W niedawnym komunikacie rządowym ogłaszającym przywrócenie poddanym prawa wstępu do lasów i parków można odczytać osobliwe wyjaśnienie, że "będziesz mógł wejść do lasów i parków, a także biegać czy jeździć na rowerze - jeśli od tego zależy Twoja kondycja psychiczna". Brzmi to jak jedno z przykazań dekalogu "nowej normalności", z którego treścią ogólnonarodowa trzódka oswajana jest ostatnio pozorami "poluzowania restrykcji". A to dlatego, że przy brutalnej socjotechnicznej operacji pacjenta odurzonego w tym celu długą hipnozą "kwarantanny" trzeba będzie kiedyś wybudzić i nauczyć go poprawnych algorytmów zachowań. Trzeba podkreślić, że w przekonaniu autorów rządowego komunikatu o nasze zdrowie fizyczne (w przeciwieństwie do tego psychicznego) najlepiej zadbamy zamykając się nadal w domach i pracując godzinami przed komputerem w "home office" z przerwą na zdyscyplinowanie równie wyalienowanych członków rodziny, z którymi dzielimy zakład pracy. Przecież zawsze możemy odpocząć od obowiązków w czasie wolnym, w którym zrelaksujemy się podziwianiem telewizyjnych "scare shows", gdzie każdy odnajdzie pełen pluralizm światopoglądowego lęku przed koronawirusem - spod znaku "całej prawdy o COVID całą dobę", "dobrej zmiany na nową normalność", a nawet katolickich nauk o "dystansie społecznym". Dodajmy, że dzieci zaliczające obowiązkowe lekcje zdalnego nauczania przez internet zostały tym samym "rozgrzeszone" z uzależnienia od smartfonów i innych wirtualnych mądrości płynących z kolorowych ekranów.
Stąd ważna uwaga - "place zabaw nadal pozostają zamknięte", a zaczerpnięcie świeżego powietrza i uprawianie sportu może odbywać się tylko pod rygorem "zasłaniania ust i nosa" dla pełniejszego oddechu, o czym łaskawie i lojalnie przypomni nam policja obywatelska ze swoich mobilnych kołchoźników. Czyli wychodzimy z domów po zdrowie zachowując się jak chorzy, a sprawny człowiek zostaje "do odwołania" okaleczony obowiązkową protezą i utrudniającym oddychanie opatrunkiem oddzielającym go od świata, natury i ludzi. Masz prawo zjeść pączka, ale tylko przez szybę, tak żeby przestało smakować. Ciekawe, czy gdyby władza nakazała dodatkowo zasłanianie oczu i zatykanie uszu przed wyjściem z domu, pokorni obywatele czuliby się jeszcze bezpieczniejsi, boć przecie pozbawiając się wszelkich zdolności zmysłowych i recepcji bodźców człowiek może dopiero stać się prawdziwie wolny. Zresztą groza przejmuje człowieka od samego patrzenia na te ponure, zamaskowane twarze, spod których wyzierają nieufne spojrzenia polskich rodzin omijających się na ulicach szerokimi łukami - tak na wszelki wypadek dla zachowania sanitarnego ładu. Tu w końcu każdy pilnuje każdego. Tutaj zakaz a tam nakaz, najpierw zabraniamy, potem pozwalamy. Zupełnie jak w szkole dla psów. Mundurowi nie są nawet potrzebni w sprawnie zaszczepionym w zbiorowej świadomości reżimie higienicznym. Można zatem wyjść, ale czy warto to robić, po co i do kogo, skoro poza domem wolno dzisiaj być tylko samotnym lub podejrzanym. Ponieważ w okolicznościach oddalenia od ludzi (np. w lesie) władza przyzwala na zdjęcie maski to odruchem wszystkich pragnących chwili wytchnienia stało się zwyczajnie unikanie innych ludzi. Trudno wyobrazić sobie sprawniejszy mechanizm totalizacji życia społecznego. "Kondycja psychiczna", która jest warunkiem dopuszczającym nas do wyjścia z domu, może się teraz tylko poprawiać. Na naszych oczach kwitnie więc "nowonormalna" wspólnota społeczna, trochę odmienna od tej, którą jeszcze niedawno wieszczyli przenikliwi "konserwatywni" komentatorzy. A była obietnica poprawy.
