Po wczorajszej, urozmaiconej wieloma atrakcyjnymi i widowiskowymi doniesieniami z Rosji dobie, nastał dzień, w którym każdy z nas może się już pokusić o stawianie może jeszcze nie tez, ale na pewno całkiem zgrabnych hipotez dotyczących tego, co właściwie władze Rosji wraz ze swoimi niesfornymi "Wagnerowcami" postanowiły odegrać na oczach całego świata. Pierwszym przełomowym momentem, w którym najświeższe doniesienie z kraju Dostojewskiego i Tołstoja mogły wywołać u nas głośne "He, he", było pojawienie się informacji, że jak dotąd niezwyciężony Prigożyn nagle, pod wpływem białoruskiego przyjaciela Wladimira Putina Łukaszenki, postanowił szczodrze wstrzymać swój "marsz sprawiedliwości", by nie dopuścić do rozlewu krwi.
Nie trudno odnieść wrażenia, że na zachodzie Europy nigdy nie będzie nudno, bo nawet jak zaczyna być, to zawsze można liczyć na Rosję, która prędzej czy później dostarczy nam wystarczająco przykuwających uwagę wydarzeń, które każdą nudę natychmiast zamieniają w pełne różnych emocji widowisko. Niestety znacznie częściej niż rzadziej są to wydarzenia przynoszące cierpienie, czego w ostatnich latach Ukraina stała się tragiczną ofiarą, ale jak widzimy, w ostatnich dniach udało się Rosji dostarczyć także i tragifarsy, której ofiarami - tym razem losu - w pierwszej kolejności są obywatele Rosji, najpewniej już całkiem zatracający wiarę w to, że ich umiłowani przywódcy są tak wielcy za jakich się podają. Nie wiem jak w polskich, ale w jankeskich mediach nie trudno w podsumowaniach wszystkich tych wydarzeń o komentarz, w którym wczorajsze obrazki z Rosji określa się jako odsłaniające "słabość" przede wszystkim Putina. Miały one wyjątkowo tę jego słabość obnażyć. Z tym że zarówno ja, jak i Wy - czytający mą notkę - mamy prawo uważać, że w Rosji i mentalności jej polityczno-militarnych elit coś takiego jak zjawisko "słabości" nie istnieje. Nie dlatego, że uważamy ów elity za coś permanentnie niezdolne do bycia słabymi, a dlatego, że historia niejednokrotnie nam pokazała, że tego rodzaju "uczucia" w całej poetyce rosyjskiej mentalności nie istnieją, bo rosyjski umysł jej polityczno-militarnych elit ma tę nieznaną na zachodzie właściwość, która każde zażenowanie i wyraźne objawy własnej słabości w ułamku sekundy zamienia w zupełnie inny konstrukt, co za każdym razem kończy się sytuacją, w której to co wszyscy inni widzą jako dowód na słabość, w umyśle rosyjskich przywódców funkcjonuje jako potwierdzenie agresywnego ataku zepsutego Zachodu na niemające sobie równych w historii ludzkości wartości szczególnie umoralniających rosyjski naród. Nie sądzę, żeby w tym momencie panowie Putin czy Szojgu odczuwali jakiekolwiek niezdrowe uczucie. Jest najpewniej zupełnie na odwrót. Odnieśli kolejne zwycięstwo z siłami zła, a ich niezrównana szczodrość (jak ta Prigożyna) i wzorcowa wyrozumiałość zapewniły niesfornemu Jewgienijowi "pogardzane na Zachodzie prawa człowieka", więc ten, zamiast być pokazowo ukaranym, jest już w drodze na obiad z samym prezydentem Białorusi, który zrobi wszystko, aby włos z głowy mu nie spadł.
Wróćmy jednak do mojej rozległej hipotezy jaka nasunęła mi się w podsumowaniu tego, czym potyczka dowódcy "Grupy Wagnera" z kremlowską wierchuszką się skończyła. W tym momencie nie wierzę w żadną realność ogłaszanych wczoraj przez Prigożyna intencji, tak samo jak nie wierzę w to, że państwo rosyjskie było na skraju wojny domowej, o której w swym orędziu wspominał Wladimir Putin. W mojej ocenie wszystko czego jesteśmy świadkami w ostatnich dwóch dniach, to typowa dla rosyjskiego miru "wojna na górze". Wojna ta jest naturalną konsekwencją wyrządzonych Rosji przez Ukrainę szkód, a każda ze stron tej wojny, odstawiała właściwy dla cech swojego otoczenia spektakl. I tak, w następstwie uszczuplenia się z powodu długiego konfliktu zbrojnego na Ukrainie zasobów dających w Rosji bogactwo i władzę, tracący wpływy Prigożyn od pewnego momentu zaczął rozumieć, że "kawioru" już dla wszystkich nie starczy, a to niesie za sobą następstwo kolejne, które sprowadza się do tego, że pozycja w kolejce do "kawioru" jaką posiadał dowódca "Grupy Wagnera" nie jest i nie będzie już tej samej wartości jaką była przed wojną. Skoro i my tu w Polsce wiemy, że w takich momentach dziejowych rosyjski mir tradycyjnie gwarantuje narodziny kolejnej czystki, to tym bardziej rozumiał to Prigożyn. Sam Prigożyn od dawna przecież komunikuje światu, że on i jego komandosi zostali pozostawieni sami sobie, a taka sytuacja jest jakoby wynikiem złego dowodzenia "operacją wojskową" przez samego Szojgu. Kto chce może wierzyć w taką interpretację, ja zaś jestem pewien, że Prigożyn po prostu twórczo "zliteraturyzował" to, co od wielu miesięcy w samej Rosji najpewniej dzieje się za kulisami jej działań militarnych na terenach naszego wschodniego