Dwa tygodnie temu obchodziliśmy kolejną rocznicę wybuchu powstania warszawskiego. Jak co roku wokół tego wydarzenia wyrasta nam na forum społeczno-politycznym dyskusja i spory między tymi, którzy uważają, że dowództwo AK wydając rozkaz rozpoczęcia 1 sierpnia 1944 roku w Warszawie walki powstańczej przeciw okupantom niemieckim błędu nie popełniło, a tymi, którzy uważają inaczej - czasami nie pozostawiając na tymże dowództwie suchej nitki. Chociaż posiadam jasne i klarowne zdanie na ten temat od dawna, to postanowiłem, że jakikolwiek tekst swojego autorstwa dotyczący tego zagadnienia odłożę na później, gdyż dzień rocznicy jest tak sowicie wypełniony wszelką publicystką na jego temat, że jakakolwiek notka napisana przeze mnie, miałaby za dużą konkurencję w walce o bycie zauważoną.
Pomimo tego, że w naszym tradycyjnym sporze o powstanie warszawskie pomiędzy "realistami" a "romantykami" stoję w szeregu tych pierwszych, to w poprzednich latach nigdy nie czułem potrzeby, by jakkolwiek do niego dołączać, bo to, co bywało dotąd w każdej praktycznie debacie wygłaszane, w moim odczuciu nie potrzebowało żadnych uzupełnień dla ogólnego poczucia, że skaczący sobie do gardeł polscy patrioci rożnego autoramentu, spełnili swoją rocznicową powinność. Obecny rok jest jednak wyjątkowy, a to dlatego, że natknąłem się na tekst, który nie tylko ostatecznie utwierdza mnie w przekonaniu, że stoję po stronie słusznej, ale co wręcz zdumiewające, temu na czym znany nam od wielu lat spór się opiera, nadaje rangę dyskusji zupełnie odbiegającej od istoty. Aby wyjaśnić postawienie tak odważnej tezy, muszę najpierw zacząć od opisu tego na jakim fundamencie ona stoi. Przyjęło się powszechnie uważać, że osiemdziesiąt lat po drugiej wojnie światowej, główną osią argumentacji w kłótni o decyzję rozpoczęcia walki zbrojnej przeciwko niemieckiemu okupantowi w sierpniu roku 1944, powinno być przerzucanie się racjami z dziedziny stricte militarnej. Z jednej więc strony wybuch powstania miały uzasadniać np. argumenty o tym, że powstanie miałoby być skutecznym wsparciem przewidywanej ofensywy sowieckiej; czy te już trochę mniej militarne: o niedającej się powstrzymać chęci zemsty Warszawiaków na niemieckich zbrodniarzach (co w konsekwencji na dowódcach miało wywrzeć presję, której nie mogli nie ulec, bo jakoby bez rozkazu powstanie i tak by wybuchło), zaś z drugiej strony od walki zbrojnej dowódców powinna powstrzymać a to świadomość marnego uzbrojenia oraz stanu osobowego chętnych do udziału w powstaniu, a to brak wyraźnych sygnałów, że wspomniana sowiecka ofensywa zgodnie z założeniami stanie się podstawowym punktem oparcia w skutecznej walce przeciw Niemcom. W połączeniu ze skrupulatnym rozbiorem tych argumentów na dziesiątki innych, ów dyskusja być może nabiera cech widowiskowej merytoryczności, często nawet wspartej pięknym, wysoce patriotycznym uniesieniem, ale ze względu na niepodlegający dyskusji cel jaki powinien jej przyświecać osiemdziesiąt lat od dnia, w którym powstanie wybuchło, za każdym razem mi osobiście wydawała się pozbawiona argumentu, który raz i ostatecznie wykazywałby kto dziś i w przyszłości w tym sporze ma i będzie miał rację. W kwestii oceny decyzji dowództwa Armii Krajowej o rozpoczęci bitwy z Niemcami, te emocjonalno-militarystyczne argumenty nie wydają się posiadać siły, by dyskusja mogłaby zostać raz na zawsze uznana za zamkniętą. I tu właśnie ku mojemu wielkiemu zaskoczeniu pojawił się nieznany mi wcześniej tekst(1, który w mojej pierwszej na S24 notce nawiązującej do naszego rutynowego chyba już sporu, zmusił mnie do przedstawienia tej sprawy zupełnie inaczej, niż powszechnie przyjęło się przedstawiać.
