Wydarzenia w Izraelu, to wydarzenie epokowe. Nie tylko ze względu na rozmiar konfliktu, którego staliśmy się świadkami, ale i na charakter wszystkich okoliczności jakie się na niego składają. Będąc amatorami publicystyki, jako blogerzy, mamy tę wygodę, że możemy własnymi rozważaniami i próbami wyjaśnianiem otaczającego nas świata dowolnie się kompromitować i nikt nie potraktuje nas wypowiedzeniem umowy. Z okazji tej chętnie skorzystał już bloger marek.w publikując u siebie notkę o bardzo uwodzicielskim tytule "Mosad wcale nie zawiódł !". Po jej przeczytaniu postanowiłem na nią jakoś odpowiedzieć, bo po pierwsze również i ja mam ochotę skorzystać ze wspomnianego prawa do kompromitacji, a po drugie ogólna teza w niej zawarta, choć w pewnej części wydaje się trafiona, to w całości wydaje się nader emocjonalna, więc w pewnym sensie i skażona.
W czym zatem rzecz? Ano w zdaniu, którym bloger marek.w wita nas ze swoimi przemyśleniami. Zacznę więc od cytatu, aby Ci, którzy nie będą mieli ochoty przeczytać całości wspomnianej notki, posiadali chociaż jakikolwiek punkt zaczepienia.
Piszę na gorąco, bo mnie krew zalewa, gdy oglądam kolejną łajdacką prowokację cwanych politykierów, gotowych na wszystko, aby tylko dorwać się do pełnej władzy bez żadnej odpowiedzialności i to dosłownie po setkach trupów własnych ludzi. Już nie mówiąc o zaszarganej opinii wojska i wywiadu...
Śmiem twierdzić, że Autor już u samego początku potraktował temat na przysłowiowe skróty i z tego powodu dalsza część jego wpisu w mojej ocenie wygląda na niestety dość ułomną hipotezę mającą wyjaśnić nam cóż takiego dzieje się w Izraelu, a także jakoby odkrywać przed nami prawdziwe motywacje wspomnianych przez niego "cwanych politykierów". Co ja zatem mam do napisania w tej sprawie i jakiego typu przewidywaniami chciałbym odebrać prawo do posiadania racji markowi.w? Spieszę wyjaśnić.
Zacznę od tego, że sprowokowanie tego typu zagrożeń w państwie jakim jest Izrael tylko dla jakiejś tam władzy uważam za kompletny absurd. Teza Autora wydaje się nie mieć w szerszym kontekście większego sensu. To, że Izrael mógł wykonać manewr wystawienia siebie na uderzenie nie jest niemożliwe. Ale za takim posunięciem musi stać coś znacznie poważniejszego, niż przejęcie władzy w państwie. Na okoliczność tego z czym mamy obecnie do czynienia, to znaczy z zaskakującym nas wszystkich przebiegiem spraw, musiało się złożyć coś, co być może nawet i przez kolejne dekady nie zostanie ujawnione. Oczywistym jest, że Strefa Gazy, to dla Izraela ogromna przeszkoda w próbie zapewnienia mu bezpieczeństwa, które na wyższy poziom ma zostać wyniesione przy pomocy próby normalizacji stosunków z konkretnymi państwami arabskimi (ostatnie historyczne porozumienie Izraela z Arabią Saudyjską). Nadrzędnym celem Izraela jest więc własne bezpieczeństwo w regionie i w tej w kwestii nie ma w zasadzie się o co spierać. Władza, obojętnie która, musi dążyć do realizacji tego celu ponad wszelkimi wewnętrznymi podziałami. Z kolei dla Strefy Gazy, każdy kolejny sukces Izraela jeśli chodzi o wspomnianą próbę normalizacji stosunków z państwami arabskimi wokół, to kolejny krok do marginalizacji znaczenia Hamasu w świecie arabskim. Hamas, aby się przed tym bronić musi swoim radykalizmem zaznaczać swoją pozycję w wyobraźni arabskich wrogów państwa Izrael. Akurat okres pięćdziesiątej rocznicy Wojny Jom Kipur, to najlepszy moment dla Hamasu, by szczególnie o sobie w świecie arabskim przypomnieć. W mojej ocenie służby Izraela od dawna były świadome tego, że na okoliczność tej rocznicy Hamas przygotowuje jakąś większą operację militarną przeciw Izraelowi, ale wywiad Izraela oceniając potencjalne zagrożenie ze strony Hamasu opierał się na zbyt optymistycznych wnioskach jakie wyciągał z własnej roboty wywiadowczej, bo Hamas najwyraźniej całą akcję