Godziemba Godziemba
90
BLOG

Peerelowskie złote eldorado (2)

Godziemba Godziemba Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 1

Od 1971 roku rozpoczęły się aresztowania członków gangu „złotogłowych”, dotychczas pozostających pod ochroną służb specjalnych.


        W działalności przestępczej oskarżonych można wyróżnić trzy odrębne fazy. Początkowo wykorzystywano w obrocie własną walutę wywożoną przez dyplomatów do Szwajcarii. Tam kupowano złote dwudziestodolarówki, ruble, dukaty austriackie i złoto w sztabkach stugramowych rafinerii szwajcarskich lub południowoafrykańskich próby 1000, oznaczonej czterema dziewiątkami. Brazylijscy dyplomaci przywozili to wszystko w bagażu dyplomatycznym do Polski. Następnie, kasując za usługę 10-15 procent wartości, przekazywali złoto odbiorcom: Mętlewiczowi, Listkiewiczowej, Oksztelowi i Młynarczykowi. Ci z kolei przekazywali je następnym kontrahentom, otrzymując zapłatę z reguły w dolarach. Otrzymywane dolary wracały podobną drogą – przez tych samych pośredników i udziałowców – do Brazylijczyków. I tak koło się zamykało.


        W Szwajcarii dostarczaniem złota zajmował się bankier René Charpie, związany wspólnymi interesami z dyplomatami. On też opiekował się zagranicznymi kontami Mętlewicza i Młynarczyka pilnując, by odpowiednie prowizje przelewane były na ich nazwiska.


         Handel dziełami sztuki ruszył od roku 1959. Głównym organizatorem i głównym odbiorcą przemycanego towaru był Czesław Bednarczyk. Współpracowali z nim trzej inni antykwariusze z Wiednia: Tomasz Mętlewicz, Zenon Morawski i Alexander Axelerad oraz Andrzej Kozłowski z Paryża i Oskar Labiner z Monachium. Interesem w Polsce kierował Witold Mętlewicz, mający świetne rozeznanie w tym rynku.


        Zakupione dzieła sztuki zagranicę wywozi w bagażu dyplomatycznym brazylijscy dyplomaci. Paczki docierały do Wiednia, do Czesława Bednarczyka, któremu przysługiwało prawo pierwokupu. Resztę otrzymywali pozostali antykwariusze. Dzieła sztuki sprzedawane były najczęściej bezpośrednio w antykwariatach wymienionych odbiorców. Czasami wstawiano je do salonów aukcyjnych w Austrii, RFN, Francji lub w innych krajach zachodniej Europy. Uzyskane ze sprzedaży pieniądze wracały poprzez dyplomatów do Polski. Czasem nabywano za nie złoto albo lokowano na kontach członków gangu w  Union de Banques Suisses w Genewie. MSW nigdy nie zdołało położyć na nich łapy.


       Większość wywiezionych dzieł sztuki stanowiły przedmioty o znacznej wartości zabytkowej i muzealnej. Niektóre miały wręcz unikalny charakter, jak na przykład wyroby ze srebra firmy Fabergé, przedmioty z porcelany miśnieńskiej czy sewrskiej, wreszcie obrazy znanych mistrzów polskich i obcych.


        Formalnie obowiązywał zakaz wywozu dzieł sztuki z kolekcji prywatnych i państwowych, jednak w ustawie „O ochronie dóbr kultury” z 15 lutego 1962 roku istniała furtka – zgodnie z artykułem 5 ustawy: „Nie podlegają zakazowi wywozu przedmioty, wymienione w art. 5, o ile wyrazi na to zgodę wojewódzki konserwator zabytków”. Gdy konserwator jednego województwa odmawiał członkom gangu na wywóz, zwracano się do innego. A województw było siedemnaście.


         Gang specjalizował się również w oszukiwaniu klientów, głównie zagranicznych, sprzedając im falsyfikaty, na przykład „antyczne” srebra. Dysponowali do tego celu odpowiednimi narzędziami uzyskanymi od wytrawnego fałszerza o ksywie „Senator”. Były to imitacje XVIII-wiecznych puncy do znakowania sreber. Fałszywego Rembrandta przyciemniano syropem od kaszlu.


        Świetnie zorganizowany interes kręcił się znakomicie przez lata, przy cichym wsparciu służb specjalnych. Mętlewicz i inni członkowie gangu od dawna znajdowali się na celowniku organów ścigania, ale zlikwidowanie przestępczego procederu postępowała jakoś dziwnie opornie.