Już zaledwie rok po wybuchu powstania warszawskiego na łamach "Tygodnika Powszechnego" można było zetknąć się z polemiką, w której na przeciw siebie stanęli Wojciech Kętrzyński oraz Stefan Kisielewski, owocem czego stał się genialny tekst sławnego potem "Kisiela" pt. "Porachunki narodowe".(2 W mojej ocenie genialny był on dlatego, że już w kilkanaście miesięcy po tej wielkiej polskiej tragedii, Stefan Kisielewski, chcąc nie chcąc, wskazał centralny punkt, na którym nie tylko wówczas, a przede wszystkim dziś, powinna koncentrować się każda kolejna rozprawa na temat tego czy latem roku czterdziestego czwartego walczyć z Niemcami trzeba było, czy też nie. W okresie kiedy "Kisiel" pisał swoją polemikę, co oczywiste, brakowało rozległych danych na temat tego jak sprawa rozpoczęcia powstania wyglądała z punktu widzenia czy to dokumentów dyplomatycznych, czy wewnętrznych raportów dowództwa Armii Krajowej. Z tej przyczyny wszelkie spory na temat powstania warszawskiego pojawiające się w prasie w tym okresie, zmuszone były opierać się tylko i wyłącznie na subiektywnych relacjach bezpośrednich świadków tego co działo się Warszawie lub na tym, co do czasu publikacji w "Tygodniku" tekstu "Porachunki narodowe" było w różny sposób wśród elit kolportowane w postaci jakiegokolwiek przekazu. Z powodu takiego ograniczenia, psychologiczne wyjaśnianie przyczyn wybuchu powstania, od wszelkich polemistów wymagało wzniesienia się w swych rozważaniach na bardziej wnikliwe ocierające się o psychologię obserwacje, niż w momencie, gdyby posiadali oni możliwość przerzucania się na zmianę treściami zawartymi w kolejnych szeroko znanych już dokumentach, tak jak jest to możliwe w naszych czasach. "Kisiel", który w późniejszym czasie dał się poznać ówczesnym polskim elitom jako mistrz bezlitosnych wiwisekcji peerelowskiego organizmu, z tekstem Kętrzyńskiego pt. "Warszawa 1944" rozprawił się w mojej ocenie równie bezlitośnie. Na tle tego, co w swym artykule zawarł autor "dyktatury ciemniaków", dzisiejsze emocjonalno-militarystyczne swady wszelkiej maści historyków, publicystów, pasjonatów czy choćby nawet tutejszych blogerów, wydają się być bijatyką na kamienie, podczas gdy Kisielewski już w roku 1945 zrzucił na tego typu "pokuksańcowanie" potężny głaz, spod którego nie sposób się wydostać. Zacytujmy więc może kluczowy fragment polemiki "Kisiela" z Wojciechem Kętrzyńskim.
"Walka ta, stwierdzić to trzeba kategorycznie, przedstawiona została społeczeństwu warszawskiemu jako krótkie i pozbawione ryzyka intermezzo, jako manifestacja naszej woli i naszej niezależności. W przeciwnym razie, gdyby społeczeństwo znało istotną stawkę tej walki t.j. całkowite zniszczenie Warszawy i śmierć setek tysięcy ludzi – dziewięć dziesiątych Warszawian opowiedziałoby się przeciwko rozpoczynaniu powstania. Jedna dziesiąta natomiast opowiedziałaby się mimo wszystko za walką. Tę jedną dziesiątą stanowiła młodzież. Bo tragedia powstania warszawskiego, to przede wszystkim tragedia – warszawskiej młodzieży.