Ale teraz zupełnie poważnie. Truizmem dzisiaj byłoby przyznanie, że polityczna funkcja stanu pandemii wykracza daleko poza sferę zdrowia i medycyny oddziałując na struktury społeczne, kulturę i gospodarkę. Tym bardziej, że inżynieria społeczna i polityka populacyjna nie jest wynalazkiem czasów najnowszych. Jak pisali przedwojenni polscy eugenicy "ludność jako siłę produkcyjną, materiał wojskowy, siłę podatkową, państwo stara się utrzymać na niezbędnym poziomie zdrowia, aby unormować jej przyrost liczebny, kierować rozsiedleniem i oddziaływać na wędrówki wewnątrz kraju i poza jego granice". W okresie międzywojennym to właśnie lekarze-higieniści mieli za zadanie nie tylko doskonalenie "narzędzia pracy jakim jest człowiek", ale także ingerowanie w zmiany stylu życia, nawyków i przyzwyczajeń. Ten poziom instrumentalizacji człowieka osiągnięto do pewnego stopnia wyłącznie w państwach totalitarnych. Współczesne narzędzia administracyjne państwa są jednak znacznie efektywniejsze niż kilkadziesiąt lat temu. Obecna sytuacja stwarza zatem dla każdej władzy, w tym nominalnie demokratycznej, niebywałą pokusę zmiany społecznej struktury, organizacji i kultury pracy, kontroli nad migracją, nad zbiorowymi zachowaniami i świadomością. Dawne marzenia utopistów o "hodowaniu" nowego człowieka stają się bliższe w warunkach powszechnego strachu, który umożliwia masowe tresowanie zbiorowych odruchów. I to wszystko właściwie bez cienia społecznego sprzeciwu. Jak to możliwe?
W pierwotnym ujęciu "końca historii" Alexandre Kojève twierdził, że dzieje człowieka Zachodu dążącego przez stulecia do spełnienia swoich najśmielszych marzeń o wiecznym pokoju, sprawiedliwości, bezpieczeństwie, wzroście gospodarczym i powszechnym dobrobycie doprowadziły do stworzenia świata zamieszkanego przez bierne, udomowione zwierzęta w ludzkiej postaci, istoty o naturze niewolniczej, niezdolne do samodzielnego myślenia, zdane na dobrotliwą łaskę "uniwersalnej tyranii" państwa. Ten "koniec" oznacza ostateczny triumf racjonalizmu doprowadzonego do absurdalnej skrajności przez panowanie anonimowej i bezdusznej biurokracji państwowej, której zadaniem nie jest już prowadzenie polityki, ale statystyki - administrowanie ludnością, zapewnianie jej dochodu, zdrowia i poczucia szczęścia. Człowiek w takiej rzeczywistości "pracuje jeszcze", ale "jego praca jest już rozrywką", staje się dodatkiem do życia stopniowo tracącego poczucie przeznaczenia. Nadal żyje biologicznie i potrafi być nawet szczęśliwy, ale mentalnie przestaje być ludzki. Każdy tutaj jest równy, a odstępca "idzie dobrowolnie do domu obłąkanych". W takim państwie żaden obywatel nie czuje nawet potrzeby wyrażania sprzeciwu czy okazywania buntu. Wszak każda opozycja byłaby postawą całkowicie "nieracjonalną", skoro państwo jest "dobre". Ten nowy rodzaj despotyzmu, jak pisał Tocqueville, uosobiony jest przez "nieprzebrane rzesze identycznych i równych ludzi", z których "każdy żyje w izolacji, obojętny wobec cudzego losu", nie dostrzega współobywateli, a co najwyżej "ociera się o nich, choć tego nie czuje". Nad tą rzeszą ludzi "panuje potężna i opiekuńcza władza, która chce sama zaspokoić ludzkie potrzeby". Robi to w sposób absolutny, drobiazgowy, pedantyczny, przewidujący, a zarazem łagodny. Takie państwo nie jest więc zainteresowane wychowaniem obywateli na dojrzałych ludzi, ale przeciwnie - zapewnia obywatelom poczucie szczęścia i dobrobytu pod warunkiem, że obywatele są w stanie wykoncypować tylko takie marzenia. Wskutek tego władza "nieodwołalnie więzi ludzi w stanie dzieciństwa". Lub poddaństwa, jak powiedziałby Nietzsche.