przygotowywał metodami operacyjnymi zupełnie różnymi od tych, do których stosowania wcześniej przyzwyczaił Izrael. W wielu dyskusjach i wywiadach, które miałem okazję obejrzeć od wczoraj w zagranicznych stacjach informacyjnych, można było usłyszeć dwie interesujące hipotezy. Pierwszą z nich jest przekonanie, że Hamas przygotowując swoją operację posługiwał się środkami pozwalającymi obronić się przed nowoczesną technologią szpiegowską, na której Izrael w większości opiera zdobywanie informacji wywiadowczych. Miało to polegać na tym, że organizujący atak na Izrael posługiwali się metodami operacyjnymi z czasów, gdy na świecie nie istniało jeszcze nawet takie urządzenie jak telefon na korbkę, przez co wywiad Izraela nie był świadomy pełnej skali operacji z jaką przekonany był, że jest gotowy się zmierzyć. Druga teza, to taka, że aby pozbawić obrony powietrznej Izraela, wymyślono, że atak rakietowy ze Strefy Gazy musi być o takiej skali, która uniemożliwi Żelaznej Kopule eliminację wystarczającej ilości rakiet, pozwalającej na zadanie poważnych szkód w Izraelu. Mówi się, że wczorajszy atak rakietowy Hamasu składał się z użycia nawet pięciu tysięcy rakiet i właśnie to miało sprawić, że Żelazna Kopuła była bezradna. Nawet jeśli uznać, że liczba pięciu tysięcy rakiet jest na potrzeby chociaż minimalnego zamglenia porażki izraelskich służb, liczbą celowo przeszacowaną, to wydaje się, że nawet połowa tej liczby byłaby wystarczająca do wyrządzenia nieporównywalnych szkód na tle wcześniejszych ataków rakietowych z jakimi mierzył się Izrael. Gdy uznamy te hipotezy za trafne, to najwyraźniej służby Izraela zderzyły się z zupełnie czymś innym niż gotowe były się mierzyć. Być może przewidywały, że ze Strefy Gazy zostanie przeprowadzony jedynie atak rakietowy o być może większej niż dotychczas skali, ale ze względu na to, że w Izraelu schronów przeciwrakietowych jest dokładnie tyle ile jest budynków, nie obawiano się tego typu konsekwencji otwarcia się na atak, z jakimi ostatecznie Izrael musi się obecnie zmagać. Zgadzam się zatem z Autorem, że celem mogło być sprowokowanie działań Hamasu, a w konsekwencji jego totalne zdławienie, ale zdecydowanie odrzucam tezę, że była nim pełnia władzy i to jeszcze bez oglądania się na życie cywilów. Netanjahu niezależnie od dalszego przebiegu spraw, po tym, co się wydarzyło, jest oczywiste, będzie musiał z polityki odejść. Prędzej jestem skłonny uznać, że chętnie dał twarz czemuś, co w głębszym znaczeniu było realizacją interesu państwa Izrael, a nie własnemu doraźnemu interesowi politycznemu obliczonemu na zdobycie pełni władzy nad państwem. Kiedy oceniamy politykę dziejącą się na Bliskim Wschodzie musimy pamiętać, że wszelkie warunki tam panujące posiadają specyfikę nie dającą się ogarnąć wyobraźnią tradycyjnego Europejczyka. Przykładanie naszych norm do próby wyjaśnienia zjawisk dziejących się w tym regionie zawsze musi się kończyć stanem emocjonalnym odbiegającym od tolerancji, zrozumienia czy obojętności. Mamy do czynienia ze światem, w którym nawet bliski zachodniemu model państwa Izrael, choćby nie wiem jak Izrael był wpływowy, nie będzie możliwy do pojęcia, a tym bardziej do "przełknięcia" przez człowieka Zachodu.
---
Link do notki: "Mosad wcale nie zawiódł !" - marek.w
Na co dzień tak zwany - a niech to - web developer. Monarchię uważam za najlepszy ustrój, konserwatyzm za najwłaściwszą drogę, chociaż nie wiem czy czyni to ze mnie monarchistę i konserwatystę. Za to wiem na pewno, że czuję obsesyjny wstręt do lewactwa i socjalizmu. Najbardziej na S24 lubię ilość "kciuków w dół" przy moich komentarzach. Jeśli chcesz zobaczyć jaki ze mnie cham i prostak, faszysta-ekstremista i nieuk, to zapraszam także tutaj ⤑ https://www.salon24.pl/u/chrisziyo/komentarze/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka