W swej książce z tezązawartąw tytule "Gdy nacjonalizm zaczął nienawidzieć" Brian Porter – historyk z Uniwersytetu Michigan zajmujący sięszczególnie XIX-wieczną historią Polski - twierdzi, że polski nacjonalizm zaczął nienawidzieć dopiero wtedy, gdy część radykalnej inteligencji warszawskiej przestała wierzyć w możliwość osiągnięcia utopii postępu w świetlanej przyszłości.Według niego myśliciele ci zastąpili wiarę w “postęp” wiarą w wydumaną “rzeczywistość”: ponadczasowy “naród” zmagający się od zawsze i na zawsze na przestrzeni dziejów z otaczającymi go wrogami. Z powodu rzekomego śmiertelnego zagrożenia ze strony “obcych” intelektualiści ci zdefiniowali “naród” w sposób raczej wąski. Wykluczyli z niego wszystkich, których nie dało się poddać autorytarnej dyscyplinie przywództwa powstającego pod koniec XIX wieku ruchu narodowo-demokratycznego. Nacjonalizm powstał aby “samonamaszczona elita” mogła kontrolować “nowo-zmobilizowane ‘masy’.”
Według Portera endecy tworząc fałszywą “rzeczywistość” propagowali na masową skalę fałszywą świadomość, która oparta była na dialektyce nienawiści. Porzucając “czas historyczny” (“postęp”) endecy stali się więźniami swojej własnej, brutalnej wizji rzeczywistości oraz związanej z nią żarłocznej logiki walki z wrogami wewnętrznymi i zewnętrznymi.
Porter odrzuca taki determinizm. Argumentuje, że wcale tak nie musiało być. Endecy po prostu dokonali wyboru. Wybrali nienawiść. Porter uważa, że narodowcy po prostu “wyobrazili” (imagined) sobie naród, w takiej formie, jaka była im najwygodniejsza, aby sprawować kontrolę nad ludem.
Zanim przejdziemy do szczegółowej analizy tez Portera, warto zaznajomić się z samym autorem. Jest on zadeklarowanym wrogiem nacjonalizmu. Krytykuje nawet asymilizacjonizm, gdzie mniejszości etniczne ewolucyjnie przyjmowały model kulturowy większości i stapiały się z nią wzbogacając go swymi własnymi cechami. Właśnie taki model asymilacyjny propagowali polscy patrioci pokroju Zygmunta Miłkowskiego. Model ten wywodził się z I Rzeczypospolitej. Porter nie rozpoznaje tego, a raczej uważa, że model Miłkowskiego jest “modelem amerykańskim – to nie wizja równego partnerstwa w ramach wspólnej siedziby narodowej, ale wizja wybebeszonej różnorodności, która akceptowała lokalne dialekty oraz zwyczaje ludowe, by po pewnym czasie zasymilowano się w ramach ‘wyższej’ wspólnej kultury. To był model, który funkcjonował tak długo jak młodsi bracia mieli ochotę zaakceptować swoje wyznaczone role.”
Naturalnie model ten Porterowi się nie podoba. Natomiast ciepło wyraża się o współczesnej “oświeconej wielokulturowości” (enlightened multiculturalism). Twierdzi nawet, że “ideał wielokulturowości nie jest wynalazkiem amerykańskim z końca XIX wieku, lecz czystym marzeniem wschodnio-europejskim z początku wieku XIX.” Jego osobistym marzeniem jest, by “wobrazić sobie Polskę, a nawet Europę – w XXI wieku, w ramach której państwo-narodowe nie będzie dłużej jednoznaczne z kulturalną homogenizacją.”
Porter występuje więc w imieniu “różnorodności i pluralizmu” (diversity and pluralism). Deklaruje się jako orędownik „chłopów, robotników, kobiet, mniejszości etnicznych, oraz innych.” Obiecuje, że wychwyci ich głos ignorowany, bądź tłamszony przez innych historyków opracowujących „totalistyczną problematykę nowoczesności i nacjonalizmu”. Co więcej, Porter przyrzeka ukazać czytelnikowi siły i mechanizmy, które te głosy „tłamsiły (i tłamszą).” Do sił takich należy naturalnie endecja.
