Polityka jest czysta, wysoka frekwencja jest dobra, a sama demokracja fajna, itp...
Częściowo mogę się z tym zgodzić. Nawet jeśli ktoś (tak jak ja) zakłada, że demokracja nie ma żadnego sensu, to przecież ta zabawa... daje ludowi sporo radości.
Wysoka frekwencja też ma swoje uroki.
Zaczarowani wieloletnimi medialnymi bajkami Aleksandra Kwaśniewskiego, ludzie dobrej woli całkiem poważnie traktują jego słowa jakoby w wyborach "najważniejsza była frekwencja".
Dlaczego tak popularny jest pogląd, że ludzie nie mający żadnej wiedzy o polityce powinni głosować?
Kwaśniewskiego i innych komunistów można zrozumieć. Wiedzą, że ludźmi nieświadomymi najłatwiej jest manipulować! Ale co z ludźmi dobrej woli? Co z prawymi obywatelami naszego kraju, którzy... z zapałem popierają Kwaśniewskiego w jego szkodnictwie?
Na koniec sprawa "dobrej" i "złej" demokracji (czyli inaczej mówiąc: budowy "dobrej" i "złej" cywilizacji kłamstwa).
Nie wiem czy dobrze zrozumiałem Czytelnika. Próbował wskazać na to, że dzisiejsi demokraci (Putin, Obama, Tusk) kłamią więcej od demokratów poprzedniego wieku (Stalin, Hitler)? A może chciał zasugerować, że tylko w naszym regionie świata kłamstwa wchodzą w zakres podstawowych obowiązków polityków? Oba wnioski wydają mi się błędne.
Spieranie się o to, które oblicze demokracji jest bardziej zakłamane, a które mniej nie ma sensu. Bo ten system zbudowany jest jako alternatywa wobec prawdy.("Prawda nieważna! Policzmy głosy!"). Albo prawda, albo demokracja...
Światowym ważniakom jest tym łatwiej budować cywilizację oparta na kłamstwie, że gdy uda im się "pozytywnie nakręcić" ludzi dobrej woli, to ci ostatni... dadzą się pokroić w obronie systemu, który ich zniewala! Jeśli ludem rządzą emocje i upojenie medialnymi procentami, to kłamliwa demokracja wydaje im się systemem idealnym.
Jak w starym dyskursie między rozumem i sercem.
Rozum: Demokracja nie ma sensu...
Serce: Ale jest taka piękna!