W Polsce według najnowszych szacunków jest 700 tys. osób, które zaciągnęły kredyty hipoteczne we frankach szwajcarskich. Większość tych ludzi, mimo że obecnie szwajcarska waluta jest znacznie droższa w relacji do złotówki, bezproblemowo spłaca swoje zobowiązania i nadal uważa, że ryzyko się opłaciło. Niestety, 40% zadłużonych jest w poważnych opałach – wysokość ich rat wzrosła na tyle, że mają problemy z ich spłacaniem, zaś wartość zobowiązań wobec banków jest wyższa, niż cena którą mogą uzyskać za swoją nieruchomość.
Jednak od paru miesięcy w mediach pojawia się sporo artykułów poświęconych stowarzyszeniu Pro Futuris, mającym reprezentować klientów banków mających kredyt we frankach. Prezes i założyciel stowarzyszenia Tomasz Sadlik w 2007 roku zaciągnął kredyt na kupno lokalu, w którym prowadził swoje biuro tłumaczeń. Problemy zaczęły się już rok później - gdy kurs franka zaczął dramatycznie rosnąć. Wartość nieruchomości okazała się niższa od kapitału pozostałego do spłaty. Pan Sadlik szacuje, że w wypadku sprzedaży biura, uzyskana kwota pokryje zaledwie 70% wartości kredytu.
W rezultacie zdesperowany przedsiębiorca, za namową kolegi z Hiszpanii (w której sądy uznały kredyty walutowe za spekulacje) zdecydował się pójść do sądu. Domagać się ma unieważnienia umowy kredytowej z winy banku. Twierdzi, że "źle mu doradzono i wprowadzono w błąd". (Jarosław Sidorowicz, Nadejdzie jednak dzień zapłaty, "Gazeta Wyborcza" 18.10.2013, s. 21).
Komentarze pod publikowanymi w internecie artykułami są na ogół nieprzychylne. „Frajer”, „hazardzista grający we frankową ruletkę”, „cwaniak szukający pieniędzy w kieszeni podatników” – to typowe reakcje. Dominuje zawiść wobec tych, którzy kiedyś zaryzykowali i chora satysfakcja, że im się jednak nie udało.
Jako ekonomista i (umiarkowany) zwolennik wolnego rynku jestem oczywiście przeciwny populistycznym pomysłom typu przewalutowanie kredytów frankowych po dawnych kursach czy dopłaty do spłacanych rat. Można powiedzieć: widziały gały co brały. Teraz naiwniaku płać i płacz. Koniec robienia prezentów za nasze – podatników – pieniądze.
Jasne, to świetna lekcja ekonomii stosowanej którą niektórzy zapamiętają do końca życia. Pytanie jednak: czy NAM się to opłaca? Popatrzmy: frankowicze to przecież przedstawiciele tworzącej się w Polsce klasy średniej, która w każdej zaawansowanej gospodarce jest motorem wzrostu. To ci ludzie zakładają firmy, inwestują i tworzą miejsca pracy. Pan Sadlik owszem zabawił się w kosztowną frankową ruletkę, ale był równocześnie przedsiębiorcą który zatrudniał na etatach 5 osób. Niby mało, ale ilu przeciętnych Kowalskich może powiedzieć o sobie, że dało komuś pracę?
Więc jeśli ktoś mówi, że to tylko problem 280 tys. rodzin, które za bardzo zaryzykowały – to ja odpowiadam: to bardzo duży problem. Te 280 tys. przekłada się na setki tysięcy utraconych miejsc pracy. Na dziesiątki tysięcy niesprzedanych samochodów, setki tysięcy niesprzedanych lodówek, pralek i telewizorów, miliony niesprzedanych obiadów w restauracjach, biletów w kinach, wczasów w Egipcie i Tunezji. To są konkretne straty dla nas – obywateli i dla budżetu państwa, do którego nie wpłynęły wystarczające środki z tytułu VAT.
Rozumiem więc konieczność poniesienia konsekwencji swoich pochopnych decyzji inwestycyjnych. Nie rozumiem jednak, czemu musi to oznaczać wyrok dożywocia: beznadzieję zadłużenia do końca życia. Czy mamy czekać na falę samobójstw, by zrozumieć, że coś z tym trzeba zrobić?
Gorzka lekcja frankowiczów powinna nas nauczyć jednego: konieczna jest zmiana przepisów w zakresie kredytów hipotecznych. Powinno być tak, jak w Stanach Zjednoczonych – nie potrafisz spłacić kredytu – tracisz zastawioną nieruchomość. Ale równocześnie masz wyzerowane konto. Możesz zaczynać od nowa.
Pan Sadlik, reszta frankowiczów ale i pozostali posiadacze kredytów hipotecznych w złotówkach czy euro powinni mieć taką szansę.
Założyłem bloga, bo denerwuje mnie poziom dyskusji na tematy ekonomiczne, która toczy się w polskim internecie. Szczególnie teraz, gdy wchodzimy w okres spowolnienia, a może nawet (odpukać!) recesji. Idea bloga jest prosta - przedstawienie diagnoz/opisu polskiej gospodarki w sposób przystępny, właśnie "na chłopski rozum". Na ile to się uda, zależy nie tylko ode mnie, ale i od użytkowników:)
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Gospodarka