Największą aferą związaną z przemytem złota, dewiz i dzieł sztuki w całej historii PRL była sprawa „złotogłowych”.
Kryzys berliński z 1961 roku, czy kubański z roku 1962, a także powtarzające się pogłoski o wymianie pieniędzy lub podwyżkach, powodowały nie tylko szalony wykup towarów spożywczych ze sklepów, ale również zwiększony popyt na złoto. Wielki nawis
Złote monety i sztabki oraz wyroby użytkowe były w Polsce droższe niż w ZSRS czy na Zachodzie. Należało je więc nabyć (za przemycone dewizy) tam, gdzie były tańsze, a potem przywieźć do kraju. Oczywiście nielegalnie, bo wysokie cła robiły interes nieopłacalnym.
„Złote gangi działały i działają w przeróżnych konfiguracjach osobowych, kojarzą ludzi o tak różnych poziomach kultury, wiedzy, stanowisk, mentalności, że nic już nie jest w stanie nas zdziwić – pisała w 1973 roku dziennikarka czasopisma „Odgłosy”. – Tysiące ludzi pragnie, na wzór legendarnego Midasa, otaczać się złotem”.
Złoto w mniejszych lub większych ilościach przemycali niemalże wszyscy Polacy, którym udało się wyjechać za granicę. Wykorzystywano zarówno tradycyjny przemyt przez zieloną granicę (specjalność Podhala), jak i masowy ruch turystyczny, przy założeniu, że „plecakowi” turyści nie są tak drobiazgowo kontrolowani.
Pomysłowość ludzka w przemycaniu złota była nieograniczona. Jeden ze znanych warszawskich aktorów estradowych powracający z tournée po ZSRS wykorzystał na przykład pojemną atrapę mikrofonu do przemycenia większej ilości wyrobów ze złota. Pierścionki czy łańcuszki ukrywano wewnątrz wydrążonych owoców cytrusowych, w obcasach obuwia czy w spodach damskich peruk.
Na oryginalny sposób wpadł niejaki Jerzy Paszkowski, technik dentystyczny z Łodzi. Dewizy wywoził z Polski w wydrążonych wędlinach. Sproszkowane złoto przywoził zaś w „fabrycznie” zamkniętych puszkach z kawą. Oddzielenie złota od kawy i przetopienie go w sztabki nie nastręczało mu większych problemów. W ten sposób w ciągu 5 lat przemycił do kraju trzydzieści kilogramów złota.
Masowo trudnili się przemytem złota sportowcy, chociażby Janusz Sidło, Władysław Komar, Włodzimierz Trams czy piłkarze Legii Warszawa: Janusz Żmijewski i Władysław Grotyński.
Do przerzutu złota nadawali się też idealnie dyplomaci, dla których uszczelnianie granic nie było żadną przeszkodą. W 1962 roku nakryto na tym nielegalnym procederze szajkę kurierów MSZ i Departamentu I MSW (wywiadu). Korzystając z poczty dyplomatycznej przemycili do Polski między innymi cztery tysiące złotych dwudziestodolarówek, sztabki etc., wywożąc co najmniej sto sześćdziesiąt tysięcy dolarów.
Masowo trudnili się przemytem sportowcy, chociażby Janusz Sidło, Władysław Komar, Włodzimierz Trams czy piłkarze Legii Warszawa: Janusz Żmijewski i Władysław Grotyński.
Do przerzutu złota nadawali się też idealnie dyplomaci, dla których uszczelnianie granic nie było żadną przeszkodą. W 1962 roku nakryto na tym nielegalnym procederze szajkę kurierów MSZ i Departamentu I MSW (wywiadu). Korzystając z poczty dyplomatycznej przemycili do Polski między innymi cztery tysiące złotych dwudziestodolarówek, sztabki etc., wywożąc co najmniej sto sześćdziesiąt tysięcy dolarów.
Takie rozwiązania było jednak dobre dla detalistów. Hurtownicy potrzebowali kanałów pewniejszych i gwarantujących większą przepustowość, wymagającą skomplikowanej logistyki i skorumpowania służb granicznych. Korumpowano tych, którzy podróżowali najczęściej, to znaczy marynarzy, kolejarzy i załogi samolotów.
Grupa Leonarda Smolińskiego wywiozła za granicę w latach 1960-1963 ponad siedemset sześćdziesiąt pięć tysięcy dolarów, pięćdziesiąt tysięcy rubli oraz sześćset tysięcy złotych polskich w banknotach pięćsetzłotowych. Sprowadziła do kraju ponad dziesięć tysięcy monet dwudziestodolarowych o łącznej wadze trzystu kilogramów.
Największą aferą związaną z przemytem złota, dewiz i dzieł sztuki w całej historii PRL była sprawa tzw. „złotogłowych”.
W latach 1951-1973 gang wywiózł z kraju miliony dolarów, które na Zachodzie zamieniono na złote monety lub stugramowe sztabki. MSW szacowało, że oskarżeni przeszmuglowali z Zachodu szesnaście ton cennego kruszcu.
