Rozwalić, spalić, zakopać, zasolić -- oto właśnie mój program dla polskiej humanistyki (nie tylko polskiej zresztą). Znaczącą część kierunków należy rozwiązać, wydziały objąć publicznym nadzorem, a program odgórnie ustalić tak, aby odpowiadał jakimś potrzebom społecznym, czyli zasadniczo zredukować do nauki praktycznego tłumaczenia i nauczycielstwa. Po kilku latach można będzie poluzować i zacząć odbudowywać to, co zostało stracone. Natomiast w tym momencie weszliśmy już w taką fazę kryzysu, że zaradzą mu wyłącznie środki bardzo radykalne. Bo nie trzeba być geniuszem, aby zorientować się, że tego typu "nauka" to nie żadna "nauka", tylko co najwyżej pseudo-nauka i to jest po prostu kwestia elementarnej, politycznej uczciwości, aby nareszcie PRZESTAĆ wydawać na nią pieniądze podatników.
Było ciężej, będzie lżej -- ponieważ nigdy nie mogę odmówić sobie dwóch rzeczy:
1. Narzekania na sprawy bieżące i
2. Dyskusji o humanistyce, z którą byłem przecież czas jakiś zawodowo związany.
Poczynajmy!
A wygląda to w ten sposób: patrzę na tę humanistykę i patrzę, i patrzę...
I nadziwić się nie mogę. Było dziwnie, a jest dziwniej. Szczerze, to już się zaczynam gubić w tych postępach postępu. Kolejną porcję literaturoznawczych i kulturoznawczych dziwactw raportuje nam np. Michał Rydlewski w nowym artykule na "Nowym Obywatelu" pt. "Humanistyka ezoteryczna i jej klasowe zabawy", z którego dowiadujemy się o nowych uprawianych za publiczną kasę zabawach klasy akademickiej, opisywanych przez autora m.in. tymi słowy:
"Żeby dłużej nie pozostawać na poziomie abstrakcji przyjrzę się kilku posthumanistycznym artykułom naukowym, aby dać próbkę tego myślenia. Przykładem będą m.in. rzeki jako osoby nieludzkie. To temat obecnie bardzo modny.
Aby traktować rzeki jak ludzi, tj. osoby, namawia m.in. Anna Barcz. Jej zdaniem rzeki, np. Odra, mają własny język, różny od języka ludzi, w którym komunikują swoją osobowość i humory: mogą być zamyślone lub wściekłe. Zdaniem Barcz, to poeci i pisarki (np. Olga Tokarczuk) najlepiej rozumieją ten język i dokonują „najwierniejszego” ich przekładu. Swój tekst kończy słowami: „Rzeka to dobro nie tylko przyrodnicze, a nasza kultura nie jest uboga w magiczne, opiekuńcze względem przyrody tradycje. Wręcz przeciwnie. Dlatego jestem zwolenniczką mityzowania przeszłości, która przetrwała w rozmaitych rytuałach i nadrzecznych przypowieściach i która odzywa się w tkance współczesnej literatury głosem Odry jako łagodnego, choć zagrożonego, zwierzęcia” (Anna Barcz, „Łagodne monstrum rzeki”, „Czas Kultury” nr 19, 2022)."
Jeśli ktoś chce poczytać więcej, zapraszam: https://nowyobywatel.pl/2024/09/01/humanistyka-ezoteryczna-i-jej-klasowe-zabawy/
I cóż? W sumie niewiele. Pozwólcie, że powtórzę tylko z poczuciem zadowolenia swoją ulubiona mantrę:
DELENDA EST.
Rozwalić, spalić, zakopać, zasolić -- oto właśnie mój program dla polskiej humanistyki (nie tylko polskiej zresztą). Znaczącą część kierunków należy rozwiązać, wydziały objąć publicznym nadzorem, a program odgórnie ustalić tak, aby odpowiadał jakimś potrzebom społecznym, czyli zasadniczo zredukować do nauki praktycznego tłumaczenia i nauczycielstwa. Po kilku latach można będzie poluzować i zacząć odbudowywać to, co zostało stracone. Natomiast w tym momencie weszliśmy już w taką fazę kryzysu, że zaradzą mu wyłącznie środki bardzo radykalne. Bo nie trzeba być geniuszem, aby zorientować się, że tego typu "nauka" to nie żadna "nauka", tylko co najwyżej pseudo-nauka i to jest po prostu kwestia elementarnej, politycznej uczciwości, aby nareszcie PRZESTAĆ wydawać na nią pieniądze podatników.
