Roman Giertych, wielce kontrowersyjny Minister Edukacji Narodowej, po raz kolejny punktuje. Dopiero co Dziennik zlecił
badanie OBOPowi z którego jasno wynika, że w sprawie mundurków
Polacy stoją murem za najwyż-szym politykiem w rządzie. Z takimi plecami minister Giertych mógł swobodnie podjąć kolejną, bardzo ważną w swej symbolicznej istocie, decyzję -
zgłosił polskie weto do deklaracji końcowej 22. Sesji Stałej Konferencji Ministrów Edukacji Rady Europy, która zakończyła się w Stambule.
Ktoś może teraz zakrzyknąć: "Znów jakieś weto?! Ten PiS (LPR) potrafi tylko się kłócić i szabelką machać! Zero rozmowy, zero negocjacji - od razu się obrażamy!". Ale jeżeli komuś to do głowy naprawdę przyszło, to nie pozostaje takiej osobie zrobić nic innego, jak uderzyć się trzy razy w pierś i przysiądz sobie, że następnym razem będzie się czytało całe artykuły, a nie tylko ich nagłówki. No i samemu się także o nich chwilę
pomyśli.
O co chodzi? Ano o to, że Konferencja Ministrów
Rady Europy (podkreślam: Rady Europy, która w żaden sposób nie jest związana z UE) wymyśliła sobie, że
historia Europy to strasznie zła rzecz, która powoduje co rusz jakieś
konflikty. Tak więc - myśli dalej Konferencja - najlepiej jest napisać wspólny dla całej Europy podręcznik historii, który będzie
jeden,
wspaniały,
nieomylny i rozwiąże wszelkie spory i konflikty.
Oczywiście mocno upraszczam i uogólniam, ale mniej-więcej taka
motywacja przyświecała ideologom
Podręcznika dla Europy (nazwa moja, bo oryginalna -
Crossroads of European histories - Multiple outlooks on five key moments in the history of Europe - lekko długawa). W celu zapewnienia pluralizmu do współpracy
nad książeczką zaproszono historyków z
35 państw, którzy napisali swoje teksty, następnie umieszczone w owej publikacji.
Zastosowano więc metodę
pluralizmu wg Dziennika - na jednej stronie skrajna lewica, na drugiej skrajna prawica. I jest git, równo, "obiektywnie".
Zastanówmy się, czy podręcznik, będący
zlepkiem 35 różnistych tekstów w ogóle może być traktowany jako podręcznik szkolny? Łapie to się
ledwo na jakąś akademicką lekturę pomocniczą, co dopiero na podręcznik gimnazjalny, czy licealny...
Poza tym, abstrahując od wszystkiego innego, treści, które się tam znalazły, zostałyby uznane za Święte, Mocne, Niepodważalne. Każdy, kto chciałby polemizować z wizją historii (jaka ona by nie była) w Podręczniku dla Europy byłby z góry skazany na klęske i łatkę faszysty, nazisty i antysemity.
A prawda jest taka, że nie ma jednej, właściwej wizji historii. Każdy naród widzi
swoją przeszłość, swoje losy, po prostu
inaczej! Słusznym jest oczywiście dochodzenie do obiektywnej prawdy historycznej, np. poprzez walkę z kłamliwym terminem "polskich obozów zagłady", ale
nie da się narzucić jednolitej, "europejskiej" wizji historii wszystkim i stwierdzić: "koniec, tak było, nie ma co dyskutować".
Roman Giertych wykazał się więc wielkim sprytem, ale i odrobinę
odwagą - zapewne teraz postępowe elity III RP zaczną w niego rzucać wszelkiej maści ostrymi przedmiotami. Ale on może stać spokojnie, przeczekać tą zawieruchę i zabrać się za kolejne zadania - ich sobie wszakże wyznaczył wiele, oraz wiele naobiecywał.
Nie da się jednak ukryć, że decyzją w sprawie Podręcznika dla Europy jest jedną z jego
najlepszych. Pomyśleć, że kiedy obejmował to stanowisko, bałem się, że sobie nie poradzi z tym resortem. Niepotrzebnie.