Na ławie oskarżonych zabrakło obywateli Brazylii: Annibala de Albuquerque Maranhao (byłego konsula w Gdyni), J. A. Goncalvesa de Jesusa oraz Roberto Chalu Pacheko – głównego dostarczyciela złotych monet na teren Polski. Od 1956 roku aż do końca roku 1968 pełnił on funkcje III, a potem I sekretarza przedstawicielstwa Brazylii. Jako dyplomata mógł ominąć kontrolę celną. Zdarzało się, że w bagażniku swego dodge’a przewoził do stu pięćdziesięciu kilogramów złota. Brał za to dziesięć do piętnastu procent prowizji.
Kiedy w maju 1975 roku ambasador PRL w Brazylii poinformował rząd Brazylii o aferze, prezydent Ernesto Geisel powołał komisję śledczą. Ostatecznie prezydent Geisel jedynie zdymisjonował dyplomatów.
Jak twierdzi Jerzy Kochanowski: „Także pracownicy ambasad włoskiej, meksykańskiej, fińskiej, irańskiej nie byli krystalicznie uczciwi. W latach 70. obliczano, że koszty utrzymania ambasad w ok. 80 proc. były finansowane z czarnorynkowej wymiany walut.”
Na ławie oskarżonych warszawskiego sądu zabrakło również obywateli polskich, głównych odbiorców dzieł sztuki na Zachodzie: Czesława Bednarczyka i Tomasza Mętlewicza, brata oskarżonego Witolda Mętlewicza. Obaj zawczasu wyjechali z Polski i otworzyli w Wiedniu antykwariaty.
Czesław Bednarczyk był uratowanym przez polską rodzinę Żydem, który przed wojną nazywał się Bernard Weinstein i był synem bogatego żydowskiego handlowca. Po wojnie otrzymał stanowisko zastępcy kierownika wydziału kwaterunkowego miasta Warszawy. Gigantyczny braki mieszkań w Warszawie rodziły niewyobrażalne wręcz pole do korupcji. Żeby otrzymać przydział na mieszkanie, ludzie byli gotowi zrobić wszystko. Bednarczyk szybko został bardzo bogatym człowiekiem, który zbudował dla siebie i swej rodziny luksusową willę na ulicy Nowoprojektowanej, niedaleko skoczni narciarskiej na Mokotowie.
Po pewnym czasie musiał rozstać się z pracą w kwaterunku z powodu „niewłaściwego korzystania ze swych uprawnień”. Wkrótce został rzeczoznawcą dzieł sztuki w państwowym komisie „Veritasu” z antykami przy ulicy Marszałkowskiej. W tym czasie zaprzyjaźnił się z Tomaszem Mętlewiczem, który pracował w antykwariacie na rogu Brackiej i placu Trzech Krzyży.
W 1960 roku Bednarczyk wyjechał legalnie z Polski do Austrii i otworzył w Wiedniu przy Dorotheergasse 12 duży antykwariat, który upodobali sobie dyplomaci. Oskarżeni na procesie twierdzili, że Bednarczyk wywiózł co najmniej sto cennych obrazów, a także część sławnego serwisu łabędziego z serwisu „Augustus Rex”, wykonanego w 1737 roku w jednym egzemplarzu w manufakturze miśnieńskiej dla pierwszego ministra Augusta III Sasa Henryka Brühla.
W 1969 roku w ogłoszeniu zamieszczonym w niemieckim czasopiśmie antykwarycznym „Weltkunst” Bednarczyk oferował do sprzedaży znajdujące się w jego wiedeńskim antykwariacie obrazy polskich mistrzów z XIX i początku XX wieku. W sumie dziewięćdziesiąt płócien Leona Wyczółkowskiego, Alfreda Wierusza-Kowalskiego, Juliusza i Wojciecha Kossaków, Aleksandra Gierymskiego, Jana Matejki, Artura Grottgera, Józefa Chełmońskiego i Józefa Mehoffera.
Gdy w 1976 roku rola Bednarczyka wypłynęła na światło dzienne, zapewniał on dziennikarzy tygodnika „Der Spiegel”, że jest to szyta grubymi nićmi prowokacja komunistyczna. – „Nawet 1 proc. moich zbiorów nie pochodzi z Polski. Zbiór malarstwa polskiego kupiłem w Nowym Jorku za 30 tys. dolarów, uprzedzając Ministerstwo Kultury PRL”.
Z kolei Tomasz Mętlewicz, uprzedzony przez życzliwych o toczącym się przeciwko niemu postępowaniu, uciekł z kraju wraz z żoną, zanim zdążono go aresztować. „Jednak nikt nie zajął na poczet długów wobec skarbu państwa ich mieszkania przy ulicy Odyńca – opowiadała „Gazecie Warszawskiej” Izabela Brodacka. – (…) Miałam jednak nieprzyjemność przyglądać się panu Tomaszowi Mętlewiczowi z bliska. Otóż wszedł on w posiadanie parteru rodzinnego domu na rogu Odyńca i Czeczota w Warszawie gdzie mieszkałam. Państwo Mętlewiczowie zajmowali się rzekomo szyciem krawatów. W piwnicy naszego domu stała nigdy nie używana maszyna do szycia z wdzięcznie zawieszonym niedokończonym krawatem. Gdy państwo Mętlewiczowie urządzali raut, samochody komunistycznych notabli blokowały całą ulicę Odyńca. Bardzo często bywał u nich Eugeniusz Szyr”.
To niewątpliwie dowodzi, iż szajka musiała mieć wsparcie służb specjalnych oraz komunistycznych prominentów, aby tak długo bezkarnie działać.
CDN.
Inne tematy w dziale Kultura