Uczennica II klasy b. dobrego LO: "A kto to był Mieszko I?" - odpowiedziała mi pytana w czasie spotkania organizacyjnego ws. udzielania korepetycji. Z historii oczywiście. Zamurowało mnie. Nie wiedziałem co czuć, co powiedzieć. Żal, współczucie, złość, bezradność? Szczególnie, że była to osoba deklarująca się jako humanistka, chcąca zdawać na maturze rozszerzoną historię. I była to dziewczyna bystra, bardzo zdolna i tylko odrobinkę leniwa.
Skąd więc tak żałosny stan wiedzy historycznej, że nawet absolutnych podstaw uczennica ta nie znała? Wynika to w dużej mierze z tragicznego programu nauczania historii w przeciągu całej nauki podstawówka-gimnazjum-liceum, fatalnych podręczników no i pewnie w dużej mierze nauczycieli.
Zawsze byłem zdania, że ten absurdalny stan trzeba zmienić. Aktualnie dziecko uczy się w podstawówce historii od 4 klasy szkoły podstawowej. Potem przychodzą 3 lata w gimnazjum i 3 lata w liceum. W sumie 10 lat nauki. Dużo? Teoretycznie tak... tylko, że to fikcja i bujda na resorach!
Dlaczego? Ano dlatego, że w bardzo wielu przypadkach te trzy szkoły są całkowicie od siebie odseparowane. Licea praktycznie zawsze, natomiast podstawówki i gimnazja bardzo często. Nawet jeżeli fizycznie zajmują jeden budynek, to w obu nauczają dwa różne zespoły nauczycielskie.
W podstawówce program historii jest oczywiście bardzo podstawowy, opiera się raczej na opowieściach o historii, a nie historii sensu stricto. I bardzo dobrze... gdyby nie to, że właściwie w ciągu tych 3 lat podstawówki dzieci zdążą usłyszeć tylko o prehistorii, świecie antycznym, krótko wspomną o średniowieczu i może jakimś cudem wejdą w historię nowożytną. Jest w tym pewien sens - starożytność jest faktycznie taką epoką, o której można "pobajać", wprowadzić dzieci w historię, zainteresować i nie przeciążyć przy tym młodych i niezbyt rozgarniętych umysłów. Późniejsze dzieje świata są już na tyle skomplikowane, pogmatwane i po prostu trudne do zrozumienia, że właściwym wydaje się odłożenie ich na odrobinę dojrzalszy czas.
Więc w takim cyklu nauki właściwie nie byłoby nic bardzo złego, gdyby w gimnazjum program był kontynuuowany. Ale nie jest... Program leci od nowa! Znów wszystkiego uczymy się od zera, tylko bardziej dokładnie i szczegółowo. Efekt? Kolejne 3 lata zmarnowane na uczeniu się historii do połowy. W gimnazjum nauki jest więcej, o wiele więcej godzin lekcyjnych i zajęć - dzięki temu z programem udaje się dobić gdzieś do początków pierwszej wojny światowej, przy dobrych wiatrach. Kiedy ja się uczyłem - rocznik eksperymentalny, pierwszy w gimnazjach - doszliśmy tylko do drugiej połowy XIX wieku. Co dalej? Biała plama. Wszystkiego trzeba się do egzaminu gimnazjalnego nauczyć samemu. Jak ma to zrobić nastolatek, samotnie opracowując tak koszmarnie trudne i zawikłane zagadnienia jak I wojna światowa, 20-lecie międzywojenne, II wojna światowa i dzieje współczesne - nie wiem. Ale chyba MEN(iS) wiedział, bo tak postanowił skonstruować program, że nie da się go przerobić.
Liceum... Zgadnijcie? Tak! Historia od nowa! Przy trzyletnim liceum nie ma szans, żeby przerobić materiał w całości. Znów doświadczyłem tego na własnej skórze. Moja klasa jako jedyna dojechała do współczesności, dzięki wspaniałej nauczycielce, aczkolwiek musiała ostatnie miesiące nauki prowadzić w tempie fast forward, opracowując historię po łebkach, byle nam wyłożyć i wytłumaczyć rzeczy najtrudniejsze, zwrócić uwagę na najważniejsze. Pozostałe klasy dojechały do I wojny światowej. Potem biała plama.
Nauka historii od początku w liceum miała sens, gdy były 4 klasy. Wtedy to się sprawdzało i faktycznie dałoby się przerobić na najwyższym ogólnym poziomie historię od początku do końca, zostawiając sobie jeszcze jeden semestr na powtórki. Taki układ sprawdzał się przez bardzo wiele lat - kiedy było 8 klas podstawówki, nie było bezsensownego gimnazjum, plus 4 klasy liceum ogólnokształcącego. Program w podstawówce był robiony od początku do końca, a potem od początku do końca solidnie utrwalany w liceum. I zostawał czas na powtórki przed maturą!
Teraz wszystko jest porwane, pomieszane, pogmatwane. Program nauki jest żenujący po prostu. Kształci historycznych analfabetów, którzy już nie wiedzą niczego poza historią starożytnej Grecji i Rzymu.
Znam bardzo wiele osób starszych, którzy przeszli stary tok nauki (8+4), znam wiele osób w moim wieku i młodszych, z nowym trybem nauki (6+3+3). I mogę powiedzieć wprost - żeby doścignąć starszych w naturalnej wiedzy historycznej my musieliśmy włożyć ogromną ilość pracy własnej, nauki w domu, poza szkołą. Natomiast roczniki młodsze już na to całkowicie nie zważają. I dlaczego mają, skoro ustawicznie wymaga się od nic coraz mniej i mniej.
Obecnie szkoła nie uczy historii. Ani powszechnej, ani Polski. Wykładana jest para-historyczna papka, nieprzydatna nikomu i niczemu. Powtarza się trzy razy historię Mezopotamii, a nigdy praktycznie nie omawia się II wojny światowej czy smutno-pięknej współczesnej karty historii Polski - drugiej połowy wieku XX. Białe plamy, których nikt nie chce zamalować.
Więc kiedy słyszę, że MEN w postaci pani minister Hall chce jeszcze obciąć nauczanie historii, to rzuca mnie o ścianę. I nie mam słów, nie mam cierpliwości i nie mam zrozumienia dla takich decyzji.
A potem słyszę na korepetycjach odpowiedź na pytanie "Jaki system został zniesiony w Polsce w 1989 r.? Noo, nie wiesz? Proste... Podpowiem ci - zaczyna się na literę K."
Odpowiedź: kapitalizm!
Ciemnogrodzianin herbu Pilawa.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka