Ustawa "antyaborcyjna", poglądy "antyaborcyjne", "antyaborcyjna" nowelizacja konstytucji, antyaborcyjny cały świat. Oto kolejne słowo, które przeniknęło do naszego słownika za pomocą mediów. Chyba wszyscy wiemy cóż ono oznacza i jakim grupom ludzi możemy przypiąć etykietkę antyaborcjonistów.
Ale zajmijmy się krótką analizą tego słowa, że tak powiem, zdroworozsądkową. Składa się ono z dwóch członów: przedrostka
anty- i słowa
aborcja, wywodzącego się z łaciny i oznaczającego tyle co "poronienie". Niestety współcześnie wskazuje to poronienie wywołane umyślnie, w celu przerwania ciąży i
zabicia nienarodzonego dziecka. Jednak o wiele ciekawszy jest ten skromny przedrostek -anty. Oznacza on negację, zaprzeczenie, bycie w opozycji do czegoś. Jednym słowiem - sprzeciw.
Konstrukcja takiego zwrotu jak "antyaborcja" daje nam w efekcie stwierdzenie, że ludzie zgadzający się z tym poglądem są czemuś
niechętni, są
przeciwni. Stwarza to automatycznie wizję osób kłotliwych, wiecznie "anty", wiecznie "na nie". Z definicji więc ludzie tacy oznaczeni zostają
cechą destruktywną, a nie konstruktywną.
Ponadto bycie "anty" stwarza iluzję
bycia przeciwko naturalnemu porządkowi świata. Aborcja w takim rozumieniu staje się normalna i porządana, a wichrzyciele i bumelanci, którzy sądzą inaczej są właśnie antyaborcjonistami.
Do czego zmierzam w tym przydługim opisie? Ano do tego, że antyaborcyjność to kolejne
słówko-etykietka języka lewicy, które przeniknęło bez żadnych oporów do języka polskich konserwatystów. Nawet nie widać jakichś znaków obrony przed tym stanem rzeczy. Stwarza to z tego słówka kolejne narzędzie, kolejną
broń językową w ustach działaczy lewicowych.
Czy prawica w Polsce próbuje się temu jakoś sprzeciwiać? Czy może próbuje stworzyć swój,
alternatywny słownik, w którym prezentowana postawa została nazwana w sposób zgoła odmienny, nacechowany pozytywnie?
Nie, działań takich absolutnie nie widać. Wszyscy prominentni politycy, którzy mogliby naturalnie zająć się promowaniem alternatywnego słówka, jak zaklęci używają tej "antyaborcji". Nieświadomi, że wpadają w pułapkę i sami zakładają sobie pętlę na szyję.
A mogliby się polscy konserwatyści uczyć od np.
Amerykanów. Tam Republikanie mają swój język i bronią jego autonomii. Negatywny dla nich twór "antyaborcji" nie istnieje. Oni są "
pro-life", czyli po prostu za życiem. Czy nie brzmi to o niebo lepiej? Ponadto narzucili tego typu retorykę swoim przeciwnikom politycznym, którzy bynajmniej nie mogą już powiedzieć, że są za aborcją - oni są "
pro-choice", czyli za wyborem. Sprytnie, prawda?
Konserwatywni Amerykanie wiedzą jaka jest ranga języka w dyskursie politycznym i jak ważnym jest posiadanie własnego języka, własnej semantyki, którą można walczyć niczym mieczem czy zasłaniać się jak tarczą. Stąd wielka walka o owe pojęcia. Pewnie wiele osób widziało satyryczne programy amerykańskie, na których spotykają się dwie grupy demonstrantów, aby tylko przekrzykiwać się swoimi sloganami: pro-life/pro-choice. W tym jest zawarta esencja ich poglądów. Są to pojęcia pełne, zdefiniowane i skuteczne.
Jak długo prawica nie wymyśli językowej odpowiedzi na "antyaborcje", tak długo
jej starania o jakąkolwiek zmianę w tej materii będą skazane na klęske.