Młodzież, która rozpoczęła powstanie, to młodzież, dojrzewająca w warunkach okupacyjnych. Młodzież, mająca wciąż przed oczyma przejawy straszliwego, niebywałego w historii terroru niemieckiego, młodzież, żyjąca tylko jedną myślą: zemsty, młodzież zajęta bez reszty żarliwymi przygotowaniami do akcji zbrojnej. A jednocześnie jest to młodzież, która wzrastając w warunkach wyjątkowych, niespotykanych dotąd na przestrzeni naszej historii, nie mogła zdawać sobie dokładnie sprawy, co to właściwie jest Polska, jej historia, jej polityka, jej sztuka, i zrozumieć w pełni tę banalną prawdę, że o istnieniu narodu decyduje istnienie jego odrębnej i niezależnej kultury, tak duchowej jak i materialno-cywilizacyjnej, jest to młodzież pozbawiona właściwie przez potwornie nienormalne warunki życia kontaktu z prawdziwą tradycją polską i atmosferą wolnej Polski, a także z orzeźwiającą atmosferą intelektualną wielkich demokracyj Zachodu. Dla młodzieży tej, jedynym celem życia była owa wymarzona walka – młodzież ta miała, jak to określa Kętrzyński, „zbiorowy uraz psychiczny” i nie było dla niej innego wyjścia jak tylko powstanie. Ilustruje ten stan rzeczy świetne powiedzenie Wiesława Wohnouta: powstanie warszawskie było błędem politycznym, nonsensem militarnym i – koniecznością psychologiczną.
W tych warunkach – gdy ktoś oddaje całego siebie na usługi jednej, nieodpartej konieczności psychicznej (pogrubienie Autora), siłą rzeczy stosunek jego do wszelkich innych spraw staje się mniej intensywny, obojętniejszy. Młodzież warszawska była – nie zdając sobie z tego sprawy – obojętna w stosunku do kultury polskiej, której pomnikami były warszawskie gmachy, kościoły, biblioteki, wobec zasobów materialnych, nagromadzonych w Warszawie, wobec tej sumy wielkiej pracy pokoleń, jakiej wytworem była Warszawa. Młodzież nie zawahała się postawić to wszystko jako stawkę w walce, która miała jej dać za to wyładowanie niewyżytych potrzeb bohaterstwa, ofiary i walki. Walki o co? Kętrzyński definiuje to dwoma słowami: o honor i suwerenność."
To tylko niewielki skrawek "Porachunków narodowych", ale w zupełności wystarczający, by zrozumieć, że spośród wszystkich okoliczności w jakich podejmowano w kwaterze AK decyzję o wybuchu powstania, brakowało zmierzenia się z najważniejszą. Tą, którą wskazał niezrównany "Kisiel" w odpowiedzi na tekst Kętrzyńskiego - motywacje psychologiczne gotowych ruszyć bez broni na znienawidzonego okupanta. Ludzie, w których rękach był los najważniejszego miasta w Polsce oraz życie niespełna milionowej masy ludzi, nie powinni podejmować tak dalece ryzykownej decyzji w kompletnym oderwaniu od stanu psychicznego tych, którzy mieli być fundamentem niedoszłego sukcesu militarnego z przeważająca siłą wroga. Aby zrozumieć tragedię tej straszliwej w skutkach decyzji, trzeba się zanurzyć w tym, w czym strach ludzki ma swoje źródło - w umyśle. Pchani do bohaterskiego czynu Żołnierze powstania na gruncie mentalnym byli skażeni czymś zupełnie antycywilizacyjnym, chęcią zemsty podyktowanej niemal zwierzęcym instynktem, czymś, co w obliczu stawiania na szali dorobku kulturowego narodu polskiego, który to dorobek - tak jak wskazał "Kisiel" - był najistotniejszym czynnikiem pozwalającym temu narodowi trwać, pomimo jego tragicznej historii, tacy Żołnierze byli w sercu i duszy bohaterami, ale w umyśle jednocześnie ułomnymi. Nieodzownym składnikiem psychologicznej ułomności jest pierwiastek