Język oraz symbolika stosowana przez Portera są ważne o tyle, o ile pozwalają go umieścić na współczesnej liberalnej lewicy. Są oni samonamaszczonymi obrońcami post-modernistycznej koncepcji „Innego” (The Other). Na „Innego”, oprócz historycznego już proletariatu, składają się rozmaici „bezsilni” (powerless), a szczególnie tzw. mniejszości. Pozbawione głosu przez hierarchistyczny, patriarchalny, szowinistyczny świat chrześcijańskiego Zachodu, „bezsilni” rzekomo przemawiają ustami swych postępowych orędowników. Obrońcy uciśnionych wydają się wierzyć (albo przynajmniej z sympatią odnoszą się do wierzących), że trzeba walczyć o prawa „Innego”. W rezultacie walczą o osiągnięcie ziemskiej utopię powszechnej równość i sprawiedliwości, z amorficzną ludnością pod przewodem areopagu oświeconych.
Ideologia nacjonalistyczna jest zwykle zagrożeniem takiej wizji. Dlatego Porter deklaruje się otwarcie jako wróg nacjonalizmu. Logicznie uznaje też, że nawet komunizm to mniejsze zło. Według Portera, “wielu naukowców argumentuje, że socjalistyczne przekonanie o zdeterminowanej prawami dziejowymi przyszłości leżały u podstaw brutalności Związku Radzieckiego.” Zadziwia tutaj dobór słowa: “brutalność”. Implikuje on przecież przesłanie autora. Mimo, że sowiecki socjalizm międzynarodowy jest odpowiedzialny za dużo więcej milionów ofiar ludzkich niż niemiecki socjalizm narodowy, to mało kto zdecydowałby się przecież nazwać rządy NSDAP delikatnie jako “brutalne” zamiast ludobójcze. Nazywając reżim komunistyczny zaledwie “brutalnym,” Porter może spokojnie skomentować utopijne źródła inspiracji tego najbardziej ludobójczego systemu w dziejach ludzkości: “może to i prawda [że wiara w utopię doprowadziła socjalistów do masowych mordów], lecz prorocze wizje mogą być jednakowo wyzwalające jak i zniewalające.”
Czyli autor wydaje się uważać, że jakieś dobro mimo wszystko kiełkuje w socjaliźmie. Dlatego też pewnie autor pisze o zaledwie “autorytaryzmie Polski Rzeczpospolitej Ludowej.” Ale w stosunku do Endecji z aprobatą używa cudzą koncepcję “totalitarnych możliwości.” Co więcej pisał, że endeckie “przemyślenia, doprowadzone do ich logicznego celu, mogły wygenerować ciągoty totalitarne.” Już pod koniec wieku XIX wyczuł u endeków “podskórną retorykę proto-faszystowską.”
Według Portera, totalitaryzm narodowców miał wyrastać z ich wizji “rzeczywistości”. Endecy stworzyli świat gdzie “konflikt narodowy stał się siłą natury, wszechobecny i nieodkupiony. W ich świecie, jedność kulturową trzeba było utworzyć bowiem ona nigdy by nie powstała sama z siebie. W ich świecie należało zniszczyć wrogów kulturowych bowiem rzeczywistości konfliktu nie zmieniał nigdy upływ czasu ani rozszerzanie się ideałów humanitarnych.” Portera drażni tak postrzegana rzeczywistość. Odrzuca ją jako intelektualne meandry Endeków.
W odróżnieniu, preferowani przez autora postępowcy wierzyli bowiem w utopię, w abstrakcyjne hasła “wolności, równości i braterstwa”. Widzieli, że świat jest niesprawiedliwy, pełen konfliktu, oraz prześladowań słabych przez silnych. Postępowcy chcieli z tym złem walczyć – rozrywając własne społeczeństwa nienawiścią klasową – aż spełni się utopia postępu. Tymczasem Endecy odwrócili postępowy sylogizm do góry nogami. Zgadzali się z socjalistami i liberałami, że świat jest zły i oparty na przemocy. Ale twierdzili, że jest to rzeczywistość istniejąca od zawsze i na zawsze. Dlatego trzeba się przed nią bronić w ramach zdyscyplinowanego narodu, gdzie króluje harmonia i “solidarność narodowa,” a ataki “obcych” odpierane są “z nienawiścią i przemocą”.
