Konstytucja, Helenka i rządy kaczystów...
(thriller wojenno-polityczny z serii „Meldunki z Lemingradu”)
Telewizja alarmowała. Kaczyści byli już gotowi aby z pełzającego stadium zamachu stanu przejść do fazy galopu. Można było spodziewać się najgorszego. "A u nas na razie spokój" - pomyślałem patrząc na Helenkę (lat 4) cierpliwie czytającą Konstytucję.
Rankiem tatko przez okienko na strychu przyuważył jakiś kaczystowski czołg. Jużżeśmy z tatkiem kosy zaczynali ostrzyć, gdy kaczyści zawrócili, a ze środka stalowego potwora było tylko słychać komendy "Na Gdańsk! Cała naprzód! Na Gdańsk!".
Tatko szybko ze strychu zleźli i mówią:"Teraz do schronu! Wszystko co się na wojnie może przydać to we schronie musi być!".
Całą żem taczkę granatami zapakował! Pode schron żem podjechał...
- Telewizor najsampierw baranie! Telewizor!- fuknął na to tatko.
- Jakże to tatku telewizor, kiedy czołgowych gasieniców rozbijać trzeba?-otępiały całkiem żem zapytał.
- Ot, durak z ciebie! To psychologiczno-psychiatryczna wojna. Jak się uzbroimy, kiedy nam wróg łączność telewizorową z całym postępowym światem odetnie? - zdenerwował się tatko.
Słusznie tatko prawił! Z telewizorem psychologiczno-psychiatrycznej agresji kaczystów nie ulegniemy!Tatko włączyli telewizor.
- Nasza młoda demokracja broni się nadal! Mamy ze sobą Konstytucję! Nigdy nam jej nie zabiorą - krzyczał do kamery dziennikarz - w wojskowym podartym mundurze - z zakrwawioną twarzą.
- Żywcem nas nie wezmą- wyszeptał całkiem blady tatko.
Dziennikarz ciężko dyszał, ale nie wypuszczał mikrofonu z ręki.
- Musimy walczyć! Żołnierze kaczystowskiego reżimu są wszędzie... - telewizor nagle zaczął śnieżyć. A po paru tatkowych stuknięciach rozbłysnął i... całkiem zgasł.
Tatko wciagnął do środka antenę zrobioną z puszek po konserwie "Turystycznej" i zamknął właz do schronu.
- Te kaczki to są chamy! Takiego telewizora zniszczyli... - cedził przez zęby tatko spluwając łuskami słonecznika.
- Ciiii!!! Tatku,czołgi idą! - krzyknąłem słysząc rumor nad naszymi głowami.
- Raz kaczce śmierć! - tatko z bagnetem w ręce podszedł do włazu i lekko uchylił klapę.
Nie wierzyliśmy wlasnym oczom. Ta szlachetna, zakrwawiona twarz, to był... bohaterski dziennikarz z telewizji! Zobaczył nas.
-Ratujcie! Tam, za lasem! Kaczyści... - zawołał chrapliwie i zemdlał.
Tatko wciągnął krwawiącego bohatera do schronu i zaraz gabką, co to kiedyś do Gazety Wyborczej była dodana - że niby suwenir - zmył mu krew z czoła.
-Dycha jeszcze- uśmiechnął się tatko. Ale czasu na wzruszenia nie było. Ktoś zaczął mocno stukać w schronowy właz.
-Kto tam? - chytrze zapytał tatko i wskazując na dziennikarza, szeptem rzucił w moją stronę: "Pod dywan go! Pod dywan!".
-Ja z gazowni, instalacje sprawdzam - odpowiedział stłumiony głos.
-Ale my tu nawet kuchenki gazowej nie mamy - zablefował tatko.
-W takim razie przychodzę z elektrowni - przebiegle poinformował głos.
Otworzyłem klapę schronowego włazu. Do środka wtoczyli się kaczyści.
- Raus! Hande hoch! Hande hoch! - ryczał na całe gardło kaczystowski żołdak o twarzy Brunnera ze "Stawki większej niż życie" mierzący w naszą stronę z kałasznikowa. Za jego plecami zobaczyłem dowódcę kaczystów. Miał krótkie kacze nóżki i twarz podobną do kartofla. Jego czarny, hitlerowski mundur był wyraźnie niedopięty. W rękach trzymał służbowy pejcz z kaczystowskimi emblematami.
-Ty inteligencki polski szwajne! Muf! Muf gdzie jest żurnalist!? Gdzie Konstytucja? - kaczysta podszedł do tatki, po czym strzelił pejczem przed tatkowym nosem.
Poczułem, że zasycha mi w gardle... Różowe płaty zaczęły wirować mi przed oczami. Nie było już słychać nawet warkotu czołgowych silników. Leciałem w jakąś przepaść...
- Jędruś! Jędruś obudź się! - usłyszałem głos tatki.
Otworzyłem oczy. Tak, to był on. Za nim majaczyła jakaś postać... Zaraz, czy to nie ten kaczystowski żołdak z pejczem?!
- Spokojnie Jędruś, to Janusz. Przyjaciel nasz. On tylko chwilowo na służbie u kaczystów. On życie nam uratował, kaczystowski pluton egzekucyjny w stronę bagien wysłał. On bohater jest! Słyszałeś kiedyś o Wallenrodzie? - klarował uspokajająco tatko.
Spojrzałem na kaczystę. Rzeczywiście może i nie miał takiego kartoflanego łba jak wydało mi się, gdy go pierwszy raz zobaczyłem.
- Chłopcze, długo uczyłem się chamstwa i głupoty, żeby upodobnić się do kaczystów. Wczuwałem się. Z czasem nawet kartoflane bulwy zaczęły mi na twarzy wyrastać, ale nie daj się zwieść" - nowy Wallenrod, Janusz wyjął zza pazuchy pomiętą, zatłuszczoną książkę. Poznałem ją od razu.
- "Konstytucja" - wymamrotałem z wysiłkiem.
- Widzisz chłopcze, to nasz znak rozpoznawczy. Dla kaczystów nie do rozszyfrowania. Na szczęście nie potrafią czytać - wyjaśnił bohater.
Rozejrzałem się po schronie.
- A gdzie ten postrzelony przez kaczystów dziennikarz? - zapytałem z wolna dochodząc do siebie.
Spojrzeli po sobie z zakłopotaniem. Zapadła głucha cisza.
- Wiesz synku- zaczął tatko i przez chwilę łza błysnęła w jego oku - "Nie dało się go uratować. Miał ze sobą białą myszkę, wiesz takiego gryzonia... I kaczyści uznali, że to może być myszka do komputera. Od tego momentu był stracony" - tatko po cichu przełknął gorzką, męską łzę.
- Pomścimy go chłopcze - rzucił twardo nagle zachrypłym głosem Janusz "Wallenrod".
- Kiedyś reżim upadnie, a wtedy nikt już nie będzie wstydził się, że zna alfabet, że nawet umie czytać. Znów będzie można przez całą dobę czytać Konstytucję i oglądać telewizję. A w niej będzie sama tylko prawda... - zawiesił głos jakby zdając sobie sprawę z tego, że wybiegł bardzo daleko w przyszłość.
- Ale Pan zostanie wtedy premierem? - zapytałem z nadzieją w głosie.
Wallenrod uśmiechnął się bagatelizująco. Nie zależało mu na zaszczytach. Dla niego, tak jak i dla Helenki (lat 4) liczyła się tylko Konstytucja.
Inne tematy w dziale Kultura