Pierwszy sygnał alarmowy przyszedł w letnim oknie transferowym. Carlitos, niedawno kopacz z III ligi hiszpańskiej wymusił transfer z Wisły do Legii. Zamiast przyjąć ofertę z Chorwacji za 1,1 mln €, zaszantażował klub będący w kłopotach finansowych i przeszedł za 450 tys. € do mistrza Polski - warszawskiej Legii. W rezultacie Wisła Kraków - jeszcze niedawno potentat ligowy, klub będący wizytówką naszej ligi - stoi na krawędzi bankructwa, bo sprzedaż króla strzelców miała pozwolić na spłatę długów wobec miasta. Klub z drugiego największego polskiego miasta, będący niegdyś potentatem finansowym i regularnie grający w europejskich pucharach nie może sobie obecnie pozwolić na pokrycie kosztów wynajmu stadionu miejskiego.
Los bywa jednak przewrotny. Miesiąc po tryumfie marketingowym i satysfakcji z dobicia dawnego rywala, Legia osiągnęła najwyższy szczyt kompromitacji w polskiej lidze, odpadając z eliminacji LE z klubem z Luksemburga. Tym samym warszawska drużyna może wkrótce podzielić los Wisły, bo budżet klubowy opierał się o wpływy z gry w fazie grupowej Ligi Europy (min. 5 mln €). Drugi rok kompromitacji w europejskich pucharach (w zeszłym roku Legia odpadła po bojach z Kazachami i Mołdawianami) pogłębi ten problem: liga akurat negocjuje nowy kontrakt z telewizją, a wpadka mistrza tej ligi nie poprawi pozycji w tych rozmowach. Sponsorzy także niechętnie będą się garnąć do wykładania na takie numery pieniędzy - jak czuli się wczoraj prezesi firmy bukmacherskiej Fortuna czy browarów Królewskich widząc kompromitację w Luksemburgu i swoje loga na koszulkach przegranych? Wreszcie 2 lata wpadek w Europie znacząco pogorszy ranking warszawskiego klubu, co w przypadku ewentualnych sukcesów w polskiej ekstraklasie i tak znacząco obniży szanse w przyszłym roku w pucharach - niższy ranking oznacza brak rozstawienia. Tym samym za rok zamiast mistrzów Słowacji czy Luksemburga można dostać na starcie mistrzów Chorwacji, Serbii czy nawet Azerbejdżanu, co oznacza jeszcze mniejsze szanse na awans.
Tym samym wczorajsza kompromitacja może mieć większe znaczenie: zaryzykowałbym tezę, że to koniec w pełni zawodowego futbolu w naszym kraju. Dlaczego? Oto krótkie wytłumaczenie.
Współczesny futbol stał się widowiskiem medialnym i zwykłą rozrywką, zamiast prawdziwym sportem. Wydawane setki milionów euro i dolarów kwoty na pojedynczych piłkarzy nikogo już nie szokują, podobnie jak absurdalne ceny biletów - na najlepsze mecze wejściówki zaczynają się od kilkuset euro, a są też tacy, którzy za loże stadionowe na Santiago Bernabeu czy na Old Trafford wykładają po kilka milionów za sezon. Oglądanie piłki nożnej staje się więc alternatywnym sposobem spędzania wolnego czasu dla mas (przed telewizorem) i elit (na stadionie). W takiej sytuacji liczy się przede wszystkim satysfakcja klienta. Klient idąc do kina na komedię chce się śmiać i objadać popcornem, wybierając na koncert gwiazdy rocka/pop chce się wyskakać, powydzierać i napić piwa. Klient idący na mecz chce zaś oglądać widowisko, a dodatkowo zwycięstwa swojej drużyny. Tu nie ma miejsca na pomyłkę i brak wyrozumiałości - na meczach ligi angielskiej często widać obrazki, jak kibice opuszczają stadion przegrywającej drużyny na 10, a nawet 20 minut przed końcem - rozczarowanie trzeba sobie zrekompensować inną rozrywką.
Równocześnie futbol zaczął się robić wielkim biznesem, show-biznesem, gdzie dochody właścicieli klubów, działaczy, trenerów i piłkarzy wydają się nie mieć granic. W tej sytuacji pozwolenie, by o zdobyciu kolejnych milionów/miliardów przesądzał przypadek wydaje się szaleństwem. Dlatego wiele lig profesjonalnego sportu to zamknięte kluby - wystarczy popatrzeć na elitarne rozgrywki NBA. Paradoksalnie wiele z najbardziej dochodowych klubów amerykańskiej ligi koszykówki nie osiąga sukcesów sportowych, jak. np. New York Knicks czy Los Angeles Lakers, które od lat nawet nie zbliżyły się do walki o mistrzostwo. Nie przeszkadza to im w pozyskiwaniu możnych sponsorów i zapełnianiu hal ludźmi płacącymi krocie za karnety. Dzieje się tak, bo zapewniają widowisko na najwyższym poziomie - niezależnie od wyników będzie kogo podziwiać.
