https://picryl.com/media/art-school-of-athens-raphael-italian-painter-religion-37803b
https://picryl.com/media/art-school-of-athens-raphael-italian-painter-religion-37803b
Maciej Sobiech Maciej Sobiech
91
BLOG

Dlaczego warto czytać filozofię klasyczną?

Maciej Sobiech Maciej Sobiech Rozmaitości Obserwuj notkę 6
Jest chyba jakiś powód, dla którego byle kurs z powieści modernistycznej suponuje znajomość "Robinsona Crusoe" i w ogóle powieści osiemnastowiecznej; taki (konkretnie), że nie znając początków i dziejów powieści, nie będziemy ROZUMIEĆ dlaczego taki James Joyce pisał tak, jak pisał. Pojawia się pytanie: dlaczego w dziedzinie literatury to się generalnie rozumie, a w przypadku filozofii najwyraźniej nie?

W ramach przepraszania się z tradycją platońską, zacząłem niedawno odświeżać sobie "Ennady" Plotyna. Cóż za lektura! Choć jeszcze formalnie do samych "Ennead" nie doszedłem, tylko sunę spokojnie przez genialne wprowadzenie Porfiriusza. Boże najwyższy, ta kultura myśli, ta strzelistość wniosków, ten spokój wobec trudów życia, nieznany w naszej wygodnej epoce -- ilekroć czytam jakieś dzieło filozoficzne greckiego lub rzymskiego antyku, nie mogę wprost, jak ów mój współ-prostaczek Rousseau, nazachwycać i nadziwić, jak to możliwe, że tak niesłychanie dawno temu duch ludzki potrafił wspiąć się na takie wyżyny.

"Trudno doścignąć język starożytnych", pisał w pewnym eseju Ernst Friedrich Schumacher. Nie da się ukryć; a ów "język" to jak najbardziej metafora.

Wobec tego faktu, tym bardziej zawsze mnie po okresie tego zachwytu i eskapady po królestwie ducha nachodzi pewien smutek i wątpliwość. Dlaczego, mianowicie, więcej ludzi tego nie dostrzega? Bo bardzo, bardzo mało kto czyta filozofów klasycznych. I nie mówię tylko o laikach. Gdy powędrowałem sobie na studia (przypomnę: filologia angielska), ze zdumieniem przekonałem się, że 99% doktorów nauk humanistycznych na tym kierunku nie wie o nich nic (jedyny, który wiedział coś, był też magistrem filozofii); po prostu -- null. Nie zna, nawet z grubsza, historii filozofii klasycznej, jej głównych kierunków, najważniejszych dzieł, nie rozumie jej pojęć i w ogóle nie bardzo się nimi interesuje, swoje "filozofowanie" rozpoczynając MOŻE od Heideggera. Tylko niech mi ktoś to wytłumaczy: jak można, nie znając Parmenidesa, Platona i Arystotelesa, zrozumieć Heideggera, czy w ogóle jakiegokolwiek filozofa czasów współczesnych? Jest chyba jakiś powód, dla którego na przykład byle kurs z powieści modernistycznej suponuje znajomość "Robinsona Crusoe" i w ogóle powieści osiemnastowiecznej; taki (konkretnie), że nie znając początków i dziejów powieści, nie będziemy ROZUMIEĆ dlaczego taki James Joyce pisał tak, jak pisał. Pojawia się pytanie: dlaczego w dziedzinie literatury to się generalnie pojmuje i akceptuje, a w przypadku filozofii najwyraźniej nie?

Tym bardziej, że w przypadku filozofii ta relacja ma naturę jeszcze głębszą. Czy się bowiem tego chce, czy nie, filozofia to nie są nauki ścisłe, ani nawet nie sztuka, i nie zachodzi w niej, wbrew scjentystycznym przesądom wielu myślicieli współczesnych, "postęp", jak go rozumieją artyści czy naukowcy zajmujący się przyrodoznawstwem. Tak naprawdę, filozofia się na erze klasycznej poniekąd kończy -- nie w sensie, iż daje nam ona odpowiedzi na wszystkie pytania, ale filozofowie czasów antyku postawili chyba wszystkie pytania, jakie tylko dają się w filozofii w ogóle postawić. Aby to zrozumieć, znów należy sięgnąć do Maritainowskiego rozróżnienia problemu i tajemnicy. Problem to swoista zagadka logiczna, konieczność niesprzecznego wyjaśnienia jakiejś kwestii. Tajemnica zaś -- to owa kwestia, którą próbuje się wyjaśnić. Jaka jest pierwsza zasada wszechświata, co to jest cnota i jakie (jeżeli jakiekolwiek) są jej prawa, co to jest "byt", jak rozumieć "istotę", jak odróżnić od niej cechy akcydentalne, jak funkcjonują ludzkie pojęcia -- cała filozofia, łącznie ze współczesną, stanowi próbę rozwikłania tych i podobnych fundamentalnych zagadnień, z których wszystkie zostały określone właśnie w antyku. Rozwój wiedzy i świadomości społecznej, odkrycia z dziedziny fizyki, biologii, psychologii i innych nauk empirologicznych mogą dostarczać nam (no i, rzecz jasna, dostarczają) nowych danych, generujących nowe impulsy do refleksji i pozwalających przemyśleć je raz jeszcze -- ale do nich samych nie wnoszą zupełnie nic. Pytanie o naturę bytu (pod warunkiem, oczywiście, że dobrze rozumiemy pojęcie "byt") jest tak samo kluczowe niezależnie, czy uznaje się geocentryczny czy heliocentryczny model wszechświata, czy zna się teorię względności, czy się jej nie zna. Pytanie o arete, o tajemnicę dobrego i prawdziwie ludzkiego życia, nie traci swojej aktualności tylko dlatego, że dziś lepiej niż kiedyś rozumiemy rolę nieświadomości czy relacji klasowych w ludzkiej psychice czy życiu społecznym. Wszystkie te odkrycia generują po prostu kolejne problemy, które trzeba rozwikłać; ale tajemnica tych podstawowych kwestii trwa niezmieniona. Nieznajomość tych tajemnic -- to nieznajomość filozofii. Odrzucenie tradycji, to nie odrzucenie tradycji -- ale odrzucenie samego myślenia filozoficznego, przynajmniej w jednym sensownym znaczeniu tego terminu.