sąsiada. Rosyjskie przepychanki w kolejce do "kawioru" mają tę szczególną właściwość, że gotowe są nawet posłać w odstawkę realizowane z przytupem podboje militarne imperium, jeśli zagrożony wojnami staje się układ na kremlowskim szczycie. Jeśli do tego dochodzi, nie trudno o jakiś widowiskowy spektakl, który nie dające się ukryć konsekwencje kryzysu będzie potrafił światu przedstawić w najmniej kompromitujący sposób. Przewiduję, że wyraźnie zasłużony wcześniej dla rosyjskiej sprawy Prigożyn, w dłuższej perspektywie czasowej, w starciu ze wspieraną z zachodu ukraińską obroną nie był w stanie odnosić sukcesów, więc w pewnym momencie jego pozycja zaczęła w oczach kremlowskiej władzy maleć, a to sprawiło, że stał się dzieckiem pożeranym przez rzeczoną przepychankę w kolejce do "kawioru". Jednak akurat w jego sytuacji sprawa nie była do końca beznadziejna, bo posiadając odpowiedni zasób komandosów stanowił poważną siłę, z którą Kreml nawet gdy sam posiada znacznie większą, w kryzysie musiał się liczyć. Z doniesień pojawiających się w przestrzeni publicznej wiemy, że jakoby za swoimi plecami Prigożyn ma posiadać nawet dwudziestotysięczną armię komandosów. Pomimo tego, że tylko w Moskwie sił gotowych bronić władzy na Kremlu jest kilka razy więcej, Putin i Szojgu zmuszeni byli jakoś się z dowódcą "Grupy Wagnera" dogadać, bo najwyraźniej nie byli pewni czy sygnalizujący już od wielu miesięcy niezdolność do wypełniania rozkazów na froncie Prigożyn, ze względu na jego zmyślnie obrazowaną w mediach społecznościowych "dezercję", nie będzie gotowy popełnić "kamikadze", zadając armii rosyjskiej bolesne straty wewnątrz państwa, które w konsekwencji, przy pomocy "wyrafinowanych działań" zachodu, mogły przynieść całkowite wycofanie się Rosji z terenów Ukrainy. W mojej opinii od wielu miesięcy za kulisami "operacji wojskowej" toczyły się pertraktacje między dowództwem rosyjskiego państwa a Prigożynem o to, w jaki sposób pozwoli się Prigożynowi na zejście z pola walki bez wizerunkowych i całkowicie druzgocących morale w rosyjskiej armii strat. I tak, wyćwiczony w bojach oraz jak mało kto znający "egzotykę" szczytów rosyjskiej władzy Prigożyn, wynegocjował sobie banicję w objęciach Alesandra Łukaszenki, a swoim komandosom amnestię. Podsumowanie w zasadzie proste. Drogi Prigożyna z Władimirem Władimirowiczem Putinem oraz Siergiejem Kużugietowiczem Szojgu się rozeszły, a zeszły z Alaksandrem Ryhorawiczem Łukaszenką, dla którego Prigożyn stał się nieocenionym wsparciem, za które w Mińsku otrzyma co najmniej dobrze opłacany spokój.
Nasuwa się jeszcze bardziej cukierkowa wersja tych wydarzeń, której też nie można wykluczyć. Być może Rosja, która swoje "sukcesy" na froncie ukraińskim w dużej mierze zawdzięczała jednostkom Prigożyna, w odpowiedniej chwili mogła zostać przez niego poinformowana, że ten nie jest w stanie skutecznie kontynuować swoich zadań w starciu z obroną ukraińską, a to w konsekwencji, gdy traci się tak szczególne oddziały na froncie, postawiłoby Kreml przed koniecznością rozpatrzenia podjęcia prób do dogadania się z Zachodem w sprawie Ukrainy. W takich okolicznościach byłoby całkowicie jasne, że Prigożyn stając się głównym powodem ostatecznego niepowodzenia rosyjskiej armii na ukraińskich ziemiach, bez załatwienia sobie "miękkiego lądowania", w Rosji na żadne wpływy liczyć już by nie mógł. Dotknięta sankcjami i uszczupleniem zasobów zapewniających szerszemu gronu wpływy w Rosji wierchuszka z Kremla, być może postanowiła po przyjacielsku dogadać się z zasłużonym Prigożynem i razem uzgodnili, że moskiewskiego "kawioru" dla niego już nie starczy, ale w Mińsku chętnie zostanie przyjęty. Załatwiając sobie w ten sposób spokój cenniejszy, niż ewentualne "kamikadze" Prigożyna czy zupełnie kompromitujące ogłoszenie światu zamierzonego wycofania się jego wojsk z frontu, Kreml w oczach opinii publicznej może jawić się jako ofiara "zdrady", a nie jako całkiem mityczny kolos, którego kolana glinianych nóg zaczęły podchodzić do lądowania na błocie ukraińskich czarnoziemów. Tak czy owak jestem przekonany, że od początku do końca mieliśmy do czynienia ze spektaklem z obu stron, a jak to bywa w takich przypadkach jeśli chodzi o rosyjskie standardy, wszelkie trupy zostają wliczone w koszta.
Na co dzień tak zwany - a niech to - web developer. Monarchię uważam za najlepszy ustrój, konserwatyzm za najwłaściwszą drogę, chociaż nie wiem czy czyni to ze mnie monarchistę i konserwatystę. Za to wiem na pewno, że czuję obsesyjny wstręt do lewactwa i socjalizmu. Najbardziej na S24 lubię ilość "kciuków w dół" przy moich komentarzach. Jeśli chcesz zobaczyć jaki ze mnie cham i prostak, faszysta-ekstremista i nieuk, to zapraszam także tutaj ⤑ https://www.salon24.pl/u/chrisziyo/komentarze/
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Polityka