Kiedy dotarły do mnie informacje na temat wydarzeń z Pensylwanii nie byłem w szoku. Szybko włączyłem CNN, by poznać szczegóły zdarzenia, a gdy mogłem już zobaczyć nagranie z momentu zamachu interesowało mnie jedynie zachowanie służb ochraniających byłego prezydenta. Muszę jednak przyznać, że moment, w którym Donald Trump jeszcze przed sprowadzeniem go ze sceny, wyciągając pięść w górę pobudził tłum swoich zwolenników do okrzyków (chociaż zachowanie to idealnie odzwierciedla osobowość Trumpa) w takich okolicznościach nabiera nie tylko historycznego, ale i symbolicznego znaczenia. Trump pomimo fatalnej sytuacji zagrażającej jego życiu, nie potrafił powstrzymać swego zapału, którym cechuje się w walce politycznej. Kiedy usłyszał, że zamachowiec został zabity, najważniejsze dla niego stało się zakomunikowanie, że gotowy jest walczyć o ponownie wielką Amerykę bez względu na wszystko.
Reakcja tłumu była natychmiastowa. Zaczęto skandować tradycyjne „USA! USA! USA!”. Bo takim jakim jest Trump, są również jego zwolennicy. Staje się w amerykańskiej polityce żywą legendą, roznosicielem trumpowskiego genu; genu nieprzejednanego uporu w walce o wyznawane ideały. Jako Polacy możemy obśmiewać tego typu patetyzm, ale w kulturze amerykańskiej ma on realną siłę polityczną, bo jest typową dla amerykańskiej demokracji cechą, napędzającą zwycięstwa. To stąd reakcja Trumpa. Jakże krystalicznie amerykańska. Jeśli zdarzy się, że w wyniku tego wydarzenia Trump obrośnie kultem, nikogo nie powinno to zaskoczyć. Oto dramatyczne wydanie „Amerykańskiego snu”.
Wróćmy jednak do zachowania służb ochraniających byłego prezydenta. Bardzo szybko okazało się, że zamachowiec oddawał strzały z dachu niedaleko stojącego budynku. Zdumiewająca wręcz sytuacja, bo jak wiadomo tego typu spotkania polityków ze zwolennikami, wspierane są przez snajperów, których zadaniem jest stała obserwacja i wypatrywanie potencjalnych zamachowców. Trudno zrozumieć jak w ogóle mogło dojść do takiej sytuacji. Zdjęcia publikowane w internecie wskazują, że niedoszły morderca, leżał na zupełnie otwartej przestrzeni, nie będąc pod żadnym zadaszeniem, a przecież tylko taki wariant mógłby tłumaczyć tę porażkę służb. Czy pomysł, aby zamachu dokonać z miejsca najmniej oczekiwanego, był brawurą zamachowca, która otworzyła mu drogę do nieskutecznej próby dokonania mordu? Do tej pory w internecie można jedynie znaleźć grafiki sugerujące, że funkcjonariusze ochraniający Trumpa z dachu budynku stojącego za sceną, byli odwróceni w kierunku, który pozbawił ich odpowiedniego pola widzenia, by dostrzec zamachowca. Trudno na ten moment potwierdzić, że oddają one rzeczywistą jego pozycję wobec ułożenia dwóch snajperów wyznaczonych do obserwacji, zwłaszcza, że na nagraniach wideo obejmujących ich sylwetki widać, że w chwili kiedy doszło do oddania strzałów wpatrzeni w lunety swoich karabinów nie obracają się w inną stronę. Na ten moment bez eksperckiego oka, wszelkie materiały znalezione w sieci właściwie niczego w tej kwestii nie przesądzają.
Donald Trump cudem uniknął śmierci. Na wideo, z głównej kamery nagrywającej jego postać w trakcie przemówienia, widać jak na ułamek sekundy przed dźwiękiem oddawanych strzałów, głowa Trumpa odwraca się o nie więcej niż trzydzieści stopni i ustawia ją w pozycji, która ratuje mu życie. Gdyby ten ruch głowy został wykonany zaledwie pól sekundy później, kula z całą pewnością wbiłaby się w czaszkę. Być może zakres czasu obejmujący wypuszczenie powietrza z płuc, było tym po stronie zamachowca, co sprawiło, że mord mu się nie udał.
Wiemy już, że był nim dwudziestoletni Thomas Matthew Crooks, a w sieci krąży już krótkie nagranie, na którym osoba za niego się podająca oznajmia, że nienawidzi Trumpa oraz Republikanów. Jest jednak także inny szczegół, który obrazuje, że to dość tupeciarsko usposobiona osoba. Media ujawniły, że stanowe rejestry wyborców Pensylwanii wykazują, że Crooks był zarejestrowanym republikaninem. Na tle faktu, że w wieku siedemnastu lat wsparł niewielką kwotą komitet zbierający fundusze dla polityków partii Demokratycznej, widać, że przeprowadzenie zamachu najwyraźniej traktował jak jakąś zabawę.
Trump wydaje się na tym skorzysta. Znając poetykę amerykańskiej demokracji, po takim wydarzeniu jego wszelkie obawy o możliwość niepowodzenia w wyścigu prezydenckim może odstawić na półkę „nieaktualne”. Jednak to, co się stało jest przede wszystkim wyrazem wielkiego kryzysu tej demokracji. Akurat jest tak, że więcej oglądam informacyjnych stacji zza oceanu, niż jakichkolwiek polskich i widzę jak przewijające się przez nie komunikaty odwołujące się do sporu politycznego, wyraźnie wskazują, że podział wśród amerykańskich wyborców na poziomie tłumu, ma wręcz wymiar mentalnej wojny domowej. Dosłownie kilka chwil temu w rozmowie dla CNN, amerykański historyk Timothy Naftali stwierdził, że „Amerykanie przestali się ze sobą nie zgadzać, zaczęli się nienawidzić”. Konsekwencją tego narzucającego się od dawna spostrzeżenia był dzisiejszy zamach. Nawet Trump nie powinien mieć powodów, by uważać, że ktoś dzisiaj cokolwiek wygrał.
Na co dzień tak zwany - a niech to - web developer. Monarchię uważam za najlepszy ustrój, konserwatyzm za najwłaściwszą drogę, chociaż nie wiem czy czyni to ze mnie monarchistę i konserwatystę. Za to wiem na pewno, że czuję obsesyjny wstręt do lewactwa i socjalizmu. Najbardziej na S24 lubię ilość "kciuków w dół" przy moich komentarzach. Jeśli chcesz zobaczyć jaki ze mnie cham i prostak, faszysta-ekstremista i nieuk, to zapraszam także tutaj ⤑ https://www.salon24.pl/u/chrisziyo/komentarze/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka