Obaj moich dziadkowie odegrali dużą rolę w moim życiu.
Pierwszy z nich pochodził z rodziny szlacheckiej, która straciła majątek w wyniku represji rosyjskich po powstaniu styczniowym. Mój prapradziadek przeniósł się w 1865 roku do Warszawy i odtąd rodzina związała swój los z tym miastem.
Mój dziadek urodził się dwa lata przed wybuchem I wojny światowej. Jego ojciec został powołany do armii rosyjskiej i do Polski powrócił dopiero w końcu 1918 roku. Tak więc mój dziadek w pierwszych latach życia wychowywany był przez swoją matkę, wywodzącą się z rodziny szlacheckiej, która również po utracie majątku po powstaniu styczniowym przeniosła się do Warszawy. Matka była energiczną, przedsiębiorczą osobą, która w trudnych czasach zdołała zabezpieczyć byt rodzinie.
Na początku 1919 roku mój dziadek zachorował na hiszpankę i tylko cudem na nią nie umarł.
Po ukończeniu szkoły powszechnej oraz gimnazjum wstąpił na wydział mechaniczny Państwowej Wyższej Szkoły Budowy Maszyn i Elektrotechniki im. H. Wawelberga i S. Rotwanda, którą ukończył z wysoką lokatą.
Po uzyskaniu tytułu inżyniera, służbę wojskową odbył w Szkole Podchorążych Rezerwy Saperów w Modlinie. Po ukończeniu szkoły z wysoką lokatą zaproponowano mu pozostanie w wojsku. Mając już zagwarantowaną pracę inżyniera w fabryce zbrojeniowej w Warszawie, zmuszony był omówić.
Wkrótce po odbyciu obowiązkowych ćwiczeń został mianowany na stopień podporucznika rezerwy. Patent oficerski podpisany przez prezydenta Mościckiego oraz ministra spraw wojskowych gen. Kasprzyckiego, cudem ocalały z zawieruchy wojennej, do końca życia traktował jako swoistą relikwię. Obecnie jest w moim posiadaniu.
W fabryce zbrojeniowej szybko dał się poznać jako znakomity inżynier, lubiany zarówno przez kolegów, przełożonych jak i robotników. W 1938 roku został kierownikiem oddziału w tej fabryce z pensją (wraz z premią kwartalna) ok. 1000 złotych, co było wówczas bardzo wysokim wynagrodzeniem.
W tym samym czasie założył rodzinę, kupił duży plac pod Warszawą, gdzie rozpoczął budowę domu. Do czasu jego ukończenia wynajął spore mieszkanie na Pradze.
Po wybuchu wojny z Niemcami nie został powołany do służby czynnej, był niezbędny w fabryce. Jednak po słynnym apelu ppłk. Romana Umiastowskiego wyruszył na wschód. Po szczęśliwym uniknięciu niewoli niemieckiej lub sowieckiej, w połowie października 1939 roku powrócił do rodziny w Warszawie.
W czasie okupacji niemieckiej pracował jako inżynier w swojej fabryce zbrojeniowej. Znając jego brak predyspozycji do pracy konspiracyjnej, jego koledzy nie zaproponowali mu wstąpienia do AK. Mając jednak wstęp do wszystkich pomieszczeń fabryki ułatwiał członkom AK wynoszenie z fabryki różnych narządzi i materiałów niezbędnych do konspiracyjnej produkcji sprzętu wojskowego.
Po szybkim upadku powstania na Pradze, a następnie wkroczeniu wojsk sowieckich do tej części Warszawy, wyjechał z rodziną do swych krewnych w Lublinie, gdzie zetknął się z „wysoką kulturą” sowieckich oficerów. W domu swych krewnych mieszkał także sowiecki pułkownik, który regularnie mył włosy w sedesie z radością posługując się spłuczką i wychwalając wysoką polską technikę.
Po powrocie do Warszawy w połowie 1945 roku podjął pracę w swej „starej” fabryce, której dyrektorem został jej dawny przedwojenny robotnik, który zapisał się do PPR. Znając i ceniąc mojego dziadka z czasów przedwojennych kilkukrotnie proponował mu wstąpienie do PPR, w zamian oferując mu błyskawiczną karierę. Za każdym razem otrzymywał negatywną odpowiedź.
Po ostatniej zdecydowanej odmowie wstąpienia do PPR został wezwany do komitetu dzielnicowego PPR na Pradze, gdzie ponowiono propozycję, obiecując mu objęcie stanowiska wiceministra. Dziadek znów odmówił , co uznano za wyraz wrogiego stosunku do władzy ludowej. Jako przedwojenny oficer rezerwy, negatywnie ustosunkowany do „demokratycznych przemian” był inwigilowany przez agentów Informacji Wojskowej.
Do 1948 roku pozwolono mu pracować w fabryce, jednak potem zwolniono go i skierowano do pracy w techniku mechanicznym w Warszawie, gdzie pracował do początku lat 60. Okazał się surowym lecz sprawiedliwym nauczycielem, którego kilku uczniów zostało potem profesorami Politechniki Warszawskiej, a wielu cenionymi inżynierami.
Na początku lat 60. zaproponowano mu stanowisko inspektora zajmującego się doskonaleniem zawodowym nauczycieli techników, na którym to stanowisku pracował aż do emerytury w 1972 roku. Równocześnie działał w SIMP – Stowarzyszeniu Inżynierów i Techników Mechaników Polskich. Traktował to jaką swoistą pracę organiczną, nigdy nie zapominając, że komunizm to wróg Polski.
Gdy przychodziłem do niego radio zawsze nastawione było na Radio Wolna Europa.
Od lat 60. utrzymywał kontakty ze swymi kolegami oficerami, którzy po zakończeniu II wojny światowej pozostali w Wielkiej Brytanii. Otrzymywał od nich książki historyczne wydawane na Zachodzie. Już jako uczeń liceum dostąpiłem prawa do korzystania z dziadka „zakazanej” biblioteki. Książki te umieszczał w okładkach książek technicznych, tak aby nikt postronny nimi się nie zainteresował. Pamiętam, iż pierwszą książka, którą wtedy przeczytałem było „Bez ostatniego rozdziału” gen. Andersa.
W latach 80. zrewanżowałem się regularnie dostarczając mu książki historyczne wydawane w drugim obiegu. Czytał je z pasją, mimo, iż coraz bardziej szwankował mu wzrok.
Był dumny z moich historycznych zainteresowań, których efektem było ukończenie studiów historycznych.
Z radością powitał 1989 roku, jednak bardzo szybko zorientował się, iż przełom jest tylko pozorny, a komuniści i ich sojusznicy nadal rządzą w Polsce.
Bardzo cenił premiera Olszewskiego i jednym z ostatnich jego kroków był oddanie głosu na Ruch Odbudowy Polski w wyborach 1997 roku. Ciężko chory na raka zmarł cztery tygodnie po tych wyborach.
Drugi dziadek urodził się w małym miasteczku na Podlasiu. Po ukończeniu szkoły zawodowej wyjechał do Warszawy, gdzie zatrudnił się w fabryce wytwarzającej artykuły gumowe.
Był typowym self-made man’em - szybko wykazał się niezwykłymi zdolnościami technicznymi i przedsiębiorczością i w połowie lat 30. założył z jednym kolegą własne przedsiębiorstwo, wytwarzające artykułu gumowe, w tym dętki i opony do samochodów i motorów.
Fabryczka, znajdująca się na Pradze, sukcesywnie rozwijała się i w końcu lat 30, zatrudniała sto kilkadziesiąt osób.
Po wybuchu wojny z Niemcami walczył w randze podoficera m.in. w obronie Warszawy. Wzięty do niewoli po kapitulacji miasta, został – podobnie jak wielu żołnierzy i podoficerów, zwolniony przez Niemców.
Po powrocie do Warszawy reaktywował swoją fabrykę. Z jednej strony część produkcji przeznaczona była dla armii niemieckiej, z drugiej w piwnicach budynków fabryki mieścił się magazyn broni AK.
Dzięki posiadaniu „mocnych papierów” udało mu się wydostać z getta rodziny dwóch swoich pracowników.
Tuż przed wybuchem powstania wywiózł swoją rodzinę pod Warszawę, a sam skupił się na zorganizowaniu skutecznej operacji wydania broni żołnierzom AK. Powstanie na Pradze szybko upadło, a on przedostał się do swej rodziny.
W końcu 1944 roku wrócił do Warszawy i odbudował częściowo zniszczone budynki fabryki. Wznowił produkcję wyrobów gumowych przeznaczonych na wygłodniały” rynek. Przedsiębiorstwo szybko rozwijało się, przynosząc znaczne dochody – w 1946 rok został posiadaczem jednego z dwóch mercedesów w Warszawie, będących w prywatnych rękach. Ze swoich środków sfinansował pokrycie dachu częściowego zniszczonego kościoła i klasztoru Bernardynów na warszawskiej Sadybie.
W ramach walki komunistów z prywatną przedsiębiorczością został w końcu 1947 roku aresztowany przez UB, a jego przedsiębiorstwo zostało znacjonalizowane.
Jego żona natrafiła na „uczciwego” ubeka, który za słoik ze złotymi dwudziestodolarówkami, doprowadził do jego zwolnienia po kilku miesiącach aresztu.
Pracując dorywczo w kilku miejscach dotrwał do „przełomu październikowego”. W końcu 1956 roku założył spółdzielnię produkującą wyroby gumowe.
Spółdzielnia przynosiła coraz większe zyski, co zainteresowało esbeków. Gdy odmówił płacenia haraczu „smutnym” panom, został w 1959 roku aresztowany pod zarzutem rzekomego niepłacenia podatków.
Po kilkumiesięcznym areszcie, który trwale zniszczył mu zdrowie – nabawił się m.in. astmy, został zwolniony, jednak spółdzielnia została przejęta przez służby.
Po kilku latach założył zakład wytwarzający wyroby gumowe. Zatrudniał kilku swych dawnych pracowników ze spółdzielni. Poprzestał na niewielkiej produkcji, aby znów nie znaleźć się na celowniku SB.
W sobotnie wieczory na brydżu spotykali się u niego podwarszawscy badylarze oraz bracia z pobliskiego klasztoru Bernardynów. Nikt z obecnych nie traktował władzy komunistycznej jako stanu trwałego.
Także u tego dziadka duże, przedwojenne, lampowe radio zawsze nastawione było odbiór Radia Wolna Europa.
Dopiero po przejęciu władzy przez Gierka, w latach 70. zbudował nowe budynki w Sulejówku, gdzie przeniósł swój zakład. Produkcja szybko rosła, a zakład zatrudniał coraz więcej pracowników – w końcu lat 70. liczba pracowników okresowo przekraczała 20 osób.
Nie zgodził się przyjąć z rąk komunistów medalu dla uczestników obrony Warszawy, nie starał się także o status kombatanta, nie chcąc nic od komunistów.
Zdrowie coraz bardziej mu szwankowało i w kilka miesięcy po wprowadzeniu stanu wojennego zmarł na niewydolność układu oddechowego.
Mając takich dziadków, nie mogłem nie wynieść z domu wrogości do komunistycznego reżimu.
Dziękuję Wam za to. Cześć Waszej pamięci!
Inne tematy w dziale Rozmaitości