Czy współczesny "stan nadzwyczajny" w jakim znalazł się cały zachodni świat jest owocem ewolucji "ostatniego państwa"? Rządy na całym świecie lubią dziś powoływać się na własną suwerenność i prawa narodowe, ale ich działania wskazują na wdrażanie ujednoliconego, globalnego projektu, wobec którego jedynie nieliczne kraje decydują się na odstępstwa. Zamykanie granic, izolacja ludności, zawieszanie prywatnej działalności gospodarczej i instytucji publicznych, rygory sanitarne, "dystans społeczny", płatności elektroniczne i praca zdalna - to zapowiedź nowego poddaństwa. Mniej ważne jest tutaj przypisywanie odpowiedzialności domniemanym "sprawcom" - Chinom, Ameryce, Rosji, spekulantom czy lożom masońskim. Zresztą spiskologia to również rodzaj zniewolenia przez utrwalanie poczucia bezsilności. Ale rzeczywistość, z którą będziemy musieli się zmierzyć to przygnębiający widok tej ogromnej liczby ludzi reagujących w identyczny sposób na polecenia "opiekuńczej władzy", izolujących się w lęku o własne zdrowie, zasłaniających na komendę swój wizerunek szpetnymi maskami i uciekających od kontaktu ze współobywatelami. Można półżartem dodać za Tocquevillem, że dzisiaj nikt nawet o nikogo się nie ociera na ulicy, bo byłoby to sprzeczne z zasadami reżimu sanitarnego i "dystansu społecznego". To rzeczywistość zawieszonej działalności gospodarczej z widmem kryzysu, zawieszonego nauczania szkolnego i uniwersyteckiego, które zostało zastąpione przez dydaktyzm medialny - wszelka potrzebna do życia mądrość płynie z komunikatów rządowych i relacji dziennikarskich. To wizja utraty środowiska społecznego i więzi międzyludzkich tak potrzebnych dla wychowania dzieci i młodzieży, tak nieodzownych dla rozwoju, zdrowia i życia każdego człowieka. Po raz pierwszy od upadku europejskich totalitaryzmów uprawomocniony został system, w którym człowiekowi (jak w obozie pracy) wolno opuścić mieszkanie tylko w celu generowania lub wydawania dochodu, gdzie stał się skomercjalizowaną "siłą produkcyjną". Ci z pozoru "szczęśliwsi" pracują online mieszając dom z biurem i nie odróżniając już czasu wolnego od pracy. Tymczasem potrzeby związane z kulturą, religią, a nawet edukacją zostały wykreślone, a ich instytucje, jak szkoła, uniwersytet czy kościół amputowano lub nieodwracalnie okaleczono, podważając zarazem ich autorytet w oczach społeczeństwa.
Świat, przed którym stajemy dzisiaj jest i będzie zatem testem naszego człowieczeństwa. Zakryty maską zbiorowy lęk na ulicach polskich miast to przykry obraz nieprzygotowania naszego społeczeństwa do tych wyzwań. Ale w nadziei na odrodzenie ludzkich postaw warto przywołać przedwojenną publicystkę Julię Blay, która będąc lekarzem uważała, że wbrew zakusom wszelkiej inżynierii społecznej odrodzenie ludzkości nie może nigdy dokonać się drogą biologicznego zdrowia, hodowania "nowego człowieka" czy zabezpieczenia ludzkiej nieśmiertelności. Przekonanie, że można dowolnie "korygować" każdy aspekt ludzkiego życia jest wyrazem arogancji nauki, paradygmatu postępu i pychy nowoczesnego państwa. Ale człowiek jest i zawsze będzie niedoskonały, nieprzewidywalny, fizycznie słaby, a przede wszystkim śmiertelny. W tym tkwi jednak jego siła moralna i duchowa. Dlatego jedyną drogą dla człowieczeństwa jest wyjście poza doczesną iluzję bezpieczeństwa poprzez "ideał prawdy, miłosierdzia i poszanowania wolności". Hannah Arendt napisała kiedyś, że w dziejach każdy koniec nieuchronnie kryje w sobie nowy początek, który jest "najwyższą umiejętnością człowieka". A ponieważ początek "jest identyczny z ludzką wolnością" to początkiem "jest doprawdy każdy z ludzi". I niech ta myśl towarzyszy nam zawsze bez względu na zmieniające się oblicza tyranii.
Inne tematy w dziale Społeczeństwo