irracjonalności. Nic, u czego źródła istnieje irracjonalność, nie może być traktowane jako oręż, jako materiał gotowy do uruchomienia jakichkolwiek działań zbrojnych w walce o wolność. Pozbawieni racjonalności umysłu młodzi Żołnierze prący przed siebie w imię zemsty, to żaden oręż. Spójrzmy w teraźniejszość. W dzisiejszych czasach badania psychologiczne, to podstawa, od której zaczyna się rekrutację do oddziałów Wojska Polskiego. W czasach, gdy Stefan Kisielewski został ranny podczas beznadziejnej bitwy toczonej o uwolnienie Warszawy, w powszechnej świadomości coś takiego jak psychologia nie istniało. Psychologia wówczas w gmachach uniwersyteckich była na etapie raczkowania.(3 Co bardziej dobitne, tuż po wojnie nowa rzeczywistość nie tylko w Polsce, ale także w innych krajach tzw. bloku wschodniego, przyniosła ograniczenie do minimum zajęć dydaktycznych z tej dziedziny. O tym, by uzyskać specjalizację z psychologii, nie było mowy. To pokazuje w jak zupełnie innych od dzisiejszych warunkach, swoje decyzje podejmowali oficerowie Armii Krajowej i jak z tego powodu pod ciężarem presji nie trudno było o irracjonalną decyzję, jeśli nikt tej irracjonalności nie tylko nie starał się, ale nawet do głowy mu nie przyszło, by w ogóle jej gdziekolwiek szukać. Czy ktoś w naszych dzisiejszych sporach o decyzję Komendy Głównej AK, w ogóle bierze ten czynnik pod uwagę? Oficerowie AK w chwili wywieranej przez oblicza wojny presji, pozbawieni byli rozprawy nad czymś, co w XXI w. jest fundamentem przygotowującym dla polskiej armii właściwego żołnierza. Zwracam na ten aspekt uwagę nie dlatego, by postawę Komendy Głównej AK bronić. Wskazuję tylko tę okoliczność, że istniał wówczas obiektywny czynnik, który najdobitniej oddaje, co było praprzyczyną tej zupełnie tragicznej w skutkach decyzji o rozpoczęciu beznadziejnej walki z niemieckim kolosem, a który w dzisiejszych czasach przez żadną z znanych mi debat się nie przewijał, a powinien przewijać się i być w mojej opinii uznanym za podstawową kwestię. Oficerowie z KG AK z przyczyn obiektywnych mieli prawo ten czynnik pomijać, ale trzeba pamiętać, że już wówczas był ktoś, kto obdarzony geniuszem swego umysłu, potrafił to dostrzec i wskazać nam na przyszłość miejsce, w którym znajduje się dowód na to, że decyzja o powstaniu warszawskim nie powinna być podjęta. Dzisiaj nie ma znaczenia czy wówczas jakikolwiek oficer mógł uwzględnić to o czym Stefan Kisielewski napisał w swojej polemice. Ważne, że my dzisiaj możemy to zrobić. Tak samo jak możemy być dzisiaj pewni, że żaden z polskich oficerów przed wydaniem rozkazu nie będzie abstrahował od tego, czy jego kompania składa się z żołnierzy, których w boju prowadzi najwyższej klasy dyscyplina rozumu.
1) https://www.youtube.com/watch?v=jGHYIhvmRcQ
2) https://jedyniesluszne.home.blog/porachunki-narodowe/
3) https://psychologia.uj.edu.pl/instytut/historia
Na co dzień tak zwany - a niech to - web developer. Monarchię uważam za najlepszy ustrój, konserwatyzm za najwłaściwszą drogę, chociaż nie wiem czy czyni to ze mnie monarchistę i konserwatystę. Za to wiem na pewno, że czuję obsesyjny wstręt do lewactwa i socjalizmu. Najbardziej na S24 lubię ilość "kciuków w dół" przy moich komentarzach. Jeśli chcesz zobaczyć jaki ze mnie cham i prostak, faszysta-ekstremista i nieuk, to zapraszam także tutaj ⤑ https://www.salon24.pl/u/chrisziyo/komentarze/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura