Godziemba Godziemba
283
BLOG

Przedwojenni celebryci (2)

Godziemba Godziemba Film Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Przedwojenni celebryci reklamowali ekskluzywne produkty, zarabiając na tym duże pieniądze.


        Wśród arbitrów klasycznej elegancji dominowali filmowi gwiazdorzy. Zapraszani na pokazy mody prezentowali męskie ubrania pochodzące z renomowanych, głównie warszawskich, pracowni krawieckich. Kazimierz Krukowski opowiadał, jak kuszono gwiazdy do udziału w podobnych imprezach: „Panie Dodku, dwudziestego drugiego urządzamy wielki bal mody, bez Dymszy się nie obędzie. Pan rozumie – monolożek, wspomni pan o fraku od Borkowskiego, który JUŻ jest pańską własnością... przecież tego nikt lepiej od pana zrobić nie potrafi, a małżonka będzie mogła wybrać sobie parę kapeluszy u „Ewelin” według swego gustu, a lepszego gustu od pani nikt w Warszawie nie posiada. No?”.


     Popularni aktorzy reklamowali garnitury, koszule, krawaty, kapelusze, buty, kosmetyki również w prasie i magazynach ilustrowanych. Ukazywały się tam, między wieloma innymi, anonse firmy Chojnackiego, produkującej cenione krawaty, krawca męskiego Hermana Lipszyca, który prowadził swój zakład w prestiżowym miejscu – pod filarami gmachu opery czy też usytuowanej pobliżu, przy Bielańskiej, pracowni krawieckiej Daniela Danzingera, lansowanej zwłaszcza przez „Współczesnego Pana”.


      Na reklamach pudru Sudoryn pokazywał się Adolf Dymsza, Jan Kiepura polecał wodę toaletową Przemysławka, Wedel dołączał do swoich czekoladek kolekcjonerskie zdjęcia gwiazd, a firma Gustaw Molenda i Syn zyskiwała co raz to nowych zamożny klientów dzięki temu, że szyła ubrania dla króla mody – Żabczyńskiego.


      Rozwój kina przyniósł aktorom niewyobrażalną wcześniej popularność, z której szybko nauczyli się korzystać. Współpraca gwiazd z przedsiębiorcami i firmami obu stronom zapewniała pokaźne profity. Czasem jednak dochodziło do przykrych nieporozumień. „ABC Mody” w numerze z 1931 roku donosiło: „Jeden z renomowanych zakładów krawieckich wystąpił na drogę sądową przeciwko znanemu artyście p.T. o zapłacenie należności za smoking. Podczas przewodu sądowego p.T. twierdził, że prawie wszyscy artyści w Warszawie ubierają się za darmo u najlepszych krawców. Ma to być rekompensatą za reklamę danego zakładu... W rezultacie, p.T. [...] zażądał od tegoż krawca zapłaty aż... 2 tys. zł. za użycie jego fotografii w tymże smokingu w jednym stołecznych pism ilustrowanych!”.


     Gwiazdą kina, która miała wyjątkowy talent, również do zarabiania pieniędzy, był Eugeniusz Bodo. Zawsze szykowny król mody roku 1936 – reklamował luksusowe męskie ubrania: marynarki ze sklepu Old England, krawaty od Chojnackiego, kapelusze od Młodkowskiego, buty od Kielmana. Z szerokim uśmiechem, ukazującym nieskazitelnie białe zęby, namawiał do używania angielskiej pasty Gosnella, a kiedy indziej do czytania „Przeglądu Sportowego”.


       Bodo nie zdecydował się nigdy na reklamowanie alkoholu, odrzucił ofertę znanej lwowskiej firmy Baczewski, produkującej likiery i wódki. Był zdeklarowanym abstynentem od czasu samochodowej kraksy w 1929 roku, którą spowodował, prowadząc auto, jak sugerowała policja, po pijanemu. W wypadku zginął jeden z pasażerów, aktor Witold Konopka. Dla Eugeniusza Bodo śmierć kolegi z teatrzyku „Morskie Oko” i relacjonowany przez prasę proces sądowy, w którym uczestniczył jako oskarżony, były ogromnym przeżyciem, po którym już nigdy nie wziął alkoholu do ust.


     Bodo nie był typowym amantem jak „gładki” Żabczyński. Z mocno zarysowaną szczęką, stanowczym, czasem twardym spojrzeniem z powodzeniem grywał czarne charaktery. Lecz kiedy się uśmiechał, jego rysy łagodniały, nabierały wdzięku, a serca kobiet topniały jak lód!


      Uwielbiał psy, a jego wielkiego doga arlekina o imieniu Sambo znała cała Warszawa. Gwiazdor woził go na siedzeniu swojego kabrioletu, zabierał do eleganckich restauracji, pozował do wspólnych fotografii.


     Ubóstwiany „Gienijuś” miał opinię nielichego kobieciarza, szczególnie lubił  egzotyczne, ciemnoskóre piękności. Z młodziutką Polinezyjką Anną Chevalier, miss piękności dalekiej wyspy Tahiti, aktorką i tancerką, występującą pod pseudonimem „Reri”, pozostawał w związku aż trzy lata. W Warszawie aktorka zaczęła mocno nadużywać alkoholu i to zapewne stało się powodem końca obiecującego romansu.