I zapewne właśnie ze względu na to powszechne obecnie odrzucenie, dyskusje w humanistyce bywają tak potwornie nudne, przynajmniej dla kogoś, kto ma jakieś pojęcie o historii myśli. No bo skoro nie jesteśmy w stanie wyjść poza obręb pewnych fundamentalnych kwestii, to nasze dyskusje o nich również sprowadzają się do pewnych fundamentalnych dylematów, które również nie były bynajmniej nieznane starożytnym. Czy świat można poznać, czy nie, czy wartości moralne mają charakter obiektywny, czy też subiektywny, czy język ma jakiś związek ze światem, czy też stanowi umowny wytwór człowieka -- to już wszystko było dyskutowane, w tej czy innej formie, w IV wieku p.n.e. i trochę później. Nikt, kto ma choć minimum klasycznego wykształcenia nie może nie zauważyć uderzających analogii, jakie istnieją (na przykład) między współczesnym post-strukturalizmem a sceptykami, czy nihilizmem Gorgiasza; albo że współczesna dyskusja na tematy etyczne stanowi zasadniczo kolejną "mutację" sporu Sokratesa z sofistami. Ba, przecież tak naprawdę większość współczesnych "palących" kwestii tożsamości i autoidentyfikacji można rozwiązać, jeżeli dobrze rozumie się "arystotelejskie" (a w istocie uniwersalne) zasady logiczne, takie jak zasada niesprzeczności czy wyłączonego środka. Niestety, jako się rzekło, większość uczestników obecnej debaty publicznej ma bardzo blade pojęcie na temat tego, kim był Gorgiasz, co to jest sofistyka, albo nawet na czym naprawdę polega zasada wyłączonego środka, dlatego produkuje tę swoją makulaturę, prezentując ją światu jako "Wielkie Odkrycie". Ba, przecież nawet u tak wybitnego człowieka, jak Abraham Maslow (który bynajmniej nie produkował makulatury), przeczytałem niedawno, że "logika arystotelejska" już nie obowiązuje, bo teraz "wiemy, że ludzie są pod różnymi względami cnotliwi i niecnotliwi naraz". Newsflash, jak to się powiada w Ameryce, Abrahamie -- Arystoteles też to wiedział. To po prostu profesor Maslow niewiele wiedział o Arystotelesie.

No i cóż można więcej rzec na koniec? Czytajmy starożytnych; kiedy tylko możemy i tak dużo, jak tylko możemy. Nie dajmy się zagnać do kąta owym purystom, którzy pouczają nas, że bez znajomości antycznej greki nie da się ich zrozumieć. Oczywiście, że się da. W ogóle obecna mania "czytania w oryginale" i deprecjonowania znaczenia przekładu stanowi kolejną już manifestację tak rozpowszechnionej w świecie współczesnym (znów mówiąc Maritainem) "logofobii", wynikającej z niezrozumienia relacji słowa jako pojęcia ze "słowem" jako dźwiękiem. Tomasz z Akwinu był jednym z najlepszych interpretatorów "Filozofa" w historii, choć znał jego pisma wyłącznie w przekładach łacińskich. Z drugiej strony, znajdzie się wielu takich, którzy umieją czytać go po grecku i nie rozumieją. Myślenie to nie jest wydawanie dźwięków, ale tworzenie struktur pojęciowych; transcenduje miejsce i czas, i właśnie dzięki temu jest przekładalne. Starożytni mówią do nas tak, jak mówili do swoich współczesnych. Niestety, aby to rozumieć, również (o, paradoksie!) trzeba znać starożytnych. 

Nie ma ucieczki.

Wywnętrzywszy się porządnie, wracam do mego Porfiriusza.

Maciej Sobiech

P.S.

Czytając wprowadzenie Porfiriusza, natrafiłem w nim na cytat z jednej ze współczesnych Plotynowi syntez historyczno-filozoficznych: "Po co trudzić się czytaniem autorów wtórnych, zaniedbując znajomość źródeł, z których czerpali?"

Dobre pytanie.

Udostępnij Udostępnij Lubię to! Skomentuj6 Obserwuj notkę

"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks "People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman

Nowości od blogera

Komentarze

Pokaż komentarze (6)

Inne tematy w dziale Rozmaitości