiatki w gigantyczne szklarnie i przyczepiono do kilku monstrualnych frachtowców kosmicznych. Drzewka te miały tak latać sobie przez długi czas, pielęgnowane przez specjalnie wyszkolonych botaników, aż w końcu na Ziemi przywrócone zostaną warunki do ponownej wegetacji roślin. 

Akcja filmu rozpoczyna się na jednym z takich frachtowców, które krążą po Układzie Słonecznym. Okazuje się, że jego załoga jest skromna: w sumie cztery osoby. Wszyscy z niecierpliwością oczekują na bardzo ważny rozkaz z centrali, który przesądzi o losach ich długiej - już ośmioletniej - misji. Botanik Freeman Lowell ma nadzieję, że w końcu padnie rozkaz zazielenienia Ziemi. Cała reszta ekipy, w tym załogi wielu innych frachtowców, oczekują odwołania misji i powrotu do bliżej niesprecyzowanego domu, do swych rodzin. 

W końcu rozkaz przychodzi: przerwać misję, zniszczyć szklarnie w celu pozbycia się balastu i szybki powrót do centrali. Okazuje się, że już nikogo nie obchodzi Ziemia, ludzkość przystosowała się do nowych, syntetycznych warunków życia. A cała eskapada jest zbyt kosztowna, żeby ją w tej sytuacji kontynuuować. Statki potrzebne są gdzie indziej...

Wszyscy się cieszą, poza Lowellem oczywiście, który nie akceptuje rozkazu i postanawia zrobić wszystko, żeby ocalić tę resztkę zieleni, która pozostała przy życiu. Najpierw po kolei morduje trzech pozostałych towarzyszy podróży, a następnie symuluję awarię statku, aby odłączyć się od floty frachtowców... Rozpoczyna się gra pozorów i walka - nie tylko o przetrwanie, ale także z nagłą samotnością i coraz bardziej ciążącym na duszy sumieniem.

Ogólnie jak na film, który zapowiadał się bardzo średnio, "Silent Running" okazał się naprawdę bardzo ciekawym obrazem. Praktycznie z minuty na minutę stawał się coraz lepszy. Końcówka fabularnie też jest bardzo dobra, co jest sporym plusem. To zresztą dosyć ciekawe - o wiele częściej jest dokładnie odwrotnie: dobry pomysł, świetny początek i marniutki koniec. 

Gra aktorska pozostawia niestety sporo do życzenia. W główną rolę wcielił się Bruce Dern, aktor średniej klasy, które swój złoty czas miał właśnie w latach siedemdziesiątych minionego wieku. Braki widać tu szczególnie wyraźnie z tego powodu, że przez 90% czasu jest jedynym aktorem występującym w filmie. 

Natomiast na wyróżnienie z pewnością zasługują piękne modele frachtowców, inspirowane przez statki z "2001: Odysei Kosmicznej". Zresztą osoba Douglasa Trumbulla gwarantowała, że efekty specjalne w tej dziedzinie będą na bardzo wysokim poziomie; jak na tamten czas oczywiście. 

W sumie znów: solidna czwórka. Z pewnością warto obejrzeć ten film. Szczególnie, jeżeli ktoś lubi motyw samotnego człowieka walczącego z pustką kosmosu. Nie jest to tak rozbudowane jak w dziele Kubricka, ale nadal warte uwagi. 

Miłego oglądania :-) jeżeli ktoś, kto jeszcze powyższych filmów nie widział, postanowi je kiedyś obejrzeć. 

Ciemnogrodzianin herbu Pilawa. -----------------------------------------------------------------------------------------

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (4)

Inne tematy w dziale Kultura