Odwrotnie niż sowiecki socjalizm i “ludowe” klony bolszewickiego kolonializmu, według Portera nacjonalizm w wydaniu endeków nie miał żadnych właściwości odkupiających (redeeming qualities). Był po prostu wyobrażonym (imagined), sztucznym tworem intelektualnym opartym na nienawiści, fałszywej rzeczywistości i autorytarnej dyscyplinie.
Teza taka może się jawić nowatorską, ale tylko w tym sensie, że właściwie nikt jeszcze nie wyartykuował ją w badaniach nad nacjonalizmem polskim. Poza kontekstem krajowym, inspirujące Portera intelektualne źródła takiej a nie innej interpretacji procesów związanych z nacjonalizmem są jasne dla każdego wyedukowanego na Zachodzie. Porter jest przedstawicielem tzw. szkoły konstrukcjonistycznej (constructionist school). Szkoła ta twierdzi, że najpierw wyobrażamy sobie koncepcję, a potem wcielamy ją w rzeczywistość (w pewnym sensie jest to kontynuacja hegelianizmu). Porter czerpie też z rozmaitych innych źródeł.
Lewicowcy Ernest Gellner i E.J. Hobsbawm są autorami propozycji o tym, że “narody” to sztuczne twory, które gdzieś w XIX w. elity wydumały sobie, a następnie siłą wprowadziły w życie, często w oparciu o wymyśloną, fałszywą tradycję. Porter zna te pomysły i częściowo je powiela, choć w zmodyfikowanej formie. Jest zwolennikiem relatywistycznej teorii narodu w przestrzeni i czasie historycznym. Ponadto w wywodach Portera podświadomie obecne są tezy Theodora W. Adorno i Richarda Hofstadtera. Adorno argumentował, że tzw. “osobowość autorytarna” wynika z głębokich kompleksów, a wręcz patologii, która pleni się na prawicy, zarówno radykalnej jak i konserwatywnej. Hofstadter ulepszył tezę Adorno twierdząc, że jakikolwiek sprzeciw wobec lewicowych i liberalnych uprzedzeń postępowych koryfeuszy nauki oznacza obecność paranoi. Ktokolwiek sprzeciwia się postępowej wizji świata jest przypadkiem klinicznym. Te patronizujące poglądy napuszonych neo-gnostyków daje się wyczuć u Portera. Nie dominują one jednak nad jego dyskursem, choć pozostają ważnym tłem kulturowym.
Chyba najważniejszą inspiracją intelektualną Portera jest główny przedstawiciel moralnego relatywizmu Michel Foucault. Teza o endeckiem zamachu autorytarnym na autonomię jednostki oraz na ludowy kolektyw aby dyscypliną stłamić świadomość klasową mas jest żywcem wyciągnięta z tej szkoły myśli. Podobnie też teza o tzw. “Innym”, wiecznie prześladowanym przez dążące do uniformizacji wszelkich objawów życia autorytarne siły dyscypliny. Jednak Porter jest raczej oszczędny w powoływaniu się na tych mistrzów. Adorno, Hofstadtera i Foucault brak w indeksie i bibliografii. Wymienia zaledwie jedną pracę zbiorową, w której opublikowano esej Foucault. W tekście Porter cytuje tego myśliciela tylko raz, lecz z pełną aprobatą. Jednak Gdy nacjonalizm zaczął nienawidzieć jest na wskroś przesiąknięty Foucaultowskim duchem.
Warto podkreślić jednak, że odwrotnie niż wielu zwykle powierzchownych naukowców zachodnich, Porter nie potępia “polskiego nacjonalizmu” w czambuł. Gniew swój koncentruje na jego endeckim wariancie. Potrafi rozróżnić jego wcześniejsze wcielenia.
Według Portera do końca lat 1880-tych nacjonalizm polski miał raczej pozytywny charakter. W pierwszej połowie wieku XIX ideę polską kształtowali Adam Mickiewicz, Maurycy Mochnacki, August Cieszkowski, oraz inni. Dla nich polskość to czyn niepodległościowy. “Aby być Polakiem człowiek musiał zostać rewolucjonistą dlatego, że sama esencja narodu była koncepcyjnie umieszczona w czynie powstańczym.” Jest to powód, dla którego Polska i jej powstania były tak popularne wśród postępowców Europy; dlatego też taką “Polskę” chwalił Karol Marks.Była to też Polska “wielokulturowego nacjonalizmu” (multicultural nationalism).
Do 1863 r. polska elita walczyła “za wolność naszą i waszą.” Obiecywano wolność, sprawiedliwość i braterstwo wszystkim: cudzoziemcom i członkom narodu polskiego. Nie jest jasne czy Porter rozumie, że retoryka ta do dużego stopnia wynikała z tradycji szlacheckiego egalitaryzmu I Rzeczpospolitej, a nie z przesłania rewolucji we Francji. Chodziło o to, aby normy obowiązujące niegdyś tylko “braci-szlachtę” dotyczyły całego narodu. A do narodu należeli wszyscy mieszkańcy ziem I RP (łącznie z Rusinami, Litwinami, Ormianami, Żydami i innymi). We wczesnym okresie zaborów polskość – narodowość polska – wyrażała się po prostu czynem powstańczym i jedynie nim była ograniczona. W ramach tej koncepcji jednak “naród” istniał w kategoriach duchowych. Mimo klęsk na polu bitwy ten romantyczny nacjonalizm triumfował w sferze idei. Reprezentował bowiem triumf wolności jako mistycznego abstraktu a więc nie podlegający klęskom ze strony zaborczych sił zła. Stąd Polska “Chrystusem narodów”; ideałem niosącym wolność światu.
Ciekawe, że wielu zachodnich badaczy widzi w tym najbardziej kulturowo eklektycznym okresie polskiego nacjonalizmu źródła antysemityzmu, niemal Holocaustu. Interpretację tę Porter odrzuca jako prostacką, nielogiczną i ahistoryczną. Podkreśla on, że okres między 1830 a 1863 charakteryzował się “niespotykaną otwartością jaką polscy nacjonaliści zademonstrowali w stosunku do Żydów.” W latach 1850-tych “można było znaleźć Polaków gotowych zaakceptować Żydów jako współpartriotów nie spodziewając się jakiejkolwiek asymilacji kulturowej z ich strony. Idea transcendentnego narodu zepchnęła czynnik etniczności na zupełny margines tak, że stało się możliwe wyobrazić sobie kulturową dywersyfikację w ramach społeczności narodowej.”
Porter był tutaj krok od odkrycia continuum praktyk z wieków XVI-XVIII, gdzie szlachta o rozmaitych korzeniach etnicznych, zwyczajach lokalnych i wyznaniach funkcjonowała pod parasolem ochronnym kultury polskiej, szlacheckiej I RP. W połowie wieku XIX wielu polskich nacjonalistów było gotowych włączyć do tej braterskiej tradycji również i Żydów. Polacy zakładali jednak, że Żydzi – tak jak po pewnym czasie bojarzy rusińscy – zaczną się zachowywać podobnie jak inni panowie-bracia, polscy patrioci. W te przekonanie wpisane było mimo wszystko założenie o konieczności wspólnych norm kulturowych oraz wynikających z nich norm prawnych. Jak zauważył to ze strachem Ludwik Waryński, bazowano się bowiem – choćby nawet podświadomie – na świetnej historii I RP. To właśnie z przeszłości Polski patrioci czerpali inspirację dla wolności, którą w przyszłości chcieli zuniwersalizować w oparciu na starożytnym modelu natio polonus. Było w nim oczywiście miejsce dla Żydów i innych.
