To co się dzieje teraz na Twitterze (dla niezorientowanych - taki gigantyczny, międzynarodowy Salon24, tylko notki są długości SMSów i przeplatają się tworząc swoiste dyskusje) przyprawia mnie o ból głowy.
W wątku oznaczonym hashem #IranElection pojawia się ok. 1000 tweetów (wpisów) na 5 min. Imponujące. Oczywiście 90% z nich to RT (re-tweet, powtórzenie czyjegoś wcześniejszego wpisu).
Internauci prowadzą zmasowaną kampanię informacyjną, prosto z pola bitwy w Iranie, gdzie przeciwnicy prezydenta Mahmuda Ahmadinedżada nakłaniają, żeby wszyscy zainteresowani na Twitterze zmieniali swoje obrazki - avatary - na zielonkawe, czyli reprezentujące "zieloną rewolucję". Poza tym udzielają sobie porad jak prowadzić sprawną e-konspirację i pomóc Irańczykom w walce. Ale przede wszystkim wymieniają się informacjami.
Wszystko niby pięknie, szczytnie i cudownie. Gdyby nie śmiesznie i żałośnie...
1. Zachodni Internauci, stanowiący 99,9% Twitterowców nie mają zielonego pojęcia co się dzieje teraz w Iranie. Bazują na szczątkowych doniesieniach mediów i sporadycznych wpisach samych Irańczyków. Ale... skąd mają wiedzieć, że osoba X jest naprawdę z Iranu? Że udziela prawdziwych informacji? Jaka gwarancja, że to nie jest znudzony nastolatek z Kaliforni, który wpadł na świetny pomysł na dobrą zabawę.
Ba! Twitterowcy wymyślili pewien "kodeks" zawierający wskazówki jak należy się zachowywać, aby chronić swoich informatorów "z wewnątrz" - po pierwsze, nie ujawniać ich, po drugie powielać ich wpisy w jak najszerszym gronie.
Super! Wystarczy, że założę sobie konto o nazwie np. IranFriend, wklepię kilka podstawowych informacji, a potem popuszczę wodzę fantazji. W efekcie setki osób zaczną robić RT moich rewelacji, na dodatek kryjąc mnie. Bajka.
2. Dezinformacja - przecież w banalny sposób można tam zamieszać wszystkim. Nikt z nas / nich nie ma możliwości zweryfikowania, czy to co się tam pisze jest prawdą. Jedna i druga strona zapewne są obecne na Twitterze. Jedni piszą o dziesiątkach męczenników, inni o chuliganach. Pojawiają się informacje opatrzone nagłówkiem CONFIRMED! (pewne), że Ahmadinedżad naprawdę przegrał wybory, że armia już wkracza do Teheranu, że tajna policja blokuje i cenzuruje Twittera... Kto to zweryfikuje i sprawdzi? Nikt. Spirala dezinformacji się nakręca.
Przykład? Ktoś na Twitterze wrzucił link do filmiku na YouTube, który rzekomo przedstawiał policję Irańską pałującą protestujących w Teheranie. Jednakże po kilku godzinach ktoś wykrył, że to tylko inaczej zmontowany film, jeszcze z 2007 r., który tak na dobrą sprawę nie wiadomo co przedstawia (znaczy kogo i w jakich okolicznościach). Taka jest właśnie jakość Tweetów obecnie.
3. Trend i moda. Tysiące internautów, znudzonych swoim szarym życiem, nagle - z dnia na dzień - zainteresowało się losem Iranu i Irańczyków. Wszyscy teraz tacy zieloni i pomocni przy swoich nowoczesnych komputerach, z kubkiem gorącej kawy pod ręką.
Mam wrażenie deja vu. Tylko wcześniej było pomarańczowo. Historia lubi się powtarzać. Współczuję tylko Irańczykom, jak za 2 tyg. już psa z kulawą nogą nie będzie obchodził ich los, bo zblazowani Twitterowcy znudzą się już tematem i przestawią się na coś bardziej nośnego i świeżego. Potem będą już musieli sobie radzić sobie sami, bez oczu Twittera zwróconych czule w ich kierunku.
4. Ślepe poparcie dla Mir-Hosseina Mousaviego, który - rzekomo - w rzeczywistości wygrał wybory, co zmusiło reżym do ich sfałszowania.
Ciekawe ilu Twitterowców słyszało o tym człowieku jeszcze dwa dni temu? Nagle go pokochali. Pojawiają się porównania do Ghandiego. Oj, takie podejście do tematu jest tragiczne i krótkowzroczne. Nie muszę chyba tłumaczyć dlaczego. Szczególnie, że tu jabłko wcale nie pada daleko od jabłoni...
5. Ścierwojadczy żer - aż niedobrze mi się robi, jak widzę, że Twitterowcy z wypiekami na twarzy wyszukują zdjęć i amatorskich filmików bitych Irańczyków, a potem tryumfalnie wklejają linki do nich.
Właściwie nie odkrywają niczego wielkiego. Bo przytłaczająca większość odnośników prowadzi do uznanych portali informacyjnych, jak BBC czy Time.
Niemniej przecież jaka to moralna satysfakcja - szperać na Google, łazić po blogach, wyszukiwać, a potem skopiować znaleziony link, wkleić i pokazać "światu"! Mamy tu całe hordy takich dzielnych bojowników o wolność Iranu! Bleh...
---
Nie zrozumcie mnie źle. Irańczykom życzę jak najlepiej - tym zwykłym, szarym obywatelom biednego i umęczonego w ostatnich trzech dekadach państwa. Jeżeli wybory były faktycznie sfałszowane (dowodów na razie brak, a międzynarodowi obserwatorzy byli...) to tym bardziej im kibicuję w walce z autorytaryzmem.
Jedynie co wywołuje mój sprzeciw, to tabuny domorosłych bohaterów i wielbicieli Iranu. Tacy ludzie, siejąc dezinformację, powielając niesprawdzone informacje, udzielając bezkrytycznego poparcia Mousaviemu itd. robią więcej złego niż dobrego.
Szczytem jednak głupoty i sztandarowym przykładem bezmyślności "zaangażowanych" internautów w całej tej hucpie była koordynacja za pośrednictwem Twittera wielkiego ataku DDoS na serwery irańskiego rządu, m.in. prezydenta.
Efekt? Strony rządowe faktycznie padły. A wraz ze stronami łącza. A z łączami dostęp zwykłych Irańczyków do strefy wolnego internetu. Tylko głupocie fachowców z Iranu, którzy postanowili "postawić sieć na nogi" Twitterowcy zawdzięczają fakt, że nadal mają łączność ze swoimi agentami na miejscu.
Czysta bezmyślność. Śmiać się czy płakać?
Ciemnogrodzianin herbu Pilawa.
-----------------------------------------------------------------------------------------
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka