"Pan Andrzejek" to niezły kozak! Ulubiony bohater mediów ("Gdzie jest krzyż? Gdzie jest krzyż?") jako jeden z nielicznych prawicowych radykałów domagał się wyroku śmierci dla zdrajcy Jaruzelskiego, krzyczał, skandował, próbował dyrygować demonstrantami, własnym ciałem atakował stalowe barierki, kipiał patriotycznym wzmożeniem... Innym razem, na przemian rozmodlony i przeklinający, bronił krzyża przed Pałacem Prezydenckim. Wreszcie gdy była i taka potrzeba, wsparł Palikota i Kalisza w czasie "marszu równości".
Poniżej kilka filmików z naszym bohaterem.
Mijają lata. Zmieniają się bohaterowie, a mechanizmy zostają te same.
Mało kto już pamięta, że kiedyś nasi radykałowie podpalali samochody, czy bili dziennikarzy...
"Wyrwano mu sprzęt i pobito. Kamera została zniszczona, a ekipa mimo licznej obstawy policji nie doczekała się interwencji" - doniósł Onet.
Policjanci zaatakowali policjantów, po czym skryli się za kordonem ochronnym policjantów...
Zawodnicy już w gustownych czapeczkach, ale zapomnieli zdjąć kurtek...
fot. rebelya.pl
W sprawach nośnych medialnie (jak np. Marsz Niepodległości), profesjonaliści nie powinni zostawiać wszystkiego w rękach amatorów. I nie zostawiają. Emocje podgrzewane są z niemal naukową precyzją. I przez dziennikarzy, i przez często bezimiennych, za to sumiennych funkcjonariuszy państwowych.
Tak było w czasie słynnych operacji przed Pałacem Prezydenckim. "Dziadek ze słokiem", "dziadek z granatem"... Kto dziś pamięta o ich ciężkiej, urzędniczej pracy? Prawie nikt. Teraz podziwia się profesjonalistów skutecznie podpalających samochody (policjanci w tym czasie przypadkowo odwrócili głowy?!) i atakujących fotografa...
Nie wiem, czy analogia jest pełna, ale według mnie, przed Pałacem Prezydenckim było bardzo podobnie.
Poniżej, dla przypomnienia notka o ówczesnym podgrzewaniu emocji.
Od czasu słynnego wywiadu Prezydenta w Gazecie Wyborczej sytuacja stała się dynamiczna. Mimo, że z reguły trudno jest panować nad żywiołem ludzkich emocji, profesjonaliści i tym razem radzą sobie bardzo dobrze.
Popularyzacja "spontanicznej akcji młodzieży" dała wynik jeszcze lepszy niż sam wywiad. Później fachowemu podgrzewaniu atmosfery sprzyjało pojawianie się coraz to nowych medialnych hitów. Dziennikarze byli w swoim żywiole... A przecież na placu ciągle nie było jeszcze Dody, Joli Rutowicz, ani "pana Kupy".
Mieliśmy za to dziadka ze słoikiem. Był dziadek z granatem. Na miejscu cały czas aktywnie działał szantażysta senatora Piesiewicza... Potem Gazeta Wyborcza dorzuciła do piecyka z emocjami oskarżycielsko popularyzując "obrońcę krzyża", który okazał się ojcem słynnej aktorki filmów porno, a jednocześnie byłej działaczki Unii Wolności.
Profesjonaliści sumiennie wypełniają swoje obowiązki...