Niestety, taka głęboko reakcyjna interpretacja nacjonalistycznego eklektyzmu w pierwszej połowie XIX wieku zmusza nas do przemyślenia trafności argumentu Portera o charakterze telosu postępu w polskim nacjonaliźmie romantycznym. Zamiast “postępowej” wizji romantyków zderzającej się z “reakcyjną” wizją konserwatystów mamy tutaj raczej do czynienia z innym zjawiskiem. Z jednej strony widzimy “reakcyjną” wizję romantyków dążących do wskrzeszenia, poprzez czyn powstańczy, starej RP w wymiarach uniwersalistycznych. Z drugiej strony widzimy przeciwstawną temu postępową wizję zwolenników monarszego absolutyzmu i liberalnej hierarchii arystokracji starej (ziemiańskiej) i nowej (przedsiębiorcy). (Rozumiana w taki sposób sytuacja Polski znajduje swoją ówczesną analogię w innych krajach europejskich, e.g. w Hiszpani, gdzie naprzeciw siebie stał reakcyjny, romantyczny Karlizm i postępowy liberalizm absolutystyczny.)
W Polsce romantycy przegrali z kretesem w 1863 r. Pozytywiści, czyli polscy liberałowie, sprowadzili naród na ziemię. To znaczy zrezygnowali z mistycznych fantazji na rzecz nauki. Nastąpiło to w ramach odwrotu od polityki “czynu”. Zastąpiła ją antypolityka “pracy organicznej.” Było to liberalne zapożyczenie konserwatywnych argumentów o potrzebie pracy dla “narodu”. Liberałowie nadali naukową glossę koncepcji narodu, traktując go tak jak konserwatyści jako całość. Pozytywiści oparli się jednak na nowowczesnym dyskursie Herberta Spencera i jego “organiźmie społecznym.” Naród stał się “społecznością etnolingwistyczną” (an ethnolinguistic community). Liberałowie “chcieli rzucić wyzwanie starej arystokracji, przeciwstawiając jej równość społeczną i antyklerykalizm, ale nie chcieli przyznać wolnej woli ‘narodowi’…. Innymi słowy celem było nauczenie chłopów przyswojenia sobie dyscypliny ‘nowoczesnego’ świata, zgodnie z jego definicją przedstawioną przez liberalną inteligencję.” Paradoksalnie więc, według Portera, “w ten sposób liberalizm pomógł stworzyć podłożę dla późniejszego szowinizmu i autorytaryzmu.”
Liberałowie odrzucili romantyczną koncepcję narodu jako ideału, lecz zachowali wiarę w postęp. Determinizm pozytywistyczny dyktował, że rozwój społeczno-ekonomiczny musi automatycznie przynieść niepodległość, “nawet bez ‘czynu’.” Miała ona wyniknąć niejako automatycznie z “naukowego” procesu ewolucji. Liberałowie zmodyfikowali przy tym doktrynę “walki o przetrwanie” (struggle for existence). Zrozumieli bowiem, że byłaby ona na rękę silniejszym, czyli państwom zaborczym. Twierdzili więc, że “celem pracy jest rozpowszechnienie wiedzy oraz szerzenie postępu, a te zadanie postawiono w kontekście ‘nowej historiozofii’, a ta obiecywała zwycięstwo w walce o przetrwanie tym, którzy uznawali taki program za słuszny.” W ten sposób, mimo – jak powiada Porter – kosmopolitycznych korzeni swojej doktryny, pozytywiści pozostawali dobrymi nacjonalistami polskimi. Był to nacjonalizm naukowy, gdzie mózg i praca miały zastąpić potęgę militarną i polityczną jako główna broń Polaka. Liberałowie podkreślali jednocześnie stale swoją otwartość oraz patriotyzm, przeciwstawiając je szowinizmowi.
(Cz. II jutro)
Theodor W. Adorno et al., The Authoritarian Personality (New York: Harper, 1950); Richard Hofstadter, “Paranoid Style in American Politics,” Harper’s Magazine (November 1964): s. 77-86; Richard Hofstadter, The Paranoid Style in American Politics and Other Essays (New York: Knopf, 1965).
Michel Foucault, Discipline and Punish: The Birth of the Prison (New York: Vintage Books, 1979).
Inne tematy w dziale Kultura