Wyniki pracy dziennikarzy mogą robić wrażenie. Mają chyba jakiś dodatkowy zmysł, który pozwala im od razu zorientować się, którym tropem warto pójść, a jaki trzeba zlekceważyć.
Jednocześnie, ta sama antyinsunuacyjna etyka dziennikarska, pchała dziennikarzy w zupełnie innym kierunku przy opisach agresji "obrońców krzyża", a już zupełnie zagoniła ich w strone przecipołożną gdy pojawiło się podejrzenie, że dziecię jednego z "obrońców" jest niemoralne... Dla przypomnienia...
Gazety dla intelektualistów, piszą na poważne, intelektualne tematy. Piszą w sposób budzący zaufanie. Posługują się subtelną formą. Gdzie to wszystko można jeszcze znaleźć? Na przykład w Gazecie Wyborczej...
"On broni krzyża, a jego córka to gwiazda porno" - napisała GW w tytule jednego z artykułów.
Dziennikarze byli przerażeni brakiem moralności obrońców krzyża... Ktoś oddelegował ich do obrony krzyża, mimo, że dziecię jednego z nich biło "seksualne rekordy świta!".
- Poznałam go wśród obrońców krzyża smoleńskiego. Ten siwy, który się często wypowiada, to... (tu nazwisko) - GW skrupulatnie relacjonowała informacje otrzymane od czujnych czytelników. Informacje o oddelegowanym pod krzyż i jego córce sprawdziła jednak bardzo niestarannie. Za to zebranym, szczątkowym materiałem o kompromitującej przeszłości swoich bohaterów, dzieliła się bardzo ochoczo...
Zabawa pewnie ciagnęłaby się znacznie dłużej, gdyby nie fakt, że seksualną rekordzistką świata okazała się... była działaczka Unii Wolności. Dla dziennikarzy to musiała być spora niespodzianka!
Gazeta Wyborcza przeprosiła!
"W środowej "Gazecie" opisaliśmy jednego z obrońców krzyża na Krakowskim Przedmieściu. Kiedyś był związany z Sosnowcem, rozpoznali go nasi Czytelnicy, dzwonili do nas, opowiadali o nim. Niestety, w tekście zostawiliśmy informację o córce, która jest znana z występów w filmach porno. Emocje związane z tym konfliktem sprawiły, że zapomnieliśmy o zasadzie, że nie powinno się oceniać rodziców poprzez zachowanie ich dorosłych dzieci. Powinniśmy o tym pamiętać. Przepraszamy".
Ogarnęli się. Słomę z sandałków wyjęli. Zauważyli, że zaatakowali nie tych co trzeba. Przeprosili.
Mija miesiąc za miesiacem. Medialni ulubieńcy odchodzą w niepamięć. Dziennikarze nie próbują wyjaśnić dlaczego dziadek uzbrojony w służbowy słoik, podobnie jak dziadek żartujący służbowym (?) granatem muszą pozostac bezkarni. Wszystko funkcjonuje jak w starym szwajcarskim zegarku. Czasem tylko pojawia się jakaś formalna, niewzbudzająca emocji notka ("Mężczyzna, który przyszedł z granatem w pobliże krzyża pod Pałacem Prezydenckim, nie stanie przed sądem. Prokuratura nie przedstawiła mu żadnych zarzutów" - informowała jakaś gazeta).