Tym jednak, co chyba najbardziej mnie w tej całej sprawie dziwi, jest właśnie... ogólne zdziwienie, jakie (sądząc z reakcji na facebookowy post NO) jej towarzyszy (zdziwienie nie teoriami, ale faktem, że one są). Bo że humanistyka, a właściwie literaturo- i kulturoznawstwo, bo o nich się zasadniczo dyskutuje, gdy się mówi o "humanistyce", szły w tym kierunku już wiele, wiele lat. Dostrzegali to różni autorzy, głównie na początku lat 90, gdy wydawało się, że wraz z upadkiem bloku socjalistycznego i zwycięstwem Zachodu w zimnej wojnie, tzw. RLT ("radical literary theory", ew. postmodernizm/poststrukturalizm) straciło rację bytu i można się z nią ostatecznie rozprawić. Wspomniałem już tutaj pracę "Fraud: Literary Theory and the End of English", obecnie jestem w trakcie czytania kolejnej rozprawy na ten temat, autorstwa wybitnego angielskiego profesora literatury George'a Watsona pt. "The Certainty of Literature" (1989). Z satysfakcją stwierdzam, ze ów najwyższej klasy badacz zasadniczo napisał w swojej książce, oczywiście przepiękną, wykwintną angielszczyzną stosowną do sytuacji, dokładnie to, co od pewnego czasu ja staram się pisać tutaj: totalny sceptycyzm, odrzucenie kategorii rozsądku, rozumu i tradycji, odrzucenie obiektywizmu, klasycznej teorii prawdy i ogólnie pojętego filozoficznego realizmu, jest (po prostu):
1. Logicznie niespójne,
2. Intelektualnie mierne i
3. Stanowi prostą drogę do całkowitej degrengolady nauk o literaturze, a i nie tylko o literaturze.
I nie trzeba być geniuszem, aby to rozumieć. Jeśli, zgodnie z postulatem Derridy i Kristevy, badacz ma się stać artystą, a nauka sztuką, to tym, co otrzymamy, będzie sztuka, a nie nauka -- a w sztuce wolno wszystko, choćby było to błazeństwem. I tak też należy stwierdzić, że cała masa współczesnych humanistów się zwyczajnie błaźni, co widać na załączonym przykładzie. Jest to naturalna i nieunikniona kolej rzeczy, ponieważ idee mają konsekwencje -- i nie zmieni tego ani nadymanie się ezoterycznym językiem, ani pięćset pięćdziesiąt wydawanych wewnętrznie monografii, ani etatowe rżnięcie głupa i wykrzykiwanie "ależ nie-nie, nie o to chodzi, pan nic nie rozumie!", w którym specjalizują się RLT-owe "aktywiszcza", a którego musiałem się w życiu nasłuchać po kokardki. Życie NIE JEST tekstem, a myślenie NIE JEST dowolne. Quod erat demonstrandum.
Ten fakt natomiast, pozwala, poniekąd wbrew przytłaczającym nas niepomiernie okolicznościom zewnętrznym, zakończyc ten tekst na optymistyczną nutę; bo skoro życie ma swoje prawa, to kiedyś się o to upomni. Z różnych powodów, za RLT, odrodzoną, a niemalże wskrzeszoną z martwych, swoi obecnie potężne lobby -- klasa akademicka, państwowe urzędy, organizacje pozarządowe i, last but not least, wielki biznes. Miliony (o ile nie miliardy) dolarów inwestuje się, aby to badziewie promować. Tym niemniej, to po prostu nie może trwać w nieskończoność. I choćby przyszło tysiąc frankfurtczyków i każdy zjadłby tysiąc barszczyków, i tak nic to nie zmieni, jeśli chodzi o przyrodzony człowiekowi głód sensu, prawdy i znaczenia, który (wbrew pozorom) nurtuje mocno we współczesnych społeczeństwach i kiedyś pozwoli nam jeszcze zbudować, jeśli chodzi o nauki humanistyczne, coś pięknego.
Choćby i na zgliszczach.
Maciej Sobiech
"People have called me vulgar, but honestly I think that's bullshit". - Mel Brooks
"People think I'm crazy, 'cause I worry all the time -- if you paid attention you' d be worried too". - Randy Newman
Nowości od blogera
Inne tematy w dziale Kultura