        Sprawa „wypłynęła” dopiero po  wykrycia w 1971 roku działalności braci Iwanickich, właścicieli składu pasz w Warszawie przy ulicy Tarczyńskiej, oskarżonych o przestępstwa dewizowe na dużą skalę.


        Stało się to w momencie zmiany szefa MSW, którym w lutym 1971 roku został Franciszek Szlachcic, którego postanowił zlikwidować rekinów czarnego rynku walutowego. Sygnał do tego dało zapewne posiedzenie Biura Politycznego KC PZPR, na którym rozpaczano nad tragicznym brakiem dewiz w budżecie państwa. Ekspert z Ministerstwa Finansów wspomniał o ludziach, którzy nie sieją, nie orzą…


        Jednymi z pierwszych „ofiar” nowej polityki stali się właśnie bracia Iwaniccy, a w dalszej kolejności także „złotogłowi”.


         Prowadzenie śledztwa w sprawie gangu „złotogłowych” powierzono Wydziałowi I Biura Śledczego MSW, którego szefem był  płk. Tadeusz Kwiatkowski. Kolejni aresztowani wsypywali innych członków gangu.


         Aresztowany w 1973 roku Mieczysława Młynarczyka napisał list do kolejnego szefa MSW Stanisława Kowalczyka, w którym przypomniał, od 1951 roku był agentem, który przekazał co najmniej sześćset pisemnych meldunków, podpisując je kryptonimami „Hieronim” albo „Stefan” oraz kilkaset informacji ustnych. Pozyskany został do współpracy w celu kontrwywiadowczego zabezpieczenia poselstwa Brazylii.


         „(…) Układ był taki: – pisał Młynarczyk. – Ponieważ nie otrzymuję pensji z MSW, to, co zarobię, będzie moją zapłatą”.


          Młynarczyk chwalił się, że „w 1963 roku usunąłem podstępem strażnika, aby pracownicy MSW mogli wejść do ambasady (…) W 1972 roku wywiad radziecki zwrócił się o uruchomienie mnie w celu zdobycia szyfrów. Aresztowanie zniweczyło wykonanie mojego ostatniego zadania: zdobycia odcisków kluczy do drzwi wejściowych i od kuchni ambasady”.


         Tak więc MSW doskonale wiedziało o jego udziale w nielegalnym handlu złotem i dolarami. Przymykano na to oko dopóki interes operacyjny – być może prowadzony nawet na zlecenie Moskwy – był priorytetem.


          Jeszcze przed rozpoczęciem procesu Młynarczyk zobowiązał się zachować współpracę w tajemnicy, „niezależnie od wysokości grożącej kary”.


         Także inny uczestnik gangu Witold Metlewicz został w 1963 roku agentem SB. W zamian za paszport zobowiązał się donosić  na wiedeńskiego antykwariusza Czesława Bednarczyka, przyjaciela rodziny Mętlewiczów. Z każdej wyprawy do Wiednia Mętlewicz sporządzał donos na temat obiektu inwigilacji, lecz wyraźnie starał się antykwariusza chronić. „W Polsce nie ma już rzeczy, które by mnie jako antykwariusza interesowały” – cytował w rozmowie z esbekami słowa Bednarczyka.


         Ulokowany w Wiedniu agent „Senior” donosił, że Bednarczyk „dorobił się, odsprzedając z zyskiem szmaragdy, brylanty, złoto i futra kupione od emigrantów żydowskich, którzy po 1956 roku jechali przez Polskę do Izraela”. Inny agent „Senior” informował o kanale przerzutowym dolarów, złota i dzieł sztuki, obsługiwanym przez brazylijskich dyplomatów.


         „To była dziwna sprawa – twierdzi Andrzej Gass, który w 1976 roku relacjonował proces „złotogłowych” dla tygodnika „Kultura”. – Ludzie z Biura Śledczego MSW nie wychodzili z sali rozpraw. Jakby czegoś pilnowali.”


        „Było jasne, że oskarżeni mieli protektorów w MSW – uważa mecenas Jacek Kondracki, obrońca jednego ze „złotogłowych”. – Głośna była sprawa generała Matejewskiego [do 1965 r. szefa kontrwywiadu, potem wiceszefa MSW nadzorującego SB]. Mówiło się o „koniach Matejewskiego”, ludziach, którzy mieli indywidualne zezwolenia na handel dewizami”.



CDN.

Godziemba
O mnie Godziemba

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (1)

Inne tematy w dziale Kultura