Największe kluby piłkarskie w Europie już dawno chcą iść tą drogą i jest kwestią czasu, gdy dopną swego. Dlaczego Real Madryt zamiast rywalizować co chwila z Juventusem, Bayernem czy Chelsea musi się co tydzień męczyć z Getafe czy Levante? Dlaczego Manchester United marnuje swój potencjał marketingowy na spotkania z Burnley czy Charlton Athletic? Dodatkowo awans do elitarnych rozgrywek Ligi Mistrzów jest dla ograniczonej liczby drużyn, a przecież np. w samej Anglii są: Arsenal, Chelsea, Liverpool, Manchester City, Manchester United, Tottenham - wszystkie one z ambicjami by grać tam na stałe. Po co narażać się na niepotrzebne ryzyko? Kwestią czasu jest więc stworzenie elitarnej SuperLigi z najlepszych klubów angielskich, hiszpańskich, włoskich, niemieckich czy francuskich.
Gdzie tutaj Polska? Ano nigdzie. Konikiem prezesa Mioduskiego, właściciela Legii było stworzenie "polskiego Bayernu". Czyli klubu, który całkowicie zdominuje polską ligę i będzie głównym (jedynym?) reprezentantem naszych klubów na poważnym poziomie międzynarodowym. Ten - jakże śmiesznie brzmiący obecnie plan - wydawał się przez chwilę możliwy do realizacji, gdy Legia walczyła w Lidze Mistrzów i nawet udało jej się zostawić dobre wrażenie po remisie z Realem Madryt. Na plany zdominowania ekstraklasy wydano kupę pieniędzy a rezultaty były obiecujące. Na przykład upokorzono głównego rywala z Poznania podkupując Hamalainena, czy dopiero co pokazano miejsce w szeregu Wiśle, dając jej ochłapy za króla strzelców Carlitosa. Dzięki tym posunięciom Legia wygrała 5 z ostatnich 6 Mistrzostw Polski. Problem polega na tym, że w ostatnim sezonie Legia została już mistrzem mając na koncie 11 porażek, zaś wicemistrz Jagiellonia i brązowy medalista Lech mieli tych porażek odpowiednio 10 i 9. Pod względem statystycznym było to więc najsłabsze podium w ostatnim dziesięcioleciu.
Poziom ekstraklasy bardzo się więc wyrównał, ale jest to równanie w dół. Co gorsza, nie tylko pod względem sportowym, ale też organizacyjnym. Na palcach jednej ręki można policzyć kluby zarządzane w miarę sensownie przez prywatnych właścicieli (Jagiellonia, Lech, Legia???), zaś coraz więcej polskich ekstraklasowiczów żyje dzięki kroplówce finansowej od miast (Zabrze, Kielce, Wrocław, Gliwice, Szczecin), lub wsparciu finansowym publicznych przedsiębiorstw (Lubin, Płock) - czyli de facto z naszych, podatników pieniędzy.
W takim układzie tryumfująca na krajowym podwórku Legia jest jak jednooki pośród ślepców. Bez porządnej rywalizacji w lidze nie ma szans na zaistnienie w Europie, a tylko to daje szanse na odpowiednie przychody i wykreowanie wizerunku dającego szanse na wejście na poziom solidnego europejskiego średniaka (czyli mistrzów Belgii, Holandii czy Szwajcarii).
Świat profesjonalnego futbolu definitywnie nam chyba odjechał. Jaki z resztą jest sens kupować bilet na Łazienkowską, by oglądać kopaninę z Zagłębiem Sosnowiec, czy na Reymonta by męczyć się patrząc na mecz z Wisłą Płock? Zamiast tego pracujący w korpo przedstawiciel klasy średniej może wyskoczyć na koncert Garou, Paula McCartneya, Iron Maiden czy na tysiące innych imprez. A jeśli ma ochotę na oglądnięcie futbolu na najwyższym poziomie włącza swój telewizor, lub w ostateczności kupuje z kolegami bilet na ligę hiszpańską, niemiecką czy angielską, wsiada w Ryanaira i w weekend "zalicza" show na odpowiednim poziomie.
Im szybciej więc działacze i sponsorzy dojdą do tego wniosku, tym lepiej dla nas wszystkich. Polska liga powinna być ligą półamatorską, promującą zdolną młodzież to poważnego futbolu i zarabiając na transferach.
Założyłem bloga, bo denerwuje mnie poziom dyskusji na tematy ekonomiczne, która toczy się w polskim internecie. Szczególnie teraz, gdy wchodzimy w okres spowolnienia, a może nawet (odpukać!) recesji. Idea bloga jest prosta - przedstawienie diagnoz/opisu polskiej gospodarki w sposób przystępny, właśnie "na chłopski rozum". Na ile to się uda, zależy nie tylko ode mnie, ale i od użytkowników:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Sport