Urodziłem się i wychowałem na tzw. Ziemiach Odzyskanych, czyli aktualnej ścianie zachodniej naszego kraju. Co mnie zawsze uderzało w naszej okolicy to niemal całkowity brak zabytków, czy chociażby prostych, starych budowli, pomników lub innych monumentów.
Gdzieś w paru miejscach miasta stały jedynie koszmarne, betonowe kreacje sławiące wybawicielską Armię Czerwoną czy też Ludową. Do wyboru, do koloru. Poza nimi istniało jednak kilka prawdziwych zabytków architektonicznych. Dokładnie rzecz ujmując: trzy.
Za młodu nie wiedziałem dlaczego tak jest. Dlaczego moje miasto jest tak historycznie ubogie. Przecież korzenie jego istnienia sięgają głębokiego średniowiecza! 500 lat bez mała. I gdzie owa historia jest? W popękanych chodnikach? Dziurawych jezdniach? Koszmarnych, szarych, betonowych blokach? Bo to w mieście dominowało.
Później, gdy zainteresowałem się historią mojego miasta, dowiedziałem się jaka jest przyczyna tego stanu rzeczy. Nasze miasto było "wyzwalane", oczywiście przez Sowietów. Co z tego, że ludność niemiecka dawno uciekła przed bandycką Armią Czerwoną, co z tego, że miasto pozbawiony było obrony... Ktoś wymyślił sobie, jakiś czerwony generał, iż trzeba pokazać bohaterską armię toczącą boje z nazizmem. No i niszczyli piękne miasto, kamienica po kamienicy, aby to wszystko sfilmować. Tak, sfilmować. Logiczne w sumie... W ogniu prawdziwej bitwy, w walce, tak ładnych filmów "ku pokrzepieniu sowieckich serc" nie udałoby się stworzyć.
Gdy po raz pierwszy odwiedziłem Gdańsk i Kraków spostrzegłem, czego mi tak naprawdę w moim rodzinnym mieście brakowało. Historycznej i kulturowej łączności z przeszłością, z naszym dziedzictwem, tradycjami. Ową łączność w takich pięknych miejscach jak Kraków i Gdańsk właśnie było czuć praktycznie na każdym kroku. Na Ziemiach Odzyskanych - właściwie nigdzie (z nielicznymi wyjątkami).
Jak się możecie domyślać, Francja mnie urzekła pod tym względem. Tam nawet najmniejsza wioska ma w sobie ducha francuskiej historii, tego co tam się działo. W małych miejscowościach stoją kościoły mające po kilkaset lat. Stare budynki i kamieniczki - nie niszczone, ale remontowane, odnowione, schludne i klimatyczne.
Człowiek może sobie śmiało wyobraźić rycerzy, gnających na północ, ku Orleanowi, aby przyjść z pomocą Joannie D'Arc; hugenotów, którzy zniszczyli jedną z dzwonnic okolicznego kościoła (zresztą szczęśliwym wystrzałem armatnim, bo mieli tylko jeden pocisk); rewolucjonistów maszerujących ku Wandei, aby w morzu krwi stłumić tamtejszą kontrrewolucję; żołnierzy wsiadających do pociągu, aby zająć swoją pozycję w okopach nad Sommą i Marną...
To nie jest jakaś jedna, określona rzecz, którą się widzi i dostrzega. Lecz wrażenie, odbiór całości. Francja otrzymała błogosławieństwo istnienia w Europie zachodniej. Nie znajdowała się nigdy w potrzasku pomiędzy Niemcami i Rosją. Nie przeżyła 123 letnich rozbiorów. Wojenna okupacja była wyjątkowo lekka - wszakże Francja była pokazówką Hitlera.
Francja po prostu miała szczęście. A teraz dzięki temu ma swój niepowtarzalny klimat. Ową więź łączącą teraźniejszość z przeszłością.
Powiem szczerze... zazdroszczę Francuzom. Bardzo.