     Gwiazdą kabaretów, nie mniej uwielbianą niż aktorzy, był konferansjer i reżyser, Fryderyk Járosy. Węgier z pochodzenia pojawił się w Polsce w 1924 roku i na stałe zamieszkał w międzywojennej Warszawie. „Niezwykłość tego konferansjera polegała między innymi na niespotykanym kontakcie... nie, nie z widownią. Z każdym widzem osobno. Była to magia. Kto nie widział, jak Járosy wychodził na proscenium i trzymając lewą ręką brzeg kurtyny, mówił swoje słynne „prouszi państwa” po prostu niech żałuje” – pisała w swoich wspomnieniach Stefania Grodzieńska.


     Po przyjeździe do Warszawy Járosy dołączył do zespołu Qui Pro Quo, działającego już od pięciu lat w Galerii Luksenburga przy Senatorskiej. Wdzięk, inteligencja i błyskotliwy dowcip nowego konferansjera szybko zjednały mu kabaretową publiczność, choć na początku nie znał ani słowa po polsku.


      Po upadku Qui Pro Quo w 1931 roku Járosy założył kabaret Banda, potem Cyganerię, Cyrulika Warszawskiego – w latach trzydziestych teatrzyki rewiowe i kabarety, choć nie mogły narzekać na brak publiczności, powstawały i upadały niezwykle często. Potentaci ówczesnej rozrywki – Jerzy Boczkowski, Włast, Hemar, Tuwim i Járosy – tworzyli coraz to nowe zespoły, zawiązywali kolejne spółki, którym jednak niełatwo było konkurować z coraz popularniejszym, ekspansywnym kinem.


      Widownię kabaretów i teatrzyków rewiowych dwudziestolecia zapełniała publiczność o większych aspiracjach kulturalnych i towarzyskich, a także zamożniejsza niż ta, którą zazwyczaj spotykało się w kinach. Wieczorne wyjście do teatru wymagało specjalnych przygotowań nie tylko od pań, ale również od towarzyszących im panów. „Współczesny Pan”, przypominał: „Gdy się zaprasza znajomą do teatru, należy przede wszystkim pomyśleć o stroju. Wieczorowa suknia harmonizuje ze smokingiem, natomiast zatraca się popołudniowa. Są to katastrofy gorsze niż uderzenie piorunu lub epidemie dżumy. [...] Nie trzeba zapominać o tym, że w teatrze strój zależy od miejsca, na którym siedzicie. Tańsze miejsca wymagają skromnego ubioru. Każdy Pan powinien także zapamiętać sobie, że wszystkie nieprzyjemności zdarzają się wyłącznie z winy mężczyzny”.


      W kabarecie bawili się świetnie także członkowie rządu, dyplomaci, wyżsi oficerowie, choć to oni byli często obiektami politycznej satyry, żart padających ze sceny, a także podszytej ironią adoracji. Podczas wieczoru z udziałem artystów Qui Pro Quo, który odbył się nie na Senatorskiej, lecz w kasynie 1 Pułku Szwoleżerów, Járosy powitał z estrady byłego dowódcę pułku, generała Wieniawę-Długoszowskiego słowami: „Prouszi państwa, teatr Qui Pro Quo ma dużo wspólnego ze szwoleżerami – Qui Pro Quo to szwoleżerowie teatru, a szwoleżerowie to Qui Pro Quo armii!”.


     Járosy był kolejną gwiazdą z międzywojennej scenicznej plejady, która bez trudu oczarowywała i zdobywała kobiety. Szarmancki, doskonale ubrany, o „wielkopańskich manierach”, jak wspominała Grodzieńska, jeździł luksusową lancią i prowadził wystawne życie. Polacy wybaczali mu nawet, że unikał alkoholu i że nie urządzał przyjęć.


     W miłosnych podbojach zupełnie nie przeszkadzało mu, że miał dzieci i żonę, arystokratkę rosyjskiego pochodzenia, Natalię von Wrotnowski, którą poślubił w 1912 roku w Monachium. W przedwojennej Warszawie jego wybrankami bywały wyłącznie młode aktorki – mówiono, że to Járosy odkrywał drzemiące w nich gwiazdy.


       Wielkim sukcesem Járosy’ego i teatrzyku Cyrulik Warszawski, którym kierował, był wystawiony jesienią 1936 roku wodewil „Kariera Alfa Omegi”. Muzykę skomponował Henryk Wars, tekst napisali niezawodni Tuwim i Hemar. Autorzy bawili publiczność żartami z ówczesnego premiera, generała Felicjana Sławoja Składkowskiego, jednak główną ofiarą ich satyrycznej pas stał się polski tenor o międzynarodowej sławie, tytułowy Alfa Omega, Jan Kiepura.


Na scenie Cyrulika postać Alfa Omegi odtwarzał Adolf Dymsza, który rewelacyjnie parodiował legendarne uliczne występy tenora, śpiewającego dla tłumów z dachu samochodu. W jednym ze skeczów żartował też ze słabości Kiepury do kabotyńskich przechwałek: „Pewien hiszpański lord chciał zostać moim pedikiurzystą i płacić mi za to tysiąc dolarów tygodniowo. Zgodziliśmy się na tysiąc pięćset!”


     Nawet ostra kabaretowa krytyka nie mogła zagrozić sławie i ogromnej popularności Kiepury. Zanim utalentowany tenor ostatecznie poświęcił się karierze muzycznej, studiował prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Kiepura rzucił obiecujące studia i postanowił całkowicie poświęcić się śpiewaniu. Nie zniechęciły go ani uporczywe kłopoty z gardłem i diagnoza lekarska zabraniająca mu śpiewu, ani to, że pierwsze warszawskie występy młodego tenora nie wzbudziły spodziewanego zainteresowania widowni.


CDN.


Godziemba
O mnie Godziemba

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura