Godziemba Godziemba
348
BLOG

Żeromski w Gdyni (1)

Godziemba Godziemba Historia Obserwuj temat Obserwuj notkę 2

Dzięki Bernardowi Chrzanowskiemu Stefan Żeromski stał się pasjonatem polskiego Pomorza.


      W 1912 roku po przeczytaniu „Urody życia” Chrzanowski, polski poseł do niemieckiego parlamentu i dyrektor poznańskiego banku,  przesłał Żeromskiemu egzemplarz swojego przewodnika po Pomorzu „Na kaszubskim brzegu”.


       17 marca 1919 roku Żeromski w liście do Chrzanowskiego napisał, iż „od dziesiątków lat jest moim najgorętszym pragnieniem zapoznanie się gruntownie z wybrzeżem morskim i Półwyspem Helskim, z ludem, mową, obyczajami i całkowitym zakresem tamtejszego życia, co udałoby mi się następnie spożytkować, być może, w sposobie literackim i odtworzeniu artystycznym”.


      Nad Bałtykiem, gdzie chciał zamieszkać,  widział nowe źródło inspiracji.  Słyszał, że „Niemcy gdańscy, zatrwożeni perspektywą przejścia Gdańska i wybrzeża w posiadanie Rzeczypospolitej, wyprzedają grunta, domy, wille w okolicy Gdańska i Oliwy”. Zmęczony hałasem miasta chciał zamieszkać na prowincji.  


          Od początku XX wieku w Europie i Stanach Zjednoczonych pojawiła się moda na „miasta ogrody”. Twórca koncepcji garden cities Ebenezer Howard chciał tak zorganizować osadnictwo, by rezygnacja z miejskich uciążliwości nie oznaczała utraty miejskich wygód, Przekonywał więc, że „tak jak dopełniają się mężczyzna i kobieta różnorodnymi darami i zdolnościami, tak wieś powinna się dopełniać z miastem”.


         Warszawscy przedsiębiorcy planowali takie osady jeszcze przed pierwszą wojną światową, a w Krakowie w 1912 roku odbyła się głośna Wystawa Architektury i Wnętrz w Otoczeniu Ogrodowem – gdzie pokazano wzorcowe domy dla mieszczan uciekających za miasto.


        Wojna światowa przyniosła kolejną zachętę do wyprowadzki. W miastach ludność głodowała, poznała koszmar reglamentacji i erzacu, a na wsi – o ile nie spustoszył jej właśnie przemarsz wojsk – żywności nie brakowało.


         Żeromski marzył o miejscu „między Gdańskiem a Oliwą”, „suchym piaszczystym, wzniesionym – nie sapowatym albo błotnym – lesistym, w pobliżu kolei czy kolejki elektrycznej”, w którym znalazłby się „dom z ogrodem czy polem kilkomorgowym”, „niezbyt daleko od miasta lub jakiegoś centrum z lekarzem apteką, pocztą, telegrafem itd.”.


         Chrzanowski radząc mu wstrzymać się z decyzjami do czasu ustalenia powojennych granic, napisał jednocześnie, iż jeśli „chodzi W.Sz. Panu o miejscowość z lekarzem itd., to wyboru nie będzie! Oprócz bowiem Sopotu, przypadającego zresztą, tak jak i Oliwa, Gdańskowi! – lekarza z nadmorskich miejscowości ma tylko Puck! Sądzę jednak, że w przyszłości osiądzie lekarz w Gdyni; przyszłość stworzy też zapewne miejscowość kąpielową poza Sopotem”.


         Żeromski wrócił do sprawy W lutym 1920 roku gdy gazety doniosły o zaślubinach gen. Hallera w Pucku z Bałtykiem.  


        Pod wpływem tych informacji pisarz napisał do Chrzanowskiego:  „Marzę jak o raju o jakimś dworku – willi nad morzem, gdyż właśnie nad morzem lekarze radzą mi zamieszkać ze względu na serce i płuca”. Pytał, czy „w okolicach Pucka, Copotów, Helu itd. nie nawinął się jakiś domek z ogrodem”. Słyszał, że „mnóstwo ludzi z Warszawy wybiera się nad morze w tym roku. I ja pragnąłbym pojechać, a nawet muszę, ale jakże bym pragnął pojechać do własnego mieszkania!”.  Dodał też, iż „jestem po ciężkiej chorobie, zmęczony warszawskimi stosunkami, toteż pragnąłbym pojechać nad morze już w pierwszych dniach maja bez względu na pogodę i na warunki, w jakich się tam żyć będzie”.


        Wybór Chrzanowskiego padł na malutką, położoną między Sopotem a Gdynią osadę rybacką, która do niedawna, od nazwiska lokalnej rodziny Adlerów, czyli Orłów, nazywała się Adlershorst, czyli Orłowo. Osadę upodobali sobie ludzie  szukający wytchnienia od sopockiego zgiełku, z czasem pobudowano kilka pensjonatów.


         Choć gazety twierdziły, że na Wybrzeże „rzuciły się hordy warszawiaków” i wywindowały zarówno stawki w wakacyjnych kwaterach, jak i ceny gruntów, ta wioska na razie nie traciła sielskiego charakteru. Poeta Władysław Orkan, który odwiedził Orłowo kolejnego lata, nazwał je „najbardziej uroczą miejscowością na polskim pobrzeżu”.


       Odrodzona Polska nie posiadała portu morskiego. Jakkolwiek międzynarodowe porozumienia pozwalały jej korzystać z gdańskiej infrastruktury, to niemiecka większość miasta sabotowała realizację traktatowych zapisów,  W decydujących chwilach wojny z bolszewikami 21 lipca 1920 roku zrewoltowani dokerzy oraz angielscy żołnierze pilnujący porządku w WMG odmówili rozładunku statku, który przywiózł broń dla polskiego wojska.   Ten incydent przyspieszył decyzję o stworzeniu niezależnego polskiego portu poza granicami WMG.


        Choć już wiosną 2920 roku inżynier Tadeusz Wenda po przeprowadzonym rekonesansie stwierdził, że w Gdyni, w szerokiej, podmokłej dolinie Potoku Chylońskiego, najwygodniej będzie zbudować baseny portowe, a Półwysep Helski ochroni statki od fal dochodzących z pełnego morza, to niewiele brakowało, aby wygrał nadwiślański Tczew.


        Przejmując miasto w lutym 1920 roku, generał Józef Haller mówił: „Stoimy u wrót Polski na morze. Tczew – to okno Polski na świat”. Kilka dni później marszałek Sejmu Ustawodawczego Wojciech Trąmpczyński nawoływał, by niezwłocznie przystąpić do budowy floty oraz „własnego portu na polskiej ziemi, portu dla okrętów morskich na polskiej części Wisły”. Tczew był starym, dobrze prosperującym handlowo-przemysłowym miastem, węzłem kolejowym i portem rzecznym. Tu też siedzibę miała szkoła morska.  Jednak przystosowanie portu w Tczewie do nowej roli wymagałoby pogłębienia rzeki albo budowy dwudziestopięciokilometrowego kanału przez terytorium WMG. „Kanał ten, który byłby właściwie przedłużeniem portu gdańskiego, nie dałby Polsce niezależnego dostępu do morza” –  zauważał Tadeusz Wenda.


        Jesienią 1920 roku, po zasięgnięciu opinii zagranicznych ekspertów. Ostateczny wybór padł na Gdynię. W kolejnym roku udało się ją połączyć z resztą kraju – budując  23 kilometry torów kolejowych omijających WMG od zachodu.


         Dotychczas gdyńscy rybacy sprzedawali ryby w Gdańsku, teraz na granicy z WMG czekały kontrole celne i zmiana waluty. Mieszkańcy narzekali na administracyjny bałagan, drożyznę oraz niezrozumiałe decyzje polskich władz.  Nieufnie patrzyli też na Polaków wykupujących własność od Niemców.


       Letnicy byli jednak zawsze mile widziani, będąc  pewnym źródłem gotówki w niepewnych czasach.


 CDN


Godziemba
O mnie Godziemba

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (2)

Inne tematy w dziale Kultura