Jest w tym kraju miejsce, które świetnie pokazuje jak wyglądałaby Polska po 2005 roku, gdyby wybory zostały wygrane przez PO. Mowa oczywiście o naszym mieście stołecznym, którego prezydentem została niejaka Hanna Gronkiewicz-Waltz vel Bufetowa, a rada miasta zdominowana jest przez duet PO-LiD.
Warszawa była darem z niebios dla Platformy, która w 2005 r. przegrała wszystko co mogła. Premier z Krakowa pozostał tylko-li na plakatach, a Człowiek z Zasadami poprzestał na swych nieokreślonych zasadach, bo prezydentura przeszła mu bokiem i to w dużej odległości.
Oczywistością wydawało się wiec, że PO będzie chciała stworzyć ze stolicy odskocznie do przyszłych wyborów. Krótko mówiąc: planowano stworzenie tam istnegi raju na ziemi, żeby wszyscy mogli ochować i achować jaka ta partia wspaniała i jak wielka klęska się stała, że wybory przegrała.
Co się dzieje tymczasem w stolicy? Co tam Panie w Warszawie? HGW ewidentnie spodobały się trzy literki, z którymi ostatnio cała (?) PO tak bardzo (rzekomo) walczy. Czyż to nie ironia? HGW i TKM? Jak to się ładnie komponuje. O całości można poczytać
tutaj.
Bezapelacyjnym liderem "kolekcjonerów", jak w Warszawie nazywa się już samorządowców platformy, jest członek regionalnych władz PO Robert Soszyński. Na swoim koncie miał do niedawna aż pięć stanowisk. Obecnie ma ich cztery: jest radnym wojewódzkim, przewodniczącym sejmiku, burmistrzem Mokotowa i członkiem rady nadzorczej Pałacu Kultury i Nauki. Z piątego musiał zrezygnować, bo prawo nie pozwala na łączenie aż tylu funkcji.
Dziwne? Może to pojedyńczy przypadek? Nie. Czytamy dalej...
(...) małżeństwo Łaptaszyńskich. Ona jest dzielnicową radną oraz pracownikiem departamentu funduszy strukturalnych i pomocowych urzędu marszałkowskiego województwa, on – wicedyrektorem jednego z departamentów w tym samym urzędzie.
No i może to:
Jeszcze gorzej wygląda sytuacja w Urzędzie Stanu Cywilnego. Jego szefową została niedawno Iwona Basior, prywatnie żona niedoszłego radnego Platformy. Kierownicze stanowisko w USC półtora miesiąca temu otrzymała także była radna PO Hanna Kardaszewicz.
To zapewne tylko wierzchołek góry lodowej. Sprawdza się jakże trafne przysłowie, o tym, że prawiący morały sam jest najpewniej moralności jakiejkolwiek pozbawiony. I jeszcze coś o belkach w oku. A może o Belce?
Warto się zastanowić jak w obecnej sytuacji wygląda mandat PO na krytykę polityki kadrowej koalicji rządzącej. HGW zdaje się traktować Warszawę niczym prywatny folwark, na którym obsadza wszystkich krewnych i znajomych królika. Czy więc nie byłoby słusznym zaprzestanie przez tą partię ataków na PiS, za
to, że obsadza stanowiska swoimi ludźmi? A może nie tylko zaprzestanie, ale i pochwała działań zaplanowanych w tej dziedzinie przez Jarosława Kaczyńskiego?
Tak czy siak, Warszawa pokazuje, że można śmiało przypuszczać, iż podobnie działoby się gdyby PO wygrała w 2005 r. I czy w tej sytuacji ktoś ma jeszcze wątpliwości, że nie powstałaby koalicja PO-SLD? Szczególnie przy doniesieniach o obsadzaniu kolejnych baronów SLD na ciepłych stołkach w stolicy (vide Jacek Pużuk).
Współczuć w tej sytuacji można kierownictwu PO - Tuskowi i Rokicie. Bo HGW niszczy systematycznie ich partie od środka, nie licząc się z globalnymi skutkami
swoich działań. A sytuacja ta mnie nie cieszy. Bo stokroć bardziej wolałbym, aby
większe szanse na przejęcie władzy miało PO niż SLD. Czy też konfiguracja PO-SLD zamiast SLD-PO. Mniejsze